Burak wyborczy

W Kijowie już mało kto się łudzi, że w najbliższym czasie uda się odzyskać terytoria kontrolowane przez Rosjan. Co wcale nie musi wyjść Ukrainie na niekorzyść.

09.11.2014

Czyta się kilka minut

Najpierw głosowanie, potem tania żywność: przed lokalem „wyborczym”; Donieck, 2 listopada 2014 r. / Fot. Dimitar Dilkoff / AFP
Najpierw głosowanie, potem tania żywność: przed lokalem „wyborczym”; Donieck, 2 listopada 2014 r. / Fot. Dimitar Dilkoff / AFP

W niedzielę 2 listopada zwolennicy nieuznawanych „republik” poszli do urn, by wybrać swoje władze. Wyboru nie mieli dużego: w „Donieckiej Republice” na funkcję jej przewodniczącego kandydowały trzy osoby, a o lokalny parlament walczyły dwie partie. W „Łuhańskiej Republice”: czterech kandydatów i trzy partie. Ale konkurencja była tylko pozorem.

– Jak to, na kogo głosować? Przecież kandydat jest jeden – mówi Ołeh. Mieszka obok donieckiego lotniska, gdzie trwają walki. Tu komisji nie otwarto, jest zbyt niebezpiecznie. Ołeh poszedł więc głosować do miasta. Jak wielu – na „premiera” Aleksandra Zacharczenkę. Bo, jak mówi, tylko jego kojarzy. Inni kandydaci byli mało znani. Nawet nie udawali, że chcą wygrać.

Cukier ma być!

Podczas jednej z „wizyt roboczych” (zaczęły się tuż przed głosowaniem), w Nowoazowsku, Zacharczenko odpowiadał na pytania mieszkańców. Wielu było naprawdę złych na sytuację w mieście: brakuje towarów, idzie zima, ciężko będzie ją przetrwać. Ale nie mieli pretensji do samozwańczych władz. Chcą, aby oni rozwiązali ich problemy. – Nie mamy cukru, kiedy dostarczycie? – pyta kobieta z sali. Zacharczenko odwraca się do komendanta wojskowego miasta (sprawuje władzę podczas „stanu wojskowego”): – Zajmij się tym. Ma być cukier.

Ktoś inny, rybak, narzeka, że złowione ryby mógłby sprzedawać po 12 hrywien, ale musi po 10, bo ryby skupuje jedna osoba i narzuca ceny. Zacharczenko pyta, co zabrania mu sprzedawać po jego cenie? – Wrzucą mi granat do łódki – odpowiada rybak. „Premier”, nie myśląc długo, znajduje rozwiązanie: – To ja tobie dam granat i będziesz mógł się bronić.

Wreszcie jakiś mężczyzna pyta, jaki system będzie w „Donieckiej Republice”: jedno- czy wielopartyjny? Zacharczenko mówi, że partii będzie kilka. Gdyby powiedział, że wprowadza monopartyjność, pewnie nikt by się nie zdziwił. A tym bardziej nie wyraziłby sprzeciwu.

Do urny i po warzywa

W niedzielę kolejki przed lokalami wyborczymi wyglądają imponująco. To kontrast z ukraińskimi wyborami parlamentarnymi, gdzie w obwodzie donieckim i łuhańskim frekwencja była niska (31 i 33 proc.). W Makijiwce pod Donieckiem jedna z komisji urzęduje w szkole. Przed szkołą głośniki, muzyka. W szkole można kupić napoje i nadziewane bułeczki. To jeszcze sowiecka tradycja.

Wejście do sali, gdzie odbywa się głosowanie, graniczy z cudem. Pomieszczenie jest zapełnione, a przed wejściem ciągnie się sznur ludzi. Gorąco. Przewodnicząca komisji chce, by dziennikarze sobie poszli. Nie dlatego, że chce coś ukryć. Po prostu, nie ma tu miejsca.

Skąd te tłumy? Wytłumaczenie nie jest proste: zmniejszono liczbę komisji. W Makijiwce w 2012 r. podczas ukraińskich wyborów parlamentarnych było ich 234, teraz jest raptem 67 (podobna sytuacja jest w innych miastach).

Przed szkołą ustawia się druga kolejka: po tanie warzywa. Kapusta, buraki, marchewka, ziemniaki – wszystkie po hrywnę za kilogram (równowartość 25 groszy). Cena dumpingowa, niższa niż w sklepie. Podobne sceny rozgrywają się w innych miastach. To już nie tradycja, to zachęta do wyborów. Tutaj, gdzie nie ma pieniędzy i pracy, takiej okazji nie można przepuścić. Co prawda nie widziałem, by kupno warzyw było zależne od wzięcia udziału w głosowaniu, ale już sprzedaż pod komisjami sugeruje, że w dobrym tonie jest wrzucenie karty wyborczej.

„Trzeba głosować”

Jednak nie wszystko można tłumaczyć warzywami. Wielu stało w kolejkach z przekonania. Według separatystów w wyborach wzięło udział trochę ponad milion ludzi. Zakładając, że to prawda, na terenach, gdzie odbywało się głosowanie, frekwencja wyniosłaby mniej niż 50 proc. Rozmija się to z zapowiedziami o masowym poparciu.

Wydaje się, że jedni z głosujących naprawdę uwierzyli w lepszą przyszłość, którą zapewni „ludowa republika”. Nadzieja, że będzie lepiej, to główne oczekiwanie, które słychać na ulicach. Jak to ma się stać, skoro przyszłość „republiki” maluje się jednak w czarnych barwach? I jak władza ma przejść „w ręce ludu”, skoro za tym wszystkim stoją praktycznie ci sami ludzie, którzy wcześniej rozkradali Donbas? Zwolennicy „republik” zdają się nie stawiać sobie takich pytań. Zresztą to nie jedyna sprzeczność: wielu krzyczy o pokoju, by płynnie przejść do peanów o sile rosyjskiej armii, która może podbić pół świata.

– Idę głosować, bo tak trzeba – mówi Ołeksij. Choć nie ma pojęcia, na kogo i po co. Ołeksij zalicza się do grupy, która chodzi na wybory, bo to obowiązek. Nie budzi ich wątpliwości fakt, że coś się zmieniło, że to nie te same wybory. On po prostu głosuje. Jeśli dzień po „ludowych wyborach” byłyby tu wybory ukraińskie, może głosowałby w jednych i drugich.

– Już nie wiem, w których mam brać udział: w ukraińskich czy w tych, które będą za tydzień – mówiła w dzień ukraińskich wyborów parlamentarnych aptekarka w Marjince koło Doniecka. Miasto pozostaje pod kontrolą sił ukraińskich, ale ponieważ jest tu zbyt niebezpiecznie, 26 października głosowania nie zorganizowano.

Klęska? Niekoniecznie

Zorganizowanie wyborów to złamanie porozumienia rozejmowego z Mińska z 5 września. Ale były one potrzebne separatystom. Dzięki nim mogą mówić, że zostali wybrani przez obywateli swego „państwa” i mają legitymację. Poza tym Rosja, która ich wybory uznała, domaga się teraz, by „republiki” stały się pełnoprawnymi uczestnikami negocjacji z rządem Ukrainy. Wreszcie, jak pisze w „Ukraińskiej Prawdzie” rosyjska dziennikarka Jekaterina Siergackowa, separatyści uwiarygodnili się w oczach tych mieszkańców, którzy ich popierają.

A skoro o Ukrainie mowa: 2 listopada przepaść między „republikami” i Ukrainą powiększyła się. Prezydent Poroszenko postuluje teraz skasowanie ustawy o szczególnym statusie obwodów donieckiego i łuhańskiego. Dawała im większe prawa, ale separatyści zignorowali te ustępstwa – i pokazali, że nie liczą się z Kijowem. Ukraińskie władze chcą teraz odciąć finansowanie terytoriów obu „republik” (np. świadczenia emerytalne). Chcą też umocnić swe linie obronne na wypadek gdyby siły rosyjsko-separatystyczne chciały iść dalej. Będzie to kolejny etap budowania faktycznej granicy między Ukrainą i „republikami”.

Ale czy to, co dzieje się z Donbasem, musi być klęską Ukrainy? Publicysta Witalij Portnikow przekonuje, że nie. Interwencja Rosji sprawiła, iż wielu mieszkańców wschodniej Ukrainy, zszokowanych działaniami „bratniego kraju”, stało się ukraińskimi patriotami. – Gdyby nie okupacja Krymu i Donbasu, nastroje na wschodzie Ukrainy by się nie zmieniły – twierdzi Portnikow. – Putin robi wszystko, by ludność okupowanych terenów uświadomiła sobie swój związek z Ukrainą.

Portnikow jest przekonany, że działania Putina doprowadzą do załamania się rosyjskiej gospodarki, a może i państwa. Prędzej czy później spowoduje to, że mieszkańcy Krymu i Donbasu sami zechcą wrócić do Ukrainy, nawet tej proeuropejskiej.

O ile ich obecni władcy na to pozwolą.


PAWEŁ PIENIĄŻEK jest niezależnym dziennikarzem, wydarzenia na Ukrainie relacjonuje od początku protestów na Majdanie. 15 grudnia ukaże się jego reporterska książka „Pozdrowienia z Noworosji”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2014