Czterdzieści sekund, jedenaście stopni

Zimą 1988 roku rosyjski fotoreporter dokumentował trzęsienie ziemi w Armenii. Na jego oczach miasto Leninakan zostało zrównane z ziemią. Ale sfotografował też cud: dwuletnią dziewczynkę, jedyną wyciągniętą jako żywą z ruin bloku.

28.12.2013

Czyta się kilka minut

Ćwierć wieku temu trzęsienie ziemi zabiło w Armenii 25 tys. osób. Na zdjęciu: miasto Leninakan (dziś Giumri) kilka dni po wstrząsie; 13 grudnia 1988 r. / Fot. Sophie Shihab / AFP / EAST NEWS
Ćwierć wieku temu trzęsienie ziemi zabiło w Armenii 25 tys. osób. Na zdjęciu: miasto Leninakan (dziś Giumri) kilka dni po wstrząsie; 13 grudnia 1988 r. / Fot. Sophie Shihab / AFP / EAST NEWS

Przez 22 lata fotograf myślał o tej dziewczynce. Pamiętał tylko, że miała na imię Greta, i że została sierotą – zginęli jej rodzice i rodzeństwo. Tymczasem rozpadł się ZSRR, Armenia odzyskała niepodległość i przeżyła wiele kolejnych nieszczęść – w tym krwawą wojnę o Górski Karabach, zakończoną rozejmem między Baku i Erywaniem.

Również w tym czasie Leninakan – drugie pod względem wielkości miasto w Armenii, nazwane tak w 1924 r. na cześć Włodzimierza Iljicza Lenina – zmieniło nazwę na Giumri. Ale dla Giumri tylko po części zaczęły się nowe czasy: trauma katastrofy sprzed 25 lat zmieniła to miasto na zawsze.

WCZEŚNIEJ ZAWYŁY PSY

W 1988 r. zima nie chciała przyjść do Armenii. W tym kraju Kaukazu Południowego, gdzie lato jest niezwykle upalne, zimy bywają krótkie, ale bardzo mroźne i śnieżne. Dzieci wyglądały więc śniegu.

Arman Sulejmanian – dziś dziennikarz Radia Van z Erywania – był wtedy 10-latkiem, mieszkał z rodzicami na zachodzie kraju. Nie było śniegu, ale rzeczy, które działy się w pierwszych dniach grudnia 1988 r., Armana zachwycały.

Dla dziecka to były czary. Jakby przyroda – w przeciwieństwie do ludzi – wiedziała, że coś złego nadchodzi, płynęły zaszyfrowane sygnały o niebezpieczeństwie. Najpierw ziemia zaczęła krzyczeć – rozlegał się dziwny dźwięk, przypominający zawodzenie. Arman wyobrażał sobie, że to wyją i potrząsają kajdanami jeńcy odsiadujący wyroki na całym świecie i wtórują im złe dusze z piekła.

Skomlały też i wyły psy. Dzień i noc rozlegał się ten dziwny dźwięk, którego ludzie nie rozumieli, a którego się bali. I również robaki zaczęły wychodzić spod ziemi. Ustawiały się w szeregi i mknęły: ścieżki, dróżki pokryły sznury robaków, szły ławą, szukały schronienia, nie wiadomo gdzie.

A potem domy zaczęły się kołysać.

Najpierw powoli, to w jedną stronę, to w drugą, przechylały się ściany. Kurczyły się ramy okien, jakby były z gumy. – W tym wszystkim było coś pięknego – opowiada Arman Sulejmanian, który na to wszystko patrzył oczami 10-latka. – Ale potem nagle z okien prysły szyby. Z ogromną siłą i hukiem. I tak skończyły się czary, a zaczęła tragedia.

W okolicy, gdzie mieszkał Sulejmanian, trzęsienie nie miało dużej mocy. Dom jego rodziców przetrwał, choć nie można było w nim już mieszkać – groził zawaleniem.

Za to prawdziwa tragedia rozegrała się w dwóch miastach: Spitaku i Leninakanie.

