Dlaczego istnieje wodospad w Moskog?

Dziś znamy potężniejsze zjawiska niż cząsteczki wody spadające pod wpływem grawitacji. Ale i tak ogarnia nas tu poczucie własnej małości i jakiejś naturalnej transcendencji. Ma ona postać pytania: dlaczego to wszystko istnieje raczej niż nic?

14.05.2018

Czyta się kilka minut

Arktyczny wodospad na Ziemi Północno-Wschodniej, jednej z wysp archipelagu Svalbard (Norwegia) / Fot. Ralph Lee Hopkins / CORBIS
Arktyczny wodospad na Ziemi Północno-Wschodniej, jednej z wysp archipelagu Svalbard (Norwegia) / Fot. Ralph Lee Hopkins / CORBIS

Norwegia przywitała mnie obrazami. Pierwszy był niebieski. Gdy otworzyły się białe, kłębiaste chmury, wszystko stało się błękitne, z domieszką na wpół przezroczystej mgły. To dominował kolor morza, które wprawdzie widoczne tylko na brzegu horyzontu, wrzynając się w ląd setkami zatok i fiordów, narzucało całej reszcie swój stalowoniebieski odcień. Dopiero gdy samolot zniżył się nad Oslo, morze znikło i szarość mgły wygrała pojedynek z błękitem.

Drugi obraz, oglądany już z perspektywy samochodu pokonującego kolejne zakręty drogi nad fiordem, był brudnozielony. Zielony, bo tło obrazu stanowiły strome zbocza gór, pokryte lasem. Ale zieleń, widziana przez kłęby ciemnych chmur i siąpiący deszcz, wydawała się brudna – nie odrażającym brudem śmietnika, lecz rodzajem brudu, o jaki walczy artysta, z trudem dobierając farby.

WODOSPADY I WSZECHŚWIAT 

Najpierw słychać szum. Coraz silniejszy. Potem huk. Jak startującego odrzutowca. Nie tak wybuchowy i ogłuszający, ale jednak potężny i groźny. Gdy nagle zza drzew wyłania się on sam, stajemy porażeni jego majestatem. Potężny władca z dziecinnych bajek. Jeszcze nie wiadomo, czy dobry, czy zły. Jego biała, splątana broda przykrywa go całego przed naszym niegodnym wzrokiem. Bajka nieoczekiwanie stała się rzeczywistością, przybrała postać wodospadu w Moskog.

Podobnych są tu setki. W przewodnikach piszą o „krainie wodospadów”. Sam wczoraj widziałem z dziesięć: wielkie i mniejsze, potężne, gdy się je ogląda z bliska, i cienkie wstążeczki przyczepione do pionowych zboczy, jeżeli się je widzi z daleka. Symbioza wody i gór. Dwa pierwotne żywioły zmuszone prawami przyrody do utrzymywania względnej równowagi.

Gdy stoi się przed takim olbrzymem (wodospad w Moskog ma 87 m wysokości, ale np. wodospad Feigumfossen w Luster – 218 m), zrozumiałym się staje, dlaczego nasi przodkowie oddawali cześć siłom natury. Nas też ogarnia poczucie własnej małości i jakiejś naturalnej transcendencji. Dziś wiemy, że to tylko cząsteczki wody spadające pod wpływem grawitacji. Oczywiście, grzechem byłoby tego nie wykorzystać: ponad 98 proc. energii elektrycznej produkowanej w Norwegii dostarcza spadająca woda. Transcendencja na usługach człowieka.

Obecnie znamy znacznie potężniejsze zjawiska: byle gwiazda z jej nuklearnymi reakcjami, które są w stanie żywić układy planetarne i całą resztę wypromieniowywać w przestrzeń kosmiczną; czarne dziury w centrach galaktyk, połykające wszystko, co dostanie się w obręb ich nieodwracalnego oddziaływania; Wielki Wybuch, który wypluł z siebie czas, przestrzeń i cały nasz Wszechświat. Dziś dla nas transcendencja to coś znacznie więcej niż emocje wyzwolone widokiem wodospadu. Ale problem transcendencji nie jest tylko kwestią skali wielkości: czy to będzie Niagara, czarna dziura, Wielki Wybuch, czy może nieskończenie wiele wszechświatów. Transcendencja ma postać pytania: dlaczego to wszystko istnieje raczej niż nic? Wodospad w Moskog, po swojemu, na swój trochę naiwny sposób, pytanie to formułuje i rozbłyskami piany, w których nieśmiało prześwituje tęcza, przekonuje, że to coś, co „istnieje raczej niż nic”, jest bardzo subtelną strukturą.

