Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W zapisie św. Mateusza temu wezwaniu odpowiada zdanie: „Bądźcie więc wy doskonali, jak Ojciec wasz niebieski jest doskonały” (Mt 5, 48). Podobnie. Ale jednak nie tak samo. Wersja Łukaszowa – nieco późniejsza – może się w pierwszej chwili wydawać, że zawęża: sprowadza doskonałość Boga do jednego jej wymiaru. Inni z kolei powiedzą, że jest „cieplejsza” – radykalnie zbliża odbiorcy obraz Boga. Tak jak w przypadku św. Benedykta, który opracowując swoją „Regułę” na podstawie istniejącej już tzw. „Reguły Mistrza”, zaczerpnięte z niej zalecenie: „Synu, miej ufność w Panu”, przeredagował w sformułowanie: „Synu, miej ufność w miłosierdziu Pana”. Niby to samo, a jednak nie to samo.
Św. Łukaszowi szło zapewne o coś więcej niż tylko o „ocieplenie wizerunku” Pana Boga. Oddając słowo „doskonałość” pojęciem „miłosierdzie”, nie chciał niczego zawężać; przeciwnie, chciał trafić – tak myślę – w samo sedno. Miłosierdzie nie jest bowiem tylko jednym obok wielu innych różnych wymiarów Bożej doskonałości. Na zasadzie: Bóg jest doskonały, a więc jest wszechmogący, mądry, sprawiedliwy, nieśmiertelny… i miłosierny. Miłosierdzie jest formą (a nie jedną z wielu form) doskonałości Boga.
Doskonałość może być rozumiana bardzo „wsobnie”. Np. cnota czystości może być rozumiana wyłącznie w odniesieniu do samego siebie: nie dopuszczam do siebie (do swoich myśli, wyobraźni, zmysłów) niczego, co jest „nieczyste” – co mogłoby mnie „zanieczyścić”. Konsekwentnie, jeśli się dopuszczę grzechu nieczystości, budzi się we mnie wstręt do samego siebie. A przecież trzeba rozumieć czystość zupełnie inaczej – jako cnotę prawdziwej wolności, która uzdalnia mnie do miłości (także w wymiarze erotycznym – skoro bowiem posiadam swoje ciało/osobę dzięki czystości, mogę je oddać drugiej osobie we wzajemnym współżyciu). Widać wtedy, że nieczystość jest przeciwieństwem miłości, a nie abstrakcyjnym „zbrukaniem” samego siebie.
Podobnie pracowitość można rozumieć bardzo wsobnie: pracuję, bo chcę być kimś; bo boję się nudy; bo chcę zarobić; bo chcę zrobić karierę. A przecież można myśleć o własnej pracy choćby tak, jak pisze o niej Jan Paweł II w „Laborem exercens”: „praca ma to do siebie, że przede wszystkim łączy ludzi”. Jest miejscem spotkania (współpracy), a więc miłości – nie walki. Wtedy lenistwo nie jest jedynie utrącaniem własnego potencjalnego rozwoju; jest również brakiem miłości bliźniego – nie wykonuję pracy, na którą ktoś czeka.
Doskonałość nie jest samopuryfikacją; dążenie do niej nie jest mniej lub bardziej uporczywym i krytycznym przeglądaniem się w lustrze. O wiele łatwiej jest jej doświadczyć w relacji. Miłosierdzie jest radykalnym przeciwieństwem „wsobnej” cnoty. Miłosierdzie jest miłością nieoglądającą się na wzajemność. Jest miłością do tego, kto nie może się odwdzięczyć. W szczególny sposób to rozumienie miłosierdzia zakodowane jest w jego łacińskim określeniu: misericordia. Wpisane są weń dwa słowa: miser – ubogi, oraz cor – serce. Misericordia znaczy „serce dla ubogich”. Dla tych, którzy nie mają, są potrzebujący, znaleźli się w bardzo „mizernych” okolicznościach. Tacy właśnie wszyscy jesteśmy w odniesieniu do Boga. A On ma dla nas wszystkich serce Ojca. ©