OBRAZY

Tamtego dnia, 7 grudnia 1988 r., Elena – żona Samuela, znanego w Leninakanie artysty – wyciągnęła z łóżeczka dwuletniego syna i zaczęła go ubierać po popołudniowej drzemce.

Nagle coś nią szarpnęło, jakby ktoś gwałtownie poruszył podłogą. Z sąsiedniego mieszkania wybiegł kuzyn Eleny.

Elena: – Krzyknął, że musimy uciekać. W jego pokoju zaczął pękać sufit, oberwał się z niego kamień i ranił go w plecy. Wzięłam synka na ręce i wybiegliśmy.

Elena z kuzynem i dzieckiem na ręku wybiegli przed blok w tym, co mieli na sobie: lekkich butach i cienkich ubraniach. Wspomnienia, które im się utrwaliły, to kilka obrazów.

Pierwszy: nieopodal był stadion, dzieci grały w piłkę. Murawa nasiąkła deszczówką, bo lało kilka dni. Elenie wydało się, że chłopcy nienaturalnie zapadali się w tym błocie.

Obraz drugi: z pobliskiego przedszkola wybiegł chłopczyk. Był w samych majtkach, a na dworze ziąb. Elena zdjęła marynarkę i okryła nią dziecko, które nagle zniknęło.

Kobieta nie wiedziała, co się dzieje. Dlaczego w jej domu kołyszą się ściany? Dlaczego ziemia jest tak grząska. Aż przyszli ludzie z drugiej części Leninakanu, cali pokryci szaro-białym pyłem. Elena: – Powiedzieli: „Wasze domy jeszcze stoją, my nasze straciliśmy”.

Wstrząs, który nastąpił o godzinie 11.41, trwał 40 sekund i miał siłę ponad 11 stopni w 12-stopniowej skali. Po nim przyszły kolejne, już mniejsze. One zburzyły także blok Eleny i Samuela – zostali z niczym.

ZASYPANE ŻYCIE

Mniej więcej w czasie, gdy Elena ubierała synka, Arutiun Danijeljan – 25-letni mężczyzna – był na swojej zmianie w elektrowni. Dziś wspomina: – Zeszliśmy do stołówki na obiad. Usłyszeliśmy huk. Pierwsze skojarzenie: wojna, jadą czołgi. Wiadomo, w Karabachu od pewnego czasu było niespokojnie. Potem w oknach zaczęły drżeć szyby, wybiegliśmy więc na ulicę. Elektrownia, potężna budowla, kołysała się na naszych oczach. Z wyższych pięter ludzie skakali z okien. To był już jedyny, choć ryzykowny, sposób na ratunek.

W tym samym czasie Azat Chalaczan, mechanik, chciał ruszyć służbowym autem. Wrzucił jedynkę, wcisnął gaz, ale auto ani drgnęło. Pomyślał, że opona przebita. Sprawdził, że koła są napompowane, tylko wszystko wokół pokrywa pył. Podniósł głowę: budynki dziwnie się chwiały, jak pijany człowiek. Pobiegł do domu. Ale nie pozwolono mu wejść na górę.

Zdaniem Azata trzęsienie jest gorsze od wojny. Gdy nadlatują bombowce, rozlega się alarm – człowiek ma czas na ukrycie się. Podobnie, gdy nadchodzi wojsko. Żywioł może i próbuje człowieka ostrzec, ale ludzie nie rozumieją jego mowy. W końcu ziemia się trzęsie i ruiny zasypują dawne życie.

Dlatego ludzie w dzisiejszym Giumri są jakby nienaturalnie starzy.

Azat to mały, skulony staruszek. Twarz spieczona słońcem, pomarszczona. Smutne oczy. Pije mocną kawę, parzoną na kaukaską modłę w kawiarce zwanej dżazwe, i pali papierosa za papierosem. – Kiedy okazało się, że żonie i córeczce nic się nie stało, dotarło do mnie, że straciłem dom i cały majątek – opowiada. – Człowiek zostaje z tym, co ma na sobie. A moje życie dopiero się zaczynało, niedawno się ożeniłem, urodziło nam się dziecko.