KTO PODTRZYMUJE ATLASA?

Tym razem wybrałem się w podróż z książką „The Mystery of Existence. Why Is There Anything At All?” (Willey–Blackwell, 2013), zredagowaną przez dwóch fascynatów. Jeden z nich, John Leslie, jest autorem innej znanej książki „Universes” (Routledge, 1989), w której przekonywał, że myślowo oszczędniej jest przyjąć jednego wszechmocnego Boga niż zakładać, że istnieje nieskończenie wiele wszechświatów. Natomiast drugi z redaktorów, Robert Kuhn, w obszernym artykule zatytułowanym „Dlaczego ten wszechświat?” („Skeptic” 2007, nr 13), sporządził taksonomię możliwych odpowiedzi na tytułowe pytanie. Niewykluczone, że właśnie ten artykuł podsunął obu autorom myśl, aby podjęte w nim pytanie rozdąć do rozmiarów książki. Jest ona zredagowana, a nie po prostu napisana, bo oprócz własnych tekstów Lesliego i Kuhna zawiera obszerną antologię (z komentarzami) z dzieł różnych autorów, dotyczącą tego problemu.

A więc tytułowe pytanie: „dlaczego w ogóle coś istnieje?” (nieco inaczej sformułowane pytanie Leibniza: „dlaczego istnieje raczej coś niż nic?”). „Jest przypuszczalnie mała szansa, że znajdziemy odpowiedź na to pytanie, ale już samo dociekanie odpowiedzi może okazać się czymś wartościowym” – piszą. W jakim sensie? Bo „mogłoby się ujawnić coś bardzo smutnego o ludzkim rodzaju, gdyby pytanie to nie obchodziło żadnego z jego członków”. Na szczęście tak nie jest. Od Platona począwszy, wielu filozofom i uczonym nie dawało ono spokoju.

A jeżeli istnieje tylko jeden, logicznie możliwy zestaw praw fizyki? Czy to nie wyjaśnia, że istnieje Wszechświat, i to taki, jaki właśnie istnieje? Już Platon przewidział ten zarzut, gdy pisząc w „Fedonie” o poszukiwaczach przyrodniczych wyjaśnień, jakby mimochodem rzucił uwagę, że chociażby odnaleźli Atlasa, który na swych barkach podtrzymuje porządek świata, nie dotkną nawet pytania, co podtrzymuje Atlasa.

COŚ, CO ISTNIEJE

Dlaczego istnieje raczej coś...? „Coś” to bardzo szerokie, choć nieokreślone pojęcie. COŚ jest przeciwieństwem NIC. Pomiędzy nimi istnieje nieskończona (?) przepaść. Choćby COŚ było ulotnym cieniem bytu, jest czymś nieskończenie (?) więcej niż NIC. Ale COŚ, co istnieje, nie jest ulotnym cieniem bytu, lecz Wszechświatem. Dlaczego więc istnieje wszechświat raczej niż NIC? To pytanie przyprawia o metafizyczny dreszcz. Ale COŚ może mieć jeszcze inny wymiar. Na przykład, czy 2+2=4 jest CZYMŚ? Czy mogłoby być tak, żeby nie było nawet tego, że „dwa plus dwa jest cztery”? Ale przecież 2+2=4 istnieje, raczej, niż nie istnieje. „Podobnie jak nieskończenie wiele innych matematycznych prawidłowości, fakt, że dwa plus dwa jest cztery, z pewnością można nazwać czymś realnym, ale czy przez to samo musi on istnieć?”. Czy gdyby nie istniały żadne rzeczy, 2+2=4 byłoby czymś nierzeczywistym, dopóki nie zaistniałyby dwie rzeczy, a potem inne dwie, by dodane do siebie mogły dać cztery rzeczy? „Przypuszczalnie odpowiedzią musi być »nie«”.

