Cząstki elementarne

Zawsze zwracałem uwagę na estetykę – mówi ks. Andrzej Augustyński. – Gdy tylko nasi wychowankowie wchodzili w świat nowych zainteresowań, ubierali się coraz schludniej. A później zaczynali dbać o swoje otoczenie.

21.05.2012

Czyta się kilka minut

Ks. Andrzej Augustynski, Kraków, maj 2012 r. / fot. Grażyna Makara
Ks. Andrzej Augustynski, Kraków, maj 2012 r. / fot. Grażyna Makara

Noc. Środkiem jezdni idzie dwóch mężczyzn. Kiedy nadjeżdża samochód i, mijając ich, trąbi, jeden z nich spluwa na szybę. Hamulec, światła awaryjne. Z auta wysiada czterdziestoparoletni mężczyzna. – Przepraszam – pyta – czy ja jestem twoim wrogiem? Zatrzymałem się z ciekawości – chcę tylko wiedzieć, dlaczego mnie oplułeś?

Zdarzyło się to kilka lat temu w Krakowie. Kierowcą był ks. Andrzej Augustyński, od ponad 20 lat opiekun i wychowawca młodzieży, założyciel stowarzyszenia Siemacha.

Dziś przyznaje, że upominając obcych, można zarobić guza: – Dużo mnie jednak kosztuje powstrzymanie się przed tym – mówi. – Obchodzi mnie rzeczywistość wokół.

Pamięta też, jak w połowie lat 80. pojechał do Gdańska, w którym przed wojną brat jego dziadka, Jan Augustyński, prowadził najlepsze w kraju Gimnazjum Polskie. Spacerując ulicą jego imienia, czuł nie tylko dumę z rodowej tradycji. Było coś jeszcze; coś, co potem kazało mu, pół wieku po śmierci innego zasłużonego członka rodziny, Zygmunta (twórcy powojennej „Gazety Ludowej”, więźnia bezpieki), wydać własnym sumptem jego książkę o dziennikarstwie i polityce.

– To jedna z ważniejszych sił napędowych mojego działania: przekonanie, że w życiu należy respektować zobowiązania.

JEDEN TAKI KSIĄDZ

Choć ks. Andrzeja Augustyńskiego uważa się nie tylko za twórcę i dyrektora kultowej Siemachy, ale i za współpomysłodawcę systemu > pomocy młodzieży w całym Krakowie, dla niego samego to, co będzie, jest ważniejsze nawet od przeszłości. Na biurku położył książkę George’a Friedmana „Następne 100 lat. Prognoza na XXI w.”, w której Polska staje się światową potęgą. Czyta ją dla „przewietrzenia umysłu”. Sięga też po biografie – ostatnio Steve’a Jobsa i św. Wincentego à Paulo, założyciela zgromadzenia księży misjonarzy, do którego sam należy. („wzmocniła moje postrzeganie św. Wincentego jako człowieka bardzo nowoczesnego” – mówi).

Jego przestronny gabinet na drugm piętrze kamienicy przy ul. Długiej w Krakowie przypomina miejsce pracy menedżera dużej korporacji. Bywa, że widząc nowocześnie urządzone biuro, potencjalni sponsorzy rezygnują z pomocy.

– W Polsce zasadą jest pomaganie organizacjom, które źle sobie radzą. A my mówimy prawdę: radzimy sobie nieźle. Jakość jest sposobem okazywania szacunku dzieciom, które wychowujemy. Tylko tak można osiągać cele wychowawcze – mówi szef Siemachy.

Powtarza też: między kradzieżą, a wydawaniem pieniędzy na to, co zbędne, nie ma żadnej różnicy.

Jan Rokita, przyjaciel ks. Augustyńskiego: – W tym, co robi, jest wśród polskich duchownych jedyny. Świat instytucji socjalnych jest jeszcze u nas bardzo anachroniczny. Jego wielkość polega na tym, że wszystko zbudował od zera. Ani Tischner, ani Znaniecki, których teksty są dla niego bardzo ważne, nie napisali, jak stworzyć Siemachę.

W 1886 r. dom, w którym dziś mieści się stowarzyszenie, kupił misjonarz ks. Kazimierz Siemaszko i założył w nim ośrodek dla potrzebujących pomocy dzieci. Działał on aż do lat 50., kiedy komuniści rozwiązali instytucję i na jej miejscu otworzyli ośrodek szkolno-wychowawczy. Nazwiska jego podopiecznych regularnie pojawiały się w kartotekach miejskiej policji. Po upadku systemu pojawił się pomysł, aby powrócić do dawnej tradycji.

Jan Rokita: – Na początku lat 90. usłyszałem, że misjonarze zakładają w Krakowie ośrodek dla młodzieży. Poszedłem na Długą i poznałem Andrzeja, wtedy jeszcze niezbyt pewnego siebie, ale pełnego pasji. Po trzech minutach rozmowy – pamiętam to dokładnie – wiedziałem, że mam do czynienia ze zjawiskiem, które w świecie społecznym jest rzadkością.

Wtedy, jak mówi, „był tam tylko Andrzej – on sam i zrujnowany budynek”. Przy wsparciu swoich współbraci, sponsorów i magistratu wyremontował kamienicę, w której teraz roi się od dzieci: odrabiają lekcje, uczą się gry na perkusji. Na wychowanków czekają psychologowie, instruktorzy zajęć plastycznych. Jest pokój, w którym można się uczyć. Obszerny hall na parterze bardziej niż z ośrodkiem wychowawczym kojarzy się z business lounge na lotnisku.

– Jako wychowawca zawsze zwracałem uwagę na estetykę – była dla mnie narzędziem obserwacji – mówi ks. Augustyński. – Patrzyłem, jak nasi wychowankowie, gdy tylko wchodzili w inny świat i zainteresowania, ubierali się coraz schludniej. Jak ci, którzy przychodzili do nas w bojówkach, zaczynali je ściągać, zdejmować kaptury. A później dbać o otoczenie.

DWA MIECZE

Ks. prof. Władysław Bomba, teolog i misjonarz: – Poznałem go, gdy na początku lat 80. chodził do seminarium. Pamiętam jego gotowość do czynu i nawiązywania kontaktów, otwartość na innych. Odwiedzał wtedy dom dziecka przy ul. Piekarskiej, widać było, że interesuje się wychowaniem.

Wiele lat później ks. Augustyński przyzna, że praktyki w domu dziecka były dla niego, obok kontaktów z ks. Tischnerem (najpierw na studiach, potem już prywatnych), najważniejszym doświadczeniem okresu nauki.

– W Polsce jest wielu księży i zakonnic, którzy, najczęściej w młodości, podjęli jakieś dzieło społeczne – uważa Rokita. – Wiele razy widziałem, jak zniszczył ich kontakt z mediami i polityką. Zmienili się w celebrytów lub urzędników. Andrzej, choć niewątpliwie jest gwiazdą, uniknął tego.

W grudniu 1999 r. ks. Andrzej Augustyński został koordynatorem miejskiego programu przeciwdziałania przestępczości młodzieży. Rokita: – Powiedziałem Andrzejowi: albo ty się tym zajmiesz, albo nikt nie będzie w stanie tego zrobić.

Miejskie ośrodki pomocy społecznej i inne instytucje pracujące z młodzieżą zaczęły odtąd działać wedle nowoczesnych reguł stosowanych dotąd tylko w Siemasze. Organizowano rodzinne domy dziecka, uruchomiono program na rzecz młodzieżowych liderów, powstały dzienne ośrodki socjoterapii. Do Augustyńskiego zaczęła się ustawiać kolejka burmistrzów i prezydentów z całej Polski, którzy chcieli zaszczepić krakowskie rozwiązania w swoich miastach.

W ślad za popularnością pojawiły się kłopoty. Narastający od lat konflikt Augustyńskiego z kościelną Fundacją im. ks. Siemaszki (która przez pierwsze lata prowadziła ośrodek przy Długiej) zakończył się rozstaniem. W 2003 r. rozpoczęło działalność świeckie stowarzyszenie Siemacha. Podczas konfliktu z fundacją księdza wsparły władze zgromadzenia i krakowska kuria. Dziś dom przy ul. Długiej jest też siedzibą małego domu zakonnego misjonarzy, którego przełożonym jest ks. Augustyński. – To przykład ciekawej syntezy między instytucją świecką i kościelną – mówi Rokita. – Siemacha włada równocześnie dwoma mieczami – świeckim i kościelnym – to przydaje jej siły. Ważne jest to, że finanse stowarzyszenia są świeckie.

Rokita przyznaje, że nie spotkał się dotąd z organizacją, która łączyłaby trzy elementy: była atrakcyjna, opierała się na tradycyjnych wartościach i była perfekcyjnie zorganizowana: – Andrzej stworzył po prostu nowoczesny biznes społeczny – mówi. – Siemacha wytworzyła nawet własną kulturę korporacyjną. To o tyle ważne, że stowarzyszenie obraca dużymi kwotami pieniędzy. Musi być więc transparentne, mieć zdolność rozliczenia każdej złotówki.

Dziś stowarzyszenie „U Siemachy” zarządza dziesięcioma placówkami pomocy dzieciom, dziewięcioma ośrodkami całodobowymi, czterema poradniami terapeutycznymi i trzema centrami sportowymi. Działa też w Tarnowie i Kielcach. A jego szef wciąż inicjuje nowe akcje. Dziesięć lat temu prowadził kampanię przeciwko dawaniu pieniędzy dzieciom, które żebrzą na ulicy. – Wielu ludzi przestrzegało mnie przed tym, mówiło, że zniszczą mnie media, że ludzie będą mówić: ksiądz zabiera pieniądze dzieciom. Ale ja znałem te dzieci, które żebrały na Rynku. Wiedziałem, że zbierały tylko na alkohol, używki i automaty do gry, które wtedy były plagą.

Pod koniec 2010 r. otworzył kolejny ośrodek Siemachy – pierwszy na świecie w galerii handlowej (Tarnów). Potem przyszła kolej na kolejny, w krakowskiej Bonarka City Center.

TRZECIA SIŁA

– Dziecko przychodzi do Siemachy po nową twarz – lubi powtarzać ks. Augustyński. – Często, zwłaszcza na początku, nie chce opowiadać o swojej rodzinie. Zdarzało się, że gdy ktoś z nas szedł porozmawiać z rodzicami, następnego dnia dziecko już do nas nie przychodziło, bało się, że zdarto z niego maskę. Zreflektowaliśmy się, że to nie jest droga.

Kiedyś wierzył w to, że instytucje społeczne są po to, aby wspierać rodzinę w wychowaniu dziecka. Dziś Siemacha promuje hasło „Podwórko zamiast ulicy”.

– Gdy przychodzi do kontaktów z rówieśnikami, rodzice tężeją – tłumaczy. – Ale rówieśnicy wprowadzają nas przecież w świat ryzyka. Matka czy nauczyciel nie zabiorą nas do miejsc, do których pójdziemy z kolegami. A podwórko to, oprócz domu i szkoły, trzecia siła w życiu młodego człowieka.

Miejsce, które stworzył przy Długiej, to jedno wielkie podwórko – z regułami, których dzieci nauczyć się muszą same. W siedzibie głównej stowarzyszenia – także dosłownie. Część podwórka zabudowano dachem, ustawiono pianino. Nikt nie musi tu chodzić, grupy dobierają się w sposób wolny.

Augustyński: – Mogę sobie wyobrazić, że tych 200 wychowanków, którzy są na Długiej, z jakiegoś powodu się buntuje i nazajutrz do nas nie przychodzi. Jest pusto, a ja jestem wtedy przegranym człowiekiem.

– Kiedyś ks. Kazimierz Siemaszko karmił potrzebujących chłopców, oddawał ich „do terminu”, aby mogli się czegoś nauczyć i zapracować na siebie – ocenia ks. prof. Władysław Bomba. – Była to troska o ich usamodzielnienie się. To, co robi dziś ks. Augustyński, jest kontynuacją. Jemu również chodzi o to, aby człowiek stawał się samodzielny.

–Są takie chwile, które pamięta się do końca życia – mówi szef Siemachy. – Ja pamiętam, gdy czytałem Teilharda de Chardin, który pisał o nieskończoności podziału materii. O tym, że kiedyś ludzie myśleli, że jest tylko Ziemia, a potem poznali, że istnieją też inne planety. O tym, jak chcieli zaglądać do wnętrza – odkryli, czym są atomy, potem – cząstki elementarne. Aż okazało się, że nawet one są podzielne. Dziś już wiadomo, że złożone są nawet kwarki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2012