Podobnie Arutiun Danijeljan: choć dziś jest zaledwie 50-latkiem, całymi dniami przesiaduje w mieszkaniu przypominającym ciemną norę, w którym nie milknie telewizor.

BARWY STRACHU

Najmocniejszy wstrząs miał miejsce 7 grudnia, ale ziemia drżała jeszcze przez kilka kolejnych dni. Leninakan/Giumri wyglądało jak po apokalipsie: runęły wieżowce, domy pękły na pół, po ulicach włóczyły się bezdomne koty i psy, wszędzie gruz i pył. A jak na złość, wkrótce po trzęsieniu nadeszła upragniona przez dzieci zima i mrozy. Śnieg i temperatura utrudniały akcję ratowniczą.

Elena z synami i mężem zamieszkali w garażu. Starszy chłopiec odmroził sobie stopy.

Arutiun Danijeljan myślał, że jego dorosłe życie skończyło się, zanim się na dobre zaczęło. Co prawda rodzice i siostra ocaleli – szczęście, bo rodzina mieszkała w 5-piętrowym bloku i wielu sąsiadów zginęło. Ale po trzęsieniu Arutiunowi los już nie sprzyjał. Był młody, chciał się zakochać, mieć dzieci. Tymczasem stracił pracę i do dziś nie poznał ukochanej kobiety. Nie znalazł też pracy. Całymi dniami siedzi i patrzy przed siebie.

Z Azata Chalaczana życie ulatywało, bo jego ukochane miasto zamieniło się w cmentarzysko. Azat wspomina ulice zasypane gruzem. Ekipy szukały ciał. Trupy wyciągano spod zawalonych budynków jeszcze przez kilka miesięcy.

Wedle oficjalnych danych, trzęsienie zabiło 25 tys. ludzi, a kolejnych 20 tys. uczyniło inwalidami. W trzymilionowym kraju aż pół miliona ludzi straciło dach nad głową. Wstrząsy zniszczyły blisko połowę armeńskiego przemysłu. Miasto Spitak zostało zupełnie zniszczone, nie został kamień na kamieniu. Leninakan/Giumri zniszczone zostało w połowie. Z powierzchni ziemi zniknęło blisko 60 wsi.

Azat Chalaczan: – Całymi dniami ciągnęły się pogrzeby. Ludzi chowano tak, jak ich znaleziono: owijano w koc albo w kołdrę. I krew, wszędzie widziałem krew.

Samuel, mąż Eleny i artysta, mówi, że trzęsienie zupełnie zmienia człowieka. Przed katastrofą Samuel rysował ołówkiem, po katastrofie zaczął malować akwarelami. Przekonał się, że przy ich pomocy może oddać inne kształty, nastroje, uczucia, a zwłaszcza kolory: także te smutne, mówiące o cierpieniu i śmierci. Zaczął się też obawiać bólu głowy, bo zawrót głowy może zwiastować wstrząs ziemi. Człowiek musi cały czas siebie kontrolować, by nie przegapić sygnałów o nadciągającej katastrofie, które daje mu ciało.

Samuel: – Jakiś czas po kataklizmie zaprosiłem rodziców w Erywaniu do kawiarni na szczycie wieżowca, kawiarnia kręciła się wokół własnej osi. Usiedliśmy, złożyliśmy zamówienie. Chcąc zrobić rodzicom niespodziankę, szeptem poprosiłem kelnera, by wprawił kawiarnię w ruch. Gdy zaczęła się kręcić, rodzice zbledli, wpadli w panikę, rzucili się na podłogę i zaczęli krzyczeć, że trzeba uciekać.

PRZED I PO

Od trzęsienia ziemi minęło ćwierć wieku. Ale rozmawiając z ludźmi, którzy je przeżyli, można odnieść wrażenie, że to wszystko stało się niedawno. Dlaczego? Oczywiście, taka tragedia nie zaciera się w pamięci łatwo.

Ale to, co nie pozwala ludziom zapomnieć, to przede wszystkim teraźniejszość.

W Giumri inaczej liczą czas: tu dzieli się na dwie epoki – przed i po trzęsieniu ziemi.

Życie przed tragedią było radosne i kolorowe, Giumri było dużym, kulturalnym miastem. Po 7 grudnia 1988 r. zapanowała szarość, miasto się wyludniło.

Wkrótce po trzęsieniu na Południowym Kaukazie doszło do wojny Ormian z Azerami; do kraju napływali uchodźcy. W końcu rozpadł się ZSRR, który jako tako koordynował pomoc dla poszkodowanych. Maleńka eksrepublika, teraz niepodległa, została sama z ogromnymi problemami.

Na początku lat 90. XX wieku, gdy Armenia objęta była blokadą ze strony Azerbejdżanu i Turcji (a w Gruzji trwała wówczas wojna domowa), ludzie głodowali nawet w stołecznym Erywaniu. Pomoc dla ofiar trzęsienia właściwie nie docierała. Władze Armenii nie były w stanie przeciwdziałać skutkom katastrofy.

I oczywiście, podobnie jak w przypadku wcześniejszej o dwa lata katastrofy w Czarnobylu, po trzęsieniu ziemi w Armenii szybko zaczęły pojawiać się teorie spiskowe: że był to efekt prób z jakąś supernowoczesną bronią sowiecką. Za to Azerowie mieli własną wersję: Ormian po prostu pokarało za prześladowania ludności azerskiej na terenie republiki.

Prawda jest bardziej prozaiczna: cała Armenia leży w rejonie zagrożonym wstrząsami. Ale także człowiek nie jest bez winy: komunistyczni planiści domagali się od architektów wielopiętrowych budynków, a gdy ktoś protestował, powołując się na zagrożenie, tracił pracę. A przecież w Leninakan/Giumri ziemia zatrzęsła się już wcześniej – choćby w 1926 r.

7 grudnia 1988 r. właściwie wszystkie budynki wyższe niż cztery piętra przestały istnieć.

I TAK ZOSTAŁO

Ormiańskich uchodźców z Azerbejdżanu, uciekających przed pogromami, a także ofiary trzęsienia, kwaterowano w hotelach. Miało to być rozwiązanie tymczasowe. Ale jak to w życiu bywa: prowizorki bywają najtrwalsze.

Samuel: – Siedem lat mieszkaliśmy w hotelu w Erywaniu. Mówiono na niego „nadgryziona kukurydza”, bo miał taką konstrukcję, jak częściowo zjedzona kolba kukurydzy.

Niektóre hotele w Erywaniu do dziś zamieszkane są przez ofiary kataklizmu. Czasem przypominają slumsy. Bo, mimo upływu lat, ludzie traktują je jako coś tymczasowego i nie dbają o nie. Zresztą, czy można jako dom traktować zaadaptowany pokoik hotelowy: 25 metrów kwadratowych na rodzinę, nawet bez kuchni?

Samuel wrócił do Giumri. Jak wielu innych, zamieszkał w prowizorycznych domkach – i tak już zostało. Władze, owszem, budowały nowe domy, ale mieszkania w nich dostawali głównie ci, którzy mieli znajomości. Ludzie bez układów zamieszkali w prowizorycznych chatkach, przypominających zabudowania na działkach letniskowych.

W Giumri w takich prowizorycznych domkach mieszka około 5 tys. rodzin, co dla 100-tysięcznego miasta stanowi spory procent. Dzielnica domków przypomina polskie ogródki działkowe – z tym że budynki są może trochę większe. Gnieżdżą się w nich całe rodziny, kilkupokoleniowe.

Ciężko to zresztą nazwać dzielnicą. Nie ma tu normalnych ulic i placów, baraki rozsiane są wśród chaszczów. Ludzie egzystują tu na skraju ubóstwa – i to wedle armeńskich norm. Jednak wystarczy przekroczyć próg, by zaraz częstowali kawą i czymś słodkim. Mimo nieszczęść, jakie spadły na Ormian, tradycja gościnności ma się tutaj dobrze.

Niektórzy, zamiast żyć w barakach, wybrali pustostany. To desperaci: zamieszkują opustoszałe przed ćwierćwieczem budynki, którym trzęsienie wybiło wszystkie okna. Na przykład, żyją tak sami w czteropiętrowym budynku bez drzwi, bez tynku na elewacji (i oczywiście bez wody, prądu, ogrzewania). Zresztą, także nie we wszystkich domkach jest prąd i woda.

– Państwo nam nic nie dało i w niczym nie pomaga – mówi napotkana w dzielnicy dom­ków kobieta. – Nie wiemy, jak przeżyjemy kolejną zimę, czym będziemy grzać.

Rejon Giumri to dziś najbiedniejszy rejon w Armenii.

FOTOGRAFIA

22 lata po trzęsieniu rosyjski fotograf wysłał e-mail do Radia Van i opisał swoje ówczesne przeżycia w Leninakanie. Zapytał, czy jest cień nadziei na odnalezienie Grety: dziś kobiety, której jako dwulatce zrobił zdjęcie.

Podczas podróży do Giumri towarzyszył mu Arman Sulejmanian.

– Odnaleźliśmy Gretę. Piękną, radosną dziewczynę. Jak się okazało, po katastrofie trzeba było amputować jej nogi – opowiada Sulejmanian.

Greta istotnie ma uśmiech od ucha do ucha. Niepełnosprawność nie przeszkodziła jej w ułożeniu sobie życia: wyszła za mąż, urodziła dzieci. Porusza się na protezach i podpiera kulami. Córeczka chodzi w ślad za mamą, uczepiona kuli.

Greta ćwiczy atletykę, podnosi ciężary, jeździła nawet na nartach. Potrafi „wziąć na klatę” 90 kg (o wiele więcej niż sama waży). Reprezentuje Armenię w paraolimpiadach – była nawet na igrzyskach w Londynie w 2012 r. Ale brak profesjonalnego trenera i sprzętu pozbawia ją szans w rywalizacji z zawodnikami z bogatych krajów, na których sukces pracują całe ekipy.

– Teraz, kiedy nie mam pieniędzy na trenera i profesjonalną salę sportową, ćwiczenia traktuję jak hobby. Dbam o kondycję, aby jej nie stracić – opowiada Greta, gdy odwiedzamy ją podczas treningu.

Oczywiście, w biednej Armenii nawet tak wytrwała i zdeterminowana kobieta jak Greta ma problemy. Głównie finansowe. Nie stać ją więc na trenera z prawdziwego zdarzenia, choć to wydatek raptem około stu dolarów miesięcznie. Mąż, żeby umożliwić jej karierę sportową, wyemigrował za pracą do Moskwy. Widują się rzadko.

Greta: – Kiedy trzęsienie ziemi zabrało mi rodziców, na wychowanie wzięli mnie dziadkowie. Z czasem zaczęli mi opowiadać o tamtych wydarzeniach. Powoli wprowadzali mnie w świat: tłumaczyli, dlaczego nie ma już rodziców i siostry, i dlaczego jestem kaleką.

Greta i jej mąż chcieliby kiedyś zamieszkać we własnym domu. Teraz to niemożliwe. Mieszkają więc z liczną rodziną, wujostwem i kuzynami.

Rosyjski fotoreporter wręczył Grecie czarno-białą fotografię, która przez ponad dwie dekady była dla niego jak talizman – sfotografował przecież cud.

Do Grety dopiero teraz w pełni dotarły wydarzenia, których nie mogła pamiętać.

Te, które określiły całe jej życie. 


MAŁGORZATA NOCUŃ i ANDRZEJ BRZEZIECKI są redaktorami dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”, publicystami „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2014