Pójdźmy jeszcze dalej – co z podstawowymi zasadami logiki? Wyobraźmy sobie, że nie istnieje nic, nawet zasada niesprzeczności. Więc mogłoby coś równocześnie być i nie być. Ale czy to nie jest absurd? Zatem, jeżeli nie istniałoby nic – naprawdę nic, nawet zasady logiki – byłoby to absurdem. „Wydaje się wystarczająco jasnym, że nasz kosmos nie mógłby istnieć, jeżeli uprzednio nie byłoby czymś realnym, że absurd jest wykluczony”. Oczywiście „uprzednio” nie w sensie czasowym, lecz w sensie logicznym, jako swego rodzaju przed-założenie.

ETYKA I ONTOLOGIA

Co zatem zrobić z pytaniem: „dlaczego istnieje raczej coś niż nic”? Można starać się je unieszkodliwić: przekonywać, że istnienie świata jest „brutalnym faktem”, z którym trzeba się po prostu zgodzić, albo twierdzić, że jest to pytanie bez sensu. Są to jednak bardziej psychologiczne działania uspokajające niż próby zmierzenia się z dojmującym zagadnieniem metafizycznym. Wśród, nielicznych zresztą, prób udzielenia na nie odpowiedzi jedna jest zaskakująca swoją wagą, ale i – po chwili refleksji – głębią mistycznego wglądu. To odpowiedź, jakiej udzielił Platon: przyczyną istnienia świata jest DOBRO. Redaktorzy książki nazywają to wyjaśnienie etycznym: „Wartość jest ostateczną racją istnienia wszystkiego”. Jeden z redaktorów (John Leslie) okazuje się gorliwym rzecznikiem tej odpowiedzi.

Jeżeli jednak spojrzymy na zagadnienie z nieco innej strony, zaskoczenie trochę się łagodzi. Bo to może nie etyka pociąga za sobą ontologię (istnienie), lecz raczej Dobro jest czymś ontologicznym. To znaczy, Dobro ani nie zależy od czyjejś intencji, ani od tego, czy ktoś je czyni lub nie, ale jest czymś rzeczywistym i obiektywnym. Takie stanowisko ma długą tradycję w historii filozofii. Czy to jednak nie są tylko dwa różne spojrzenia na to samo? Już Tomasz z Akwinu mówił, że „dobro i byt są zamienne” (convertuntur). Jeżeli tak, to odpowiedź na pytanie Leibniza przez odwołanie się do Dobra należy rozumieć w sensie sprzężenia: Dobro jest źródłem Istnienia, a Istnienie sprawia, że Dobro jest. W nowoczesnej logice nazywałoby się to być może samoodniesieniem.

A zatem nie jest tak, że istnieje jakiś Bóg czy Demiurg, Wielki Gracz, który układa przed sobą wszystkie możliwości, klasyfikuje je i wybiera do realizacji najlepszą. Samo Dobro jest – jeżeli można tak powiedzieć – najlepszą z możliwości i dlatego istnieje i jest źródłem wszystkiego, co jest.

MAŁA CZĄSTKA WIECZNOŚCI

Gdzie szukać obszaru rzeczywistości, w której wolność współżyje z koniecznością, a który byłby nieco bardziej przejrzysty dla naszego umysłu? Myślę, że takim obszarem jest sztuka. W dziele sztuki – w prawdziwym arcydziele – zarówno cały zamysł, jak i każde pociągnięcie ręki mistrza jest wyrazem jego wolności. Bez jego wolnej decyzji, wyrażającej się w każdym szczególe, mogłaby powstać tylko reprodukcja, ale nigdy dzieło sztuki. Równocześnie jednak ręka mistrza jest powodowana subtelną koniecznością. Pietà Michała Anioła była już zawarta w marmurze, on musiał tylko odrzucić zewnętrzne warstwy, które ją zakrywały.

Piękno fiordu jest urzekające. Nie ogląda się go jak obrazu van Gogha, kontemplując z zewnątrz – jest się weń wkomponowanym. Zbliżające się lub oddalające od siebie, w miarę ruchu statku, pionowe ściany wyrastają wprost z pielęgnowanych od dawna wyobrażeń. Mimo że teraz się zmaterializowały, są równie nierealne jak wyobrażenia. W miejscach, w których realizm zwycięża i gęsta roślinność, która nie powinna tu rosnąć, a jednak rośnie, przerzedza się, ściany ukazują swoją geologiczną tkankę – miliony lat zastygłe w minionym czasie. Skały i woda zwierają się ze sobą w miłosnym uścisku. Skały mocno obejmują wodę; woda ulega, odbijając skały w falującej tafli. Nie ma w tym jednak taniego erotyzmu, lecz artyzm najwyższego gatunku: symfonia barw i kształtów, harmonijna całość przy całkowitym braku symetrii. W tym dziele sztuki jest surowa konieczność, gdyż jest ona tworem praw przyrody, ale każdy jego konkretny szczegół mógłby być inny (także zupełnie zgodnie z prawami przyrody), gdyby tworzył się w innych warunkach. Wybór najlepszej możliwości może się łączyć z wolnością, jeżeli stosuje strategię piękna, jeżeli jest dziełem sztuki. Czy i tym razem miał rację Platon, autor „Uczty”, dialogu o miłości, gdy twierdził, że Dobro i Piękno to dwa oblicza Jednego?

Jeżeli Wszechświat jest dziełem dynamicznej natury Dobra, to skąd zło? John Leslie odwołuje się do znanego argumentu Leibniza: możliwe dobra nie mogą urzeczywistniać się wszystkie równocześnie, gdyż bywa tak, że jedno wyklucza drugie. Konkurują ze sobą nie poszczególne dobra, wzięte każde indywidualnie, lecz wszystkie ich możliwe do urzeczywistnienia kombinacje.

Jeżeli etyka i ontologia to to samo, a bez wolności – jak wiemy z własnego doświadczenia – nie ma etyki, to wolność musi być jakośwkomponowana w ontologię rzeczywistości. Jeżeli Dobro i Istnienie są ontologicznie sprzężone, to w tym sprzężeniu musi być miejsce na wolność. Najlepsza spośród wszystkich możliwości – z wolnością wpisaną przynajmniej w niektóre z nich – nie jest rozwiązaniem zadania z kombinatoryki; jest strategią Nieskończoności. A w konfrontacji z nieskończonością zawodzą nasze ludzkie kalkulacje.

To jest perspektywa filozoficzna. Jeżeli poszerzyć ją o perspektywę teologiczną, to dziedzina możliwości, z których musi urzeczywistnić się najlepsza, urasta do niewyobrażalnych rozmiarów. Bo przecież trzeba uwzględnić także i te możliwości, które mogą się zrealizować po tamtej stronie naszego życia. Jak trafnie zauważył Leibniz – „znamy tylko małą cząstkę wieczności”.

***

Silniki statku zmniejszają obroty. Oglądam się za siebie. Ściany fiordu się oddalają. Słychać pokrzykiwanie mew. Statek przybija do molo. Wypluwa ze swego wnętrza ludzi i samochody. Znajdujemy się na drugim brzegu.

Ks. MICHAŁ HELLER jest kosmologiem i filozofem. Jako pierwszy Polak został laureatem Nagrody Templetona, przyznawanej za pokonywanie barier między nauką a religią. Założyciel Centrum Kopernika, autor ponad czterdziestu książek. Laureat przyznawanego przez „Tygodnik Powszechny” Medalu Świętego Jerzego (2013 r.).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kosmolog, filozof i teolog. Profesor nauk filozoficznych, specjalizuje się w filozofii przyrody, fizyce, kosmologii relatywistycznej oraz relacji nauka-wiara. Kawaler Orderu Orła Białego. Dyrektor, fundator i pomysłodawca Centrum Kopernika Badań… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2013