Ciąg dalszy nastąpi

Ilu emerytów utrzyma chory człowiek, zanim sam umrze? To pytanie narzuca się po przeanalizowaniu kolejnych ustaw, reformujących polską służbę zdrowia.

05.03.2012

Czyta się kilka minut

Reformy sektora medycznego, zamiast prowadzić do poprawy jakości leczenia, sprowadzone zostały do prymitywnej hydrauliki: ograniczymy wypływ pieniędzy z systemu i będzie dobrze. A to przecież za mało dla społeczeństwa, które właśnie dowiaduje się, że powinno pracować do późnej starości. Jak zdrowo dotrwać do emerytury w kraju wydłużających się kolejek do lekarzy, leków bez refundacji i szpitali, które nie chcą przyjmować pacjentów?

Na odpowiedzi od obecnego ministra zdrowia, Bartosza Arłukowicza, nie ma co liczyć. Na każde pytanie odpowiada w ten sam sposób: resort pracuje nad rozwiązaniem tego problemu. Wszystko jedno, o co chodzi.

Umierające hospicja

A pytań przybywa codziennie. W ostatnich dniach okazało się, że wkrótce za opiekę nad pacjentami w hospicjach rodziny będą musiały płacić po kilka tysięcy złotych miesięcznie. Stanie się tak, jeśli Ministerstwo Zdrowia nie poprawi fatalnych zapisów w nowej ustawie o lecznictwie, która organizacjom non profit nakazuje przekształcać się w zyskowne przedsiębiorstwa.

Wszystkie hospicja w Polsce finansują pomoc umierającym z tego, co uda im się uzbierać z jednoprocentowych odpisów od podatków. – Nowe przepisy zmuszają nas do rejestrowania działalności gospodarczej. Tym samym zamykają nam drogę do korzystania z pieniędzy, jakie zdobywamy z jednego procenta czy zbiórek publicznych. Firmy nie mogą bowiem pozyskiwać pieniędzy w ten sposób. Część hospicjów, która utrzymuje się z datków, już zapowiada, że będzie musiała zakończyć działalność. Reszta na pewno będzie zmuszona drastycznie ograniczyć przyjęcia chorych – mówi Jolanta Stokłosa, prezes Forum Hospicjów Polskich.

Odpowiedź resortu jest standardowa: – Ministrowie zdrowia oraz pracy i polityki społecznej prowadzą rozmowy dotyczące sytuacji hospicjów, a także zakładów opieki zdrowotnej prowadzonych przez organizacje pożytku publicznego. Analizowane są propozycje i uwagi zgłaszane aktualnie przez te podmioty.

Limity przekroczone

Ta sama ustawa nakazuje przekształcać szpitale w samorządowe spółki. – To nie jest sposób na poprawę ich finansów, tylko na skrócenie dystansu między długiem a komornikiem. Jeśli szpital zamknie rok deficytem, będzie go musiał pokryć samorząd – wyjaśnia Adam Kozierkiewicz, ekspert ochrony zdrowia. Skąd samorząd ma wziąć te dodatkowe pieniądze – nie wiadomo.

– To próba wymuszenia na szefach szpitali szybszego reagowania na dziury w budżecie i restrukturyzację – dodaje Kozierkiewicz. Brzmiałoby to świetnie, gdyby nie fakt, że przekształcone w spółki szpitale restrukturyzacji raczej nie podjęły, za to przestały przyjmować co ciężej chorych.

W spółkę zmienił się np. krakowski szpital Rydygiera. 28 lipca ubiegłego roku lekarz koordynator ratownictwa medycznego przy wojewodzie małopolskim opisał w notatce służbowej dramatyczne kłopoty, jakie miał w nocy ze znalezieniem miejsca dla ofiary wypadku, czyli „chorego w stanie ciężkim, po upadku z wysokości, m.in. ze złamaniem wybuchowym kręgosłupa w odcinku piersiowym z uszkodzeniem rdzenia kręgowego, z objawami neurologicznymi wymagającego pilnej interwencji neuroortopedycznej”. W notatce czytamy: „Lekarz dyżurny oddziału neuroortopedii szpitala im. Rydygiera w Krakowie oświadczył, że z powodu przekroczenia tzw. limitów prezes spółki kierującej tym szpitalem wydał zakaz przyjęć na oddział”.

Te słowa należy rozumieć tak: NFZ przestał płacić, my przestajemy ratować. Nie obchodzi nas nawet los ludzi, których życie jest zagrożone.

Tymczasem Ministerstwo Zdrowia jest zadowolone: tylko 5 proc. z przekształconych szpitali ma problemy, 80 proc. notuje dodatni wynik finansowy i rozszerza zakres świadczonych usług. Tyle że nie o specjalistyczne procedury, bo, jak mówi prof. Wojciech Nowak, prorektor UJ i chirurg: – Przy tym poziomie finansowania wysokospecjalistycznych procedur medycznych żaden szpital się nie utrzyma. Nie neguję słuszności rachunku ekonomicznego, ale są szpitale o różnym profilu i ich stopień finansowania powinien być różny: leczenie tej samej choroby u obciążonego, schorowanego starszego człowieka kosztuje więcej niż u młodego.

Uniwersytet Jagielloński ma cztery szpitale. Najgorzej finansowo radzi sobie pediatryczny, w Prokocimiu. – Nikt mi nie wmówi, że rodzice oddadzą dziecko do szpitala niepotrzebnie. Tu nie ma mowy o żadnych niepotrzebnych świadczeniach czy złym wydawaniu pieniędzy. Są tylko niekorzystnie wyliczone procedury – mówi prof. Nowak.

W połowie ub.r., gdy ustawa o lecznictwie przechodziła przez Sejm, Ewa Kopacz – wtedy jeszcze minister zdrowia – odwiedziła Kraków. Właśnie w Prokocimiu zapowiedziała, że ustawie towarzyszyć będą rozporządzenia, które ustalą różne stawki w zależności od referencyjności szpitala. Ustawa jest, rozporządzeń nie ma.

Szpitale nieubezpieczone

Ale resort zdrowia na pewno nad nimi pracuje. Podobnie jak nad tymi, które towarzyszyć miały nowej ustawie o prawach pacjenta, umożliwiającej dochodzenia odszkodowań za błędy medyczne przed wojewodą, a nie – jak do tej pory – przed sądem. I to niemałych odszkodowań: 100 tysięcy za uszczerbek na zdrowiu, 300 tysięcy za śmierć w wyniku błędu medycznego.

W założeniach odciągnięcie poszkodowanych od prokuratur i sądów miało służyć zaprzestaniu penalizacji niepożądanych zdarzeń medycznych, które są – niestety – częścią medycyny. Lekarz nie miał być szarpany przez lata przed sądami za błąd, za to w szpitalach miały zostać stworzone procedury do analizy przyczyn błędów, co z kolei miało sprzyjać poprawie jakości świadczeń medycznych. Tak się nie stało.

Na początku roku okazało się, że polisy za błędy wystawione szpitalom są tak wysokie, że prawie żadnego nie stać na ich zapłacenie. Mało tego: choć towarzystw ubezpieczeniowych na rynku jest wiele, poza spółką skarbu państwa, czyli PZU, nikt nie zdecydował się na ich sprzedaż. – Bo takich rzeczy na świecie się nie ubezpiecza, gdyż wiadomo, że to złe się wydarzy. Resort w uzasadnieniu ustawy sam podał, że statystycznie w przypadku ok. 10 proc. pacjentów dochodzi do błędów medycznych, zatem w 2009 r. w Polsce mogło ich doświadczyć aż 825 tys. osób. A skoro zasądzane kwoty sięgają nawet miliona za jedno zdarzenie, to suma roszczeń może wynieść nawet 1,2 miliarda – mówi nieoficjalnie jeden z brokerów. – W branży mówiło się, że z powodu wysokości odszkodowań nikt nie chciał dla PZU reasekurować polis, a oni musieli je przygotować, bo takie było rządowe zapotrzebowanie.

Choć od wejścia przepisu w życie minęło już ponad trzy miesiące, szpitale są nadal bez polis, bo ich nie stać na zapłacenie. A minister zdrowia? Pracuje nad tym, żeby pomóc rozwiązać problem.

– Polityka resortu zdrowia jest kompletnie niezrozumiała. Z jednej strony wprowadza się niebezpieczne mechanizmy kontrolujące wydatki, bo podobno pieniądze wyciekają, z drugiej lekką ręką pozwala się na ich wypływ, jak w przypadku tych odszkodowań – komentuje prof. Stanisława Golinowska, ekonomistka zajmująca się m.in. rynkiem medycznym.

Co kierowało twórcami tej ustawy, nie rozumieją też prawnicy, którzy tłumaczą, że sądy cywilne najwyższe odszkodowania przyznają tym osobom, które żyją, ale bardzo cierpią w wyniku błędnych działań medycznych. Bo pieniądze potrzebne są na leki, rehabilitację, na życie. Tymczasem resort zdrowia najhojniej postanowił obdarować nie osoby żywe i poszkodowane, tylko ich spadkobierców!

Mało tego: kto przeżył złe leczenie w publicznym szpitalu, wbrew rządowej propagandzie nie dostanie stu tysięcy złotych, tylko grosze. O czym się wszyscy przekonają, gdy tylko ukaże się rozporządzenie do ustawy, określające, jak wyliczać i ile płacić za uszczerbek na zdrowiu. Jego projekt był już na ministerialnej stronie internetowej, ale... zniknął.

Leki niezbyt refundowane

Nie widać też końca zamieszania z lekami. Chorzy na raka zostali przez Bartosza Arłukowicza poinformowani, że choć w lipcu zmieniają się zasady płacenia za leczenie najnowocześniejszymi i najdroższymi lekami, a nowe zasady nie są jeszcze przygotowane, to nie ma powodów do zmartwień. – Mamy jeszcze kilka miesięcy, zdążymy – uspokajał w wywiadzie dla RMF minister.

Tymczasem przewlekle chorzy nadal muszą biegać po zaświadczenie o chorobie do specjalisty, jeśli chcą dostawać leki refundowane od lekarza rodzinnego. Przepis utrzymano, choć jest bez sensu, bo na taką wizytę trzeba czekać kilka miesięcy. – Mój lekarz nie zostawił mi wyboru: albo pokażę zaświadczenie, albo pisze leki bez refundacji. Wybrałam to drugie – za prywatną wizytę zapłaciłabym i tak więcej niż za wykupienie recepty na 100 proc., a szkoda mi było zdrowia na marnowanie czasu w kolejce NFZ – opowiada pani Dominika.

Tak wygląda codzienność polskich pacjentów: miesiące w kolejce albo wizyta prywatna, za którą trzeba zapłacić od 100 do 500 zł, w zależności od specjalisty.

Dokumenty wirtualne

Pieniędzy i pomysłów, jak skrócić kolejki do lekarzy, nie ma, ale za to w ministerialnym pakiecie zapowiedziano reformę systemu informacji medycznej. Za 700 mln zł ma być wprowadzona zmiana, dzięki której od 2014 r. cała dokumentacja medyczna wszystkich pacjentów w Polsce ma być prowadzona wyłącznie w formie elektronicznej – ta na papierze staje się wręcz nielegalna.

Internet i rynek elektroniczny rozwija się naprawdę szybko i za dwa lata może rzeczywiście lekarze schorowanych emerytów i rencistów z Pcimia i Kaczych Dołów będą doposażeni w iPady, choć dziś wydaje się to mało prawdopodobne.

– Ktoś w ministerstwie odleciał na księżyc: to fikcja prawna i wszyscy o tym wiedzą – ocenia jeden z naszych ekspertów rynku medycznego.

– Koncepcja reform, oparta na przekonaniu, że system opieki zdrowotnej jest nieefektywny głównie z powodu „wyciekania pieniędzy”, co sugeruje zarówno niegospodarność, jak i korupcję, jest koncepcją błędną i niebezpieczną dla zdrowia ludności. Niebezpieczeństwo wynika z tego, że uruchomione zostały głównie działania restrykcyjno-kontrolne (np. kontrola posiadania ubezpieczenia, ubezpieczenia szpitali od błędów, wydatki na spory z NFZ w sprawie tzw. nadwykonań) – mówi prof. Golinowska. – Tymczasem polski system zdrowotny stoi przed dramatycznie trudnymi wyzwaniami, związanymi z dynamicznie starzejącym się społeczeństwem, a jego zasoby kadrowe i finansowe są niskie. Polakom trzeba przecież zapewnić taki system opieki medycznej i rehabilitacji, który pozwoli produktywnie i dłużej pracować.

Zrozumienie tego to warunek powodzenia innych reform rządu Donalda Tuska. W końcu utrzymać emerytów potrafi tylko zdrowe społeczeństwo. 


IWONA HAJNOSZ jest dziennikarką „Gazety w Krakowie”, dodatku lokalnego „Gazety Wyborczej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2012