Czy warto tęsknić za podróżą w przeszłość

Dotarła do mnie zabawa łańcuszek z pytaniem: gdybym mogła przenieść się w czasie i podzielić się jakąś aktualną wiedzą z tymi, którzy żyli wówczas, to co by to było?

06.12.2023

Czyta się kilka minut

Olga Drenda - Felieton w "Tygodniku Powszechnym"
Ten autobus jest w wieku babci, ale raczej nie jest babcią. / fot. Olga Drenda

Prof. Ronald Mallett, amerykański fizyk, twierdzi, że jest na najlepszej drodze do skonstruowania maszyny czasu. To dzieło jego życia – zagadnieniem możliwości podróży w czasie zajmował się przez większość swojej kariery zawodowej. To ta fascynacja stała właściwie za jego wyborem fizyki jako drogi życiowej, a dokładniej pewna misja: Mallett ma istotny powód, by odbyć podróż w przeszłość. Konkretnie do 1955 r., by uratować ukochanego ojca, który przedwcześnie zmarł.

Oczywiście to brzmi filmowo, jak z „Doktora Who” albo „Powrotu do przyszłości”. W filmowym scenariuszu, możemy dywagować, Mallett nie natrafiłby na impuls, by zostać fizykiem, skoro nie miałby kogo ocalać – i mógłby powrócić do XXI wieku jako, dajmy na to, szczęśliwy księgowy. Czy to w ogóle możliwe, do tego na poziomie innym niż najmniejsze cząsteczki, to już zupełnie inna sprawa; fizycy prowadzą zaawansowane dyskusje teoretyczne na ten temat, napotykając paradoksy, które rodzą kolejne interesujące paradoksy. Dość powiedzieć, że ruch w czasie wstecz jest uznawany za najmniej prawdopodobny. Nie mówiąc o zmianie czegokolwiek w sekwencji wydarzeń, które już miały miejsce. Przyznam, że wolę sobie o tym dokładniej poczytać, niż udawać, że umiem opowiedzieć – niewiele jest na świecie rzeczy równie pożałowania godnych, co lamer (taki jak ja), który udaje, że zna się na czymś bardzo zaawansowanym.

Ale Mallett przypomniał mi się z innego powodu. Dotarła do mnie zabawa łańcuszek z pytaniem: gdybym mogła przenieść się w czasie i podzielić się jakąś aktualną wiedzą z ludźmi z przeszłości, to co by to było? Gdybologia i spekulacja, jakkolwiek irytująca swoim odklejeniem od świata realnego, niestety bywa również napędem wyobraźni naukowej, eksperymentu, projektowania (tzw. speculative design, dziedzina, w której wymyśla się odpowiedzi na jeszcze nieistniejące, lecz możliwe wyzwania), a także – to już dla koneserów – fantastyki. Jeśli zatem chcemy, by powstawały nowe wynalazki, musimy godzić się z próbami dokręcania wymyślonym babciom kół (od jednego z moich ulubionych powiedzień: „czy gdyby babcia miała koła, to byłaby autobusem?”).

Gdy znamy się na jakieś dziedzinie wiedzy bardziej niż trochę, może to być, owszem, bardzo pożyteczne ćwiczenie. Zmusza do testowania granic aktualnej wiedzy, sprawdzania teorii, którymi dotychczas dysponujemy, i znajdowania w nich dziur do załatania. Gdy mamy jednak tylko pobieżną wiedzę, lepiej uważać, by nie popaść znienacka w żenujące piekiełko kawiarnianych dywagacji: „Czy uważasz, że udałoby ci się przekonać Europę, że nie wolno ufać niespełnionym malarzom?” albo „Czy warto poświęcić Urszulkę Kochanowską, żeby mogły powstać »Treny«? A może gdyby gość z przyszłości wręczył jej antybiotyki, doczekalibyśmy się jeszcze lepszej poetki?”.

Ale pytanie o oświecenie naszych praszczurów współczesną wiedzą jest łamigłówką tyleż ciekawą, co opartą na błędzie, bo zakłada, że nasza wiedza nieustannie się rozwija. A przecież bywało tak, że ludzie z czasem nabierali ignorancji. Czasem tracili na wieki jakąś wiedzę, czasem zapominali, przestawali korzystać z czegoś potencjalnie przydatnego, a czasami wybierali, powiedzmy, gorszą drogę. Np. w średniowieczu, jak twierdził historyk Terence McLaughlin, za sprawą wizyt w łaźni bywali nie tylko bardziej domyci i higieniczni niż w wieku XVII, ale i zapewne od tego weselsi, bo kąpiel uchodziła za zajęcie towarzyskie. Czasami z zacietrzewienia i pychy ludzie zaprzeczali wiedzy, która leżała pod nosem: pierwsze szczepionki przeciwko śmiertelnej ospie przyjmowały się początkowo z oporem w Europie, gdzie medykom zdarzało się powątpiewać w skuteczność dziwnej metody przywiezionej z pogańskich krajów. Bywało, że coś na zmianę zapominano i odkrywano ponownie, jak sposoby leczenia pelagry i szkorbutu. Gdyby przenoszenie się w przeszłość kiedykolwiek stało się realnie możliwe, być może najciekawszym momentem byłoby móc zaobserwować, kiedy ktoś decyduje: tam do licha, nie będę mył tych rąk!

Tymczasem prof. Mallett ma już 78 lat i nie ustaje w pracach nad realizacją swojego marzenia. Być może dojdzie ostatecznie do wniosku, iż dekady gromadzenia wiedzy i prób były mu potrzebne do zrozumienia, że czasu odwrócić się nie da. Ale tu już i we mnie odzywa się sentymentalno-kiczowaty scenarzysta. Po prostu życzę mu spokoju ducha.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Dokręcanie babci kółek