Co będzie z Polską za lat trzysta

Obok Muzeum Powstania Warszawskiego postawiłbym pomnik Ofiar Powstania Warszawskiego - piramidę kamienną, wzniesioną z dwustu tysięcy płyt nagrobnych z nazwiskami spalonych i zabitych kobiet i mężczyzn, wyższą niż Pałac Kultury.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Od razu powiem, że na słowa "kultura narodowa" i "narodowa tożsamość" reaguję z pewnym niepokojem. Być może dzieje się tak dlatego, że chwilami nie bardzo wierzę w istnienie narodów. Narody, owszem, istnieją, ale nie w czasach pokoju. W czasach pokoju istnieją raczej społeczeństwa, które zwykle w sytuacji zagrożenia nagle stają się narodami, co nie zawsze wygląda zachęcająco. A że narody rzadko bywają wspólnotami cywilnymi, dużo bardziej od narodów wolę wielobarwne i wielonarodowe społeczeństwa, podobnie jak od określenia "kultura narodowa Polaków" wolę skromniejsze określenie "kultura społeczeństwa polskiego".

Sam zresztą niekiedy wątpię, czy istnieje "kultura narodowa", skoro 90 proc. Polaków nie czyta z własnej woli Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego i Norwida, nie mówiąc już o Andrzeju Stasiuku i Magdalenie Tulli, a nawet o stuprocentowo narodowym Henryku Sienkiewiczu i nie chodzi do żadnego polskiego teatru, a podobno 50 proc. nie bierze do ręki nawet jednej gazety choćby raz w roku, znaczna zaś część nie rozumie tego, o czym się mówi w dzienniku telewizyjnym. Mówić o "kulturze narodowej" w obliczu takich faktów wydaje się pewną przesadą, chociaż nie wszyscy się z tym zgodzą. Czy literatura nie czytana przez naród jest częścią "kultury narodowej" - oto pytanie, które warto w wolnych chwilach rozważyć.

Z "tożsamością narodową" podobnie. Wielekroć zastanawiałem się, czy mam "tożsamość narodową", i muszę wyznać, że brakło mi w tej sprawie pewności. "Tożsamość narodową" czuję natomiast podczas moich pobytów za granicą, gdy jakiś Niemiec czy Anglik w mojej obecności wyraża się o Polsce lekceważąco czy nawet pogardliwie. Słysząc to, od razu bronię honoru Polski stanowczo. Wniosek stąd taki, że dla "tożsamości narodowej" wrogowie narodu są czynnikiem raczej sprzyjającym - ale kiedy ja jestem w Polsce? Otóż kiedy ja jestem w Polsce, najchętniej swoją tożsamość definiuję jako mąż swojej żony, czego wcale nie uważam za nierozsądne.

Gotowy na śmierć

"Kultura narodowa", z którą miałem do czynienia w domu, szkole, kinie czy kościele, zajmowała się głównie jednym: przygotowywała mnie na patriotyczną śmierć. Nawet nasza polonistka, pszenicznowłosa blondynka, która nie skrzywdziłaby muchy, zajmowała się tym wytrwale. Dobór tekstów, opowieści, wiersze, inscenizacje, śpiewy i rozmowy, gesty i mimika - wszystko to miało wzbudzić we mnie żywiołową gotowość na przyjęcie w stosownym momencie karty mobilizacyjnej - i to bez jednego słowa sprzeciwu. I jak myślę, dzisiaj "kultura narodowa" mimo politycznych zmian, jakie się w Polsce po 1989 r. dokonały, realizuje nadal zadanie podobne, choć może na taką wcale nie wygląda. To znaczy wychodzi z milczącego założenia, że Polaków trzeba kształtować duchowo tak, by byli gotowi na wszelki wypadek, gdyby coś się stało.

Zdanie: "być gotowym na wszelki wypadek, gdyby coś się stało", jest zresztą fundamentem i drogowskazem wszystkich "kultur narodowych". Nie słyszałem jeszcze o jakiejś "kulturze narodowej", która by do członków narodowego kolektywu mówiła: "jeśli coś się stanie, zwiewajcie za granicę", chociaż wielu ludzi na świecie, w tym także Polaków, w swoim burzliwym życiu kierowało się takim właśnie hasłem, dzięki czemu miliony ich aktualnie przebywają daleko od narodowego gniazda, na przykład w Sydney, Chicago czy w Paryżu. "Kultura narodowa" zajmuje się głównie budowaniem duchowej przestrzeni zamkniętej, w której jednostka ludzka bez względu na dobre czy fatalne okoliczności ma siedzieć do końca życia. Kultura ta z determinacją czułego hipnotyzera powtarza młodym i starym członkom narodowego kolektywu, a nawet dzieciom: "Macie być gotowi w każdej chwili z własnej i nieprzymuszonej woli dać się zabić za nas". I to jest prawdziwy fundament "kultury narodowej", a reszta to są wielobarwne girlandy, serpentyny i confetti, które przesłaniają klarowny obraz rzeczy.

