Dżentelmen

Kiedy Go poznałem pod koniec lat pięćdziesiątych, wydał mi się przybyszem z innego świata, przypadkowo zabłąkanym w zgrzebną szarość PRL-u.

18.01.2004

Czyta się kilka minut

---ramka 321125|prawo|1---Zawsze nieskazitelnie ubrany (z pozorną nonszalancją, wymagającą w tamtych czasach ogromnego wysiłku), prezentował pewien styl bycia, który my, młodsi o kilkanaście lat i zapatrzeni w niego bywalcy Jazz Clubu czy Piwnicy pod Baranami, często nieudolnie - i bez powodzenia - próbowaliśmy naśladować. Był już wtedy sławnym scenografem, malarzem, współpracownikiem zapewniającego popularność “Przekroju", i choć nigdy nie okazywał nikomu cienia wyższości, emanowała z niego aura przedwojennej elegancji, budząca pełen zazdrości szacunek i wykluczająca nadmierną poufałość.

W owych niewesołych czasach istniała przecież w Polsce grupka ludzi, którzy “nie dawali się zwariować", zepchnąć do roli potulnych mieszkańców odciętego od zachodniej cywilizacji prowincjonalnego kraju. Nie mogąc jawnie podważać ideologicznych treści, starali się ocalić pewne formy, pewien styl bycia i życia. Należeli do takich ludzi m. in. Leopold Tyrmand, Andrzej Roman, Jacek Woźniakowski, Bohdan Tomaszewski i Jerzy Skarżyński. Mimo narzucanych przez komunizm ograniczeń - a może na przekór tym ograniczeniom - Jerzy zdobywał i czytał w kilku językach literaturę światową oraz aktualną prasę, oglądał na jakichś półjawnych pokazach najgłośniejsze zachodnie filmy, śledził wydarzenia kulturalne i najnowsze trendy. Nie dawał się upodlić trudnym warunkom bytowym, nie chodził w garniturach z MHD, nie dźwigał siatek z zakupami, nie wystawał w kolejkach, a przede wszystkim nigdy nie narzekał. Istotnym elementem jego życiowej filozofii było przekonanie, że dżentelmen nie skarży się na los, zachowując wobec niego pełną ironii pogardę. Wydawał się pogodnym motylem, lekceważącym przaśną peerelowską rzeczywistość. Ale wiedzieliśmy, że ta niewiarygodna lekkość bytu jest grą pozorów, wymagającą wielu poświęceń i starań.

Gdybym miał określić Go jednym wyrazem, sięgnąłbym właśnie po zapomniane już słowo “dżentelmen". Młodszych czytelników “Tygodnika", którym termin ten kojarzyć się może z nudną poprawnością, spieszę zapewnić, że Jerzy nie był człowiekiem ani nudnym, ani dbającym o poprawność, a jego przewrotne poczucie humoru nieraz skłaniało go do wywoływania artystycznych i towarzyskich skandali. Jak wtedy, gdy projektując scenografię do sztuki Sławomira Mrożka “Męczeństwo Piotra Oheya" w lalkowym teatrze “Groteska" upodobnił jednego z bohaterów do swego ojca, znanego i cenionego krakowskiego lekarza. Do dziś nie wiem, w jakim stopniu do sukcesu tego spektaklu przyczynili się zbulwersowani krakowianie, którzy walili do teatru, by obejrzeć szacownego profesora Skarżyńskiego biegającego po scenie pod postacią kukły.

Jerzy był dżentelmenem nie tylko dlatego, że nosił tweedowe marynarki czy wytworne płaszcze Burberry, cudem zdobywane na “ciuchach". Po prostu zachowywał się w taki sposób, że każdy czuł się w jego towarzystwie dobrze i bezpiecznie, wiedząc, że nie będzie narażony na przykrość czy nietakt. Dotyczyło to nie tylko sfery życia towarzyskiego. Miałem okazję pracować z Nim przy filmie “Rękopis znaleziony w Saragossie". Mieszkaliśmy przez półtora roku w sąsiadujących z sobą pokojach gościnnych wrocławskiej Wytwórni Filmowej i przebywaliśmy na planie nieraz po kilkanaście godzin dziennie, miałem więc sporo okazji, by mu się przyjrzeć.

Ze względu na skalę trudności, film ten przerastał ówczesne możliwości produkcyjne polskiej kinematografii, toteż podczas jego kręcenia często dochodziło do ostrych kryzysów, awarii i konfliktów. Nigdy nie widziałem, żeby Jerzy stracił panowanie nad sobą czy podniósł głos. Przeciwnie - zachowując olimpijski spokój, wpływał uspokajająco na resztę ekipy. Kiedy wiedział, że ma rację, potrafił stanowczo przeciwstawić się reżyserowi czy unaocznić wszechwładnemu szefowi zespołu, że plecie głupstwa, ale w stosunku do swoich podwładnych, rekwizytorów czy robotników budujących dekoracje, zawsze wykazywał tolerancję i cierpliwość. Dokonał w tym filmie rzeczy niezwykłej - ponieważ wyjazd ekipy za granicę nie wchodził w rachubę, wybudował w jednym z wrocławskich parków wierną kopię starego śródmieścia Madrytu, wykazując taką troskę o szczegóły, że Louis Buńuel, zachwycony “Saragossą", nazwał ją najbardziej hiszpańskim filmem, jaki w życiu oglądał.

Ta właśnie cierpliwość wzbudziła mój zachwyt, kiedy podczas poszukiwania plenerów zapędziliśmy się do Lublina, gdzie Jerzy (w roku 1968!) usiłował wytłumaczyć barmanowi reprezentacyjnego hotelu “Europa", na czym polega cocktail dry martini. Zgodził się na zastąpienie ginu jałowcówką, plasterka cytryny sokiem z puszki, a oryginalnego martini tanim bułgarskim wermutem. Stracił wiarę dopiero wtedy, kiedy się okazało, że hotel nie dysponuje lodem. Zrezygnowaliśmy wtedy z wielkoświatowych aspiracji i pokornie zamówiliśmy pół litra czystej wódki.

Był nie tylko bon viveurem, lecz także człowiekiem ogromnej pracy - wybitnym scenografem, malarzem, ilustratorem książek, a nawet autorem komiksów. Ci, którzy widywali go wyłącznie w sytuacjach towarzyskich, nie potrafili zrozumieć, jak godzi miłość do knajp i barów z tak żelazną dyscypliną wewnętrzną; jakim cudem opuściwszy o trzeciej w nocy swój ukochany barek w Hotelu Francuskim potrafi zjawić się rano na teatralnej próbie w pełni formy. Ale jego zainteresowania wykraczały daleko poza sprawy zawodowe. Jak mało kto znał się na starej broni, na jazzie, na filmie. Był koneserem literatury kryminalnej, a jego wielojęzyczna biblioteka obejmowała wiele cennych, niedostępnych wtedy w Polsce książek.

Mam wobec niego ogromny dług wdzięczności, ponieważ wielokrotnie korzystałem z jego sugestii przy wyborze przeznaczonych do tłumaczenia klasycznych pozycji. Podobnie bezinteresownej pomocy udzielał zawsze Piwnicy pod Baranami. Nawet wtedy, kiedy miał na gardle ważne terminy, nigdy nie odmówił nam sporządzenia projektu zaproszenia na kolejny piwniczny bal czy spektakl. Młodzi piwniczni scenografowie, których traktował ze szczególną serdecznością, wiele się od niego nauczyli.

Był wreszcie czarującym kompanem, fascynującym rozmówcą i wspaniałym, życzliwym człowiekiem. Hojnie obdarowywał przyjaciół swoim czasem i swoją uwagą. Dowiódł wielkiej klasy w ostatnich miesiącach życia, zmagając się mężnie z ciężką chorobą i nie zmieniając - dopóki było to możliwe - swych towarzysko-kawiarnianych przyzwyczajeń. Znosił cierpienia bez słowa skargi, z godnością i filozoficznym dystansem. Żył i umarł jak mężczyzna.

Żegnaj, Jerzy. Będzie nam Ciebie strasznie brakowało.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2004