Brońmy życia mądrze

Pytanie nie brzmi, czy życie przed urodzeniem należy chronić. Pytanie brzmi: Jak robić to skutecznie?

11.06.2012

Czyta się kilka minut

Coroczny „Marsz dla życia” przeciw legalności aborcji w USA. Waszyngton, 24 stycznia 2011 r. / fot. UPI Photo / Eyevine / East News
Coroczny „Marsz dla życia” przeciw legalności aborcji w USA. Waszyngton, 24 stycznia 2011 r. / fot. UPI Photo / Eyevine / East News

W pierwszej połowie lat 80. mój katecheta, zakonnik znany z zaangażowania w działalność opozycyjną i w organizowanie polskiego ruchu obrony nienarodzonych, zabrał nas – wówczas licealistów – do podziemi kościoła na projekcję filmu „Niemy krzyk”. Po kilkunastu minutach pokazywanego w nim zabiegu usunięcia ciąży musiałem opuścić salkę, bo zrobiło mi się niedobrze. Pamiętam, że o. Ryszard zachęcał nas także, abyśmy podziękowali rodzicom, że nie dokonali na nas aborcji.

Dziesięć lat później ruch obrońców nienarodzonych okrzepł – miał za sobą boje o ustawę zakazującą aborcji, ale niektóre metody działania pozostały te same. Na początku czerwca 1994 r. przy wejściu do sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie, w którym rozpoczynał się właśnie I Kongres Ruchów i Stowarzyszeń Katolickich, otrzymałem dużą kopertę z materiałami pro-life – wśród nich rzucały się w oczy kolorowe zdjęcia pokawałkowanego płodu.

Choć trudno się spodziewać, by te niefortunne wydarzenia nastrajały entuzjastycznie wobec ruchu pro-life, nie one przede wszystkim ukazują istotę problemu z obroną nienarodzonego życia w Polsce (zawsze można powiedzieć, że to jednostkowe przypadki). Głównym problemem jest charakteryzujący ów ruch radykalizm, który paradoksalnie działa przeciwko skutecznej ochronie nienarodzonego życia. A w każdym razie prowokuje ważne pytania. Co to właściwie znaczy bronić życia poczętego i czy rzeczywiście broni życia ten, kto czyni to w najbardziej bezkompromisowy sposób?

PRAKTYKA

Wśród działalności wielu organizacji i stowarzyszeń pro-life znaleźć można przedsięwzięcia godne wsparcia i obrony, np. prowadzenie domów samotnych matek, angażowanie się w konkretną pomoc rodzinom w trudnej sytuacji życiowej czy w opiekę nad dziećmi wymagającymi medycznej rehabilitacji. Spotkać możemy także wiele idei i uzasadnień całkiem słusznych. „Kobieta jest zawsze drugą ofiarą aborcji. Jeśli nie pomożemy matce, stracimy szansę na uratowanie jej dziecka” – mówiła rok temu w rozmowie z KAI Ewa Kowalewska.

Wypowiedź prezes Forum Kobiet Polskich ukazuje ewolucję, jaka się dokonała wśród działaczy ruchów pro-life, poczynając od wczesnych lat 90., gdy rozpoczęła się ostra dyskusja nad zmianą proaborcyjnego komunistycznego prawa. Wówczas nie przebierano w słowach – aborcje dokonywane niekiedy w dramatycznych sytuacjach życiowych porównywano do zbrodni hitlerowskich. Tymczasem, „żadnej kobiety nie namówi się do przyjęcia swojego macierzyństwa, jeśli będzie się jej wymyślało od morderczyń” – przypomina w swojej najnowszej książce „Otwarty, bo powszechny. O Kościele, który boli” Józefa Hennelowa, aktywna uczestniczka owych sporów (w latach 1989-93 posłanka na Sejm, m.in. wiceprzewodnicząca sejmowej komisji rozpatrującej powstały w 1990 r. pierwszy projekt ustawy antyaborcyjnej).

Dzisiaj nadal ważne praktycznie pozostaje pytanie: w jakim stopniu delegalizowanie wyjątków umożliwiających aborcję wpłynie na podziemie aborcyjne i czy w praktyce liczba wszystkich aborcji wzrośnie, czy zmaleje. Abortowanemu dziecku jest wszystko jedno, czy śmierć spotyka je w ramach prawa, czy poza prawem.

Problemem jest zatem sam główny cel stawiany sobie przez ruchy pro-life: doprowadzenie do uchwalenia maksymalnie restrykcyjnej ustawy, zakazującej aborcji bez żadnych wyjątków, bez względu na społeczne koszty i skuteczność takiego prawa (podobny cel stawiają sobie ruchy amerykańskie, jak można się przekonać z lektury publikowanego na następnych stronach tekstu Piotra Włoczyka „Uratuj mnie!”). Tymczasem nadrzędnym celem powinna być przemyślana długofalowa taktyka, która pozwoli uratować jak najwięcej istnień ludzkich.

PRAWO

W poczytnej w latach 