Chłopcy z Bundeswehry

Jak kształtować "kulturę narodową", jakimi treściami ją nasycać w dekadzie obecnej i w dekadach przyszłych? Wszystko zależy od tego, co będzie dalej z Polską, czy więc mamy przed sobą luksusową przyszłość bezpieczeństwa i niepodległości, czy raczej za jakiś czas znowu będzie z nami krucho, tak jak to już nieraz z nami bywało. "Kulturę narodową" należy kształtować w zależności od odpowiedzi na to pytanie. Jeśli ktoś zakłada, że nic się już złego nam nigdy nie stanie aż do samego końca świata, to on może kształtować "kulturę narodową" jako kulturę pokojową, pogodną i słoneczną, w której przygotowanie Polaków na patriotyczną śmierć nie będzie celem głównym.

Ja sam podejrzewam jednak, że znajdziemy się jeszcze niejeden raz w rozmaitych poważnych tarapatach (także, niestety, dość krwawych), myśl zaś o tym, że w chwilach prawdziwie trudnych dla Polski cały świat zachodni stanie murem w naszej obronie, a chłopcy z Bundeswehry będą się rwać do tego, żeby umierać za polski Gdańsk, wydaje mi się naznaczona nieco przesadnym optymizmem.

Bojowa "kultura narodowa" ma sens jedynie w przypadku narodów silnych, które mogą sobie poradzić w różnych fatalnych sytuacjach. Jak dowodzi nasza historia z ostatnich lat dwustu, w fatalnych sytuacjach radziliśmy sobie, niestety, raczej z trudem, a czasem nie radziliśmy sobie wcale, bo silniejsi od nas psuli nam szyki skutecznie. Część polskiej "kultury narodowej" kształtowała w nas wolę niepodległości, część jednak - i to chyba większa - kształtowała w nas wolę jakiego takiego przetrwania. Jeśli przyjmiemy, że należymy do narodów raczej słabych, a wszelkie sojusze, pakty, unie i traktaty to są raczej świstki papieru, nawet jeśli wyglądają na listy żelazne, wnioski nasuwają się same. "Kultura narodowa", nastawiona na kształtowanie bojowych cech charakteru, nie zawsze bywa rozwiązaniem najtrafniejszym, chociaż zwykle prezentuje się malowniczo i ponętnie.

"Kultura narodowa" powinna się opierać przede wszystkim na przytomnym rozpoznaniu rzeczywistości, to znaczy naszej realnej sytuacji w świecie, więc z jej bojowością raczej bym nie przesadzał. Niepodległość mamy obecnie kruchą i nie my ją wywalczyliśmy, bo w 1989 r. niepodległa Polska powstała - takie jest moje przypuszczenie - tylko dlatego, że się mocarstwa na nowo ze sobą dogadały i po raz kolejny podzieliły światowymi strefami wpływów, granice dawnych bloków przesuwając od Łaby trochę dalej na wschód i dlatego tylko sowieckie czołgi wyjechały z kraju nad Wisłą w stronę Smoleńska i Moskwy. Polska "kultura narodowa" na ten fakt miała wpływ raczej znikomy i nie należy patriotycznie kłamać w tej sprawie, choć to podobno poprawia narodowe samopoczucie.

Wolałbym, żeby "kultura narodowa" kształtowała Polaka z głową otwartą, który umiałby rozważać różne możliwości dla Polski, także zupełnie nieprzewidziane, wolny od wszelkich politycznych dogmatów i urazów, i dobrze zastanawiałby się, z kim warto trzymać w danym momencie historycznym, niż Polaka, który się stawia z zasady, bo to stawianie się wiele razy dość mocno nas kosztowało. Od czasu do czasu mam nieodparte wrażenie, że o losie Polski decydują raczej wielkie potęgi świata, nie my sami, co oczywiście może być wrażeniem mylnym, niemniej zawiera w sobie pewien element prawdy. I "kultura narodowa" powinna tę trudną prawdę brać pod uwagę, to znaczy nie powinna nam wmawiać różnych dziwnych rzeczy, które wmawiali nam choćby Mickiewicz czy Wyspiański, że jak my, Polacy, wszyscy się zjednoczymy, a potem się postawimy, to sobie damy radę na przykład z Rosją. Z Rosją to sobie dał radę jeden Piłsudski i to na krótko, bo jak odpędził ją od Warszawy w roku 1920, to ona sobie i tak wróciła w roku 1939, i siedziała potem u nas prawie do końca XX wieku, tak jak siedziała przez prawie cały wiek XIX. Czy jeszcze do nas wróci, by sobie posiedzieć dłużej, oto pytanie, o którym dzisiaj myślimy niechętnie, co w pełni rozumiem, bo nie jest to pytanie przyjemne.

Pod biało-czerwonym dachem

Jak w obliczu takich depresyjnych przeczuć, które co jakiś czas mnie nawiedzają, budować "kulturę narodową" - nie mam pojęcia, a ponieważ nie mam pojęcia, jak ją budować w obliczu takich przeczuć, wybieram - jak większość z nas - łatwiejsze, to znaczy przyjmuję, że nic się złego z Polską nie stanie do samego końca świata, bo wtedy myśleć o budowie "kultury narodowej" dużo jest przyjemniej, sympatyczniej i wygodniej, jak zresztą każdemu, kto nie zawraca sobie głowy zupełnie niepotrzebnym, jałowym pesymizmem.

Jeżeli więc myślę o budowaniu "kultury narodowej", to mam parę marzeń i od razu powiem, że są to marzenia skromne. Przede wszystkim chciałbym - oto marzenie pierwsze - żeby mnie żaden Polak nigdy nie napadł na żadnej ulicy, i myślę, że "kultura narodowa" powinna robić wszystko, żeby taki Polak wolał poczytać sobie Cortazara czy choćby Dicka, a nawet Grocholę, posłuchać Mozarta czy choćby Jarre’a, a nawet Ich Troje, niż bić mnie gołą ręką, co niestety już raz mi się przytrafiło i co dość detalicznie, choć z bólem serca, w moim "Złotym Pelikanie" opisałem. Kto na polskiej ziemi przeżył coś takiego, z pewnością pojmie, że nie jest to marzenie błahe. Chciałbym, by "kultura narodowa" wytwarzała "Polaka kulturalnego", który nigdy nie będzie się rwał do bicia, a wspieranie przez państwo teatrów eksperymentalnych uważam w tym kontekście za sprawę ważną, ale, proszę mi wybaczyć, raczej drugoplanową.

Dodam też, że "kultura narodowa" powinna uczyć nas wszystkich, jak Polacy wielobarwni, niepodobni do siebie światopoglądowo, politycznie, religijnie, obyczajowo oraz etnicznie żyć mogą w jednym biało-czerwonym społeczeństwie we względnej zgodzie i równowadze, nie rzucając się sobie do gardła, co, jak myślę, łączy się z marzeniem, o którym wspomniałem wyżej. Tej umiejętności względnie zgodnego życia pod jednym biało-czerwonym dachem "kultura narodowa" powinna uczyć ze szczególną intensywnością. Niech nie będzie stroną w sporach, które toczą między sobą Polacy, tylko jak Noe czuwał nad porządkiem zwierząt w arce, niech czuwa, by spory te miały cywilizowany charakter, a różnice między ludźmi nie przeradzały się w aktywną wrogość i nienawiść.

Dlatego największe pieniądze należy przeznaczać na szkoły i tam budować "kulturę narodową", a nie na deskach teatrów eksperymentalnych, które to teatry eksperymentalne niewiele mają wspólnego, na szczęście, z "kulturą narodową" - i niech tak już na wieki wieków pozostanie. Gniazdem i kolebką "kultury narodowej" jest szkoła polska i należy na nią chuchać i dmuchać, obsypując deszczem pieniędzy. Pamiętam, jak mnie straszliwie do "kultury narodowej" zniechęcały ohydne reprodukcje dzieł sztuki polskiej w podręcznikach, jak mnie zniesmaczał marny papier i druk, jaki wstręt budziły upstrzone przez muchy szarawe ilustracje Andriollego do "Pana Tadeusza", wyblakłe portrety narodowych wieszczów i wizerunki królów Polski pędzla Jana Matejki, zawieszone na brudnej ścianie szkolnej klasy. Ministrów, którzy do czegoś takiego dopuszczają, należy dymisjonować. Byłoby pięknie, gdyby podręczniki do języka polskiego, historii, plastyki i muzyki miały jakość luksusowych albumów z Tate Gallery - i na to państwo powinno łożyć duże fundusze, bo są to dla wielu Polaków jedyne książki, jakie wezmą do ręki przez całe swoje długie, pracowite albo niepracowite życie.

Szkoła polska powinna zachwycać, upajać i duszę podnosić ku niebu, choć wiem, że myśl taką wielu uzna za szaloną. Trudno. Należy młodym Polakom w ramach budowania "kultury narodowej" pokazywać superreprodukcje, dobre filmy, uczyć słuchania muzyki i cieszenia się arcydziełami malarstwa. I nie traktować tego jako przeklętych "zajęć dodatkowych", z którymi nie wiadomo, co w szkole począć. Szkolna klasa powinna być miejscem kuszącym i pięknym, z którego nie chce się wychodzić, piękniejszym może nawet niż pobliska dyskoteka z migającymi światłami, gdzie można się nadyszeć nie tylko polszczyzny.

Egzamin z tenisa

I w takiej klasie uczyć trzeba nie tylko rzeczy ściśle naukowych, lecz także innych rzeczy równie ważnych, i to nie w ramach jakichś "zajęć dodatkowych". Sam marzyłem, żeby zamiast upiornych lekcji WF z cielesnymi torturami na koźle, skrzyni i drabinkach nsauczono mnie w szkole świetnie tańczyć, bo człowiek, który świetnie tańczy, jak mówią niektórzy, dopiero zaczyna być naprawdę człowiekiem, ale w żadnej szkole, do której uczęszczałem, nie było o tym mowy, więc mój taniec pozostawia nadal wiele do życzenia, podobnie jak wiele do życzenia pozostawia pod tym i nie tylko pod tym względem polska "kultura narodowa" w porównaniu z taką na przykład "kulturą narodową" brazylijską czy kubańską, choć ta ostatnia jest mocno totalitarna. Uważam też, że "egzamin" z tenisa nie byłby w świetle idei kształtowania "kultury narodowej" wcale tak bardzo bezrozumnym pomysłem, na jaki z pozoru wygląda, bo gra ta, jak pewnie powiedzieliby starożytni koledzy Platona i Peryklesa, gdyby sobie obejrzeli jednego seta w wykonaniu Sereny Williams, obdarza człowieka nie tylko znacznymi przymiotami ciała, lecz i wartymi uwagi, tak potrzebnymi w życiu narodu zaletami ducha.

Muszę wyznać, że cierpię też, słysząc, jak Polacy potwornie śpiewają przy stole czy na wycieczce, więc myślę, że szkoła polska uczyć powinna także dobrego śpiewania, bo dobre śpiewanie narodu to jest przejaw prawdziwej wielkości "kultury narodowej", choć pewnie znajdą się tacy, którzy uznają to za przesadę. Bóg z nimi. Gdy słyszałem, jak Gruzini śpiewali sobie nocą w pociągu transkontynentalnym Warszawa-Moskwa, którym jechałem, by zobaczyć złote cerkwie na Kremlu, to zazdrość mnie dzika brała, bo oni byli prawdziwymi dowodami wielkości "kultury narodowej" Gruzji, przed którą to "kulturą narodową" Gruzji głowę moją tylko skłoniłem w niemym podziwie jako przedstawiciel "kultury narodowej" Polski. Przedmioty artystyczne w szkołach powinny być przedmiotami (prawie) głównymi i na to nie powinno zabraknąć pieniędzy nigdy, a teatr szkolny, jeśli jest dobrze prowadzony, (prawie) równie ważny jest jak Teatr Narodowy.

Dodałbym do tego, że jeśli chodzi o budowanie "kultury narodowej", to ja bym w ramach jej budowania uczył też w szkole czytać kulturalne gazety i tygodniki, a przy okazji wtajemniczał w sztukę kulturalnego kłócenia się o różne ważne sprawy publiczne, mówił, jak redagować szkolne pisma, kręcić filmy amatorską kamerą, robić grafikę komputerową obok ciężkiego szlifowania wiedzy o skorupiakach i stawonogach. Jak się człowiek w młodości do "kultury narodowej" nie wciągnie, to on tę kulturę będzie miał przez całe życie gdzieś.

I budując "kulturę narodową", większy akcent niż dotąd położyłbym na problemy egzystencji niż na problemy historii, to znaczy na tworzenie i konsumowanie dzieł o ogólnoludzkich kłopotach z życiem, nie zaś na dzieła o kłopotach lokalno-historycznych, bo takie sprawy jak na przykład udane bądź nieudane małżeństwo to są dla większości ludzi sprawy stokroć ważniejsze niż Polska czy Rosja, ponieważ z Polską można sobie jakoś poradzić, a z małżeństwem nieudanym to jest problem dużo bardziej kosmiczny. Więc ja bym popierał dzieła mądre, które z dramatami egzystencji nas rozumnie oswajają albo nie oswajają, a przy okazji zbliżają duszę naszą do prawdziwej mądrości.

Kamienna piramida

I obok Muzeum Powstania Warszawskiego postawiłbym pomnik Ofiar Powstania Warszawskiego - piramidę kamienną, wzniesioną z dwustu tysięcy płyt nagrobnych z nazwiskami spalonych i zabitych kobiet i mężczyzn, wyższą niż Pałac Kultury, którą widać by było z odległości pięćdziesięciu kilometrów, a nawet z samego Księżyca jak ten Mur Chiński albo piramidę Cheopsa. Myślę zresztą, że już dawno taką Piramidę Polskiej Pamięci należało jako kluczowy pomnik "kultury narodowej" postawić, bo prawdziwej "kultury narodowej" nie da się zbudować bez równowagi pomiędzy skrajnościami narodowego ducha, o którą to równowagę, jak wiadomo, w życiu jednostek i zbiorowości najtrudniej i którą w duszy narodu pielęgnować warto.

"Kulturę narodową" budować trzeba z myślą nie tylko o tym, co będzie z Polską za lat dziesięć, lecz także o tym, co będzie z Polską za lat trzysta. Jeśli na nasze dzieje przyszłe z takiej wydłużonej czasowo perspektywy spojrzymy, to można się spodziewać, że raz będziemy żyć w pięknym słońcu niepodległości, a innym razem raczej bez tego pięknego, słonecznego luksusu. I mądre budowanie "kultury narodowej" powinno nas wyposażać w umiejętności życia w obu tych interesujących stanach ludzkiego istnienia, w oparciu choćby o mądrość ksiąg Starego Testamentu poświęconych ciekawemu życiu narodu izraelskiego w tysiącletniej niewoli babilońskiej. Żyć mądrze bowiem w słońcu niepodległości i zupełnie bez tego słońca umiejętnością jest wielką, a nawet szlachetną, chociaż nie wszyscy się pewnie na taką opinię zgodzą. Jak uczyć tej umiejętności szlachetnej i - nie kryję - trudnej, to jest oczywiście zadanie dla umysłowego tytana, ale warto się nad tym czasem zamyślić przy budowaniu aktualnej "kultury narodowej".

Tak więc bym widział budowanie "kultury narodowej" narodu polskiego w dobie obecnej i w dekadach przyszłych. Oczywiście zupełnie inaczej powinna wyglądać "kultura narodowa" polskiej mniejszości intelektualnej zwanej twórczo-swobodną inteligencją, do której to intelektualnej mniejszości my - ja i Wy, Drodzy Czytelnicy - ku naszej dumnej rozpaczy należymy. Powinna to być kultura intelektualnie rozbestwiona, swobodna, duchowo bezczelna, odważna, podniebnie eksperymentalna, burzycielsko parodystyczna, rozchełstana, jarzynowa, klamanowa i abakanowiczowa, śmiertelnie poważna i za Naród odpowiedzialna oraz śmiertelnie niepoważna i skrajnie za Naród nieodpowiedzialna, uczciwa i zarazem przepastnie nieuczciwa oraz niezwykle niebezpieczna w użyciu.

Dlaczego? Bo nie obchodzi ona nikogo poza nami - drobną częścią realnego Narodu Polskiego, zamieszkującego tysiące miast, miasteczek i wsi polskich oraz przemysłowych osiedli i fabrycznych przedmieść, który to Naród żyje swoimi sprawami i życiem duchowym polskiej mniejszości intelektualnej nie zawraca sobie głowy choćby przez jedną minutę w stopniu nawet najmniejszym, a gdy tę polską mniejszość intelektualną, piękną i zręczną w podniebnym wysłowieniu, ujrzy czasem na ekranie swego telewizora, to ją kasuje od razu jednym, mocnym przyciśnięciem pilota. Delete!

Stefan Chwin (ur. 1949 r.) jest pisarzem, eseistą, wykładowcą uniwersyteckim, autorem m.in. "Hanemanna". Ostatnio opublikował powieść "Dolina Radości" (2006).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Stefan Chwin (ur. 1949) jest prozaikiem, eseistą, krytykiem literackim, historykiem literatury i profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio opublikował „Miłosz. Interpretacje i świadectwa” (2012) i tom esejów „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni” (2013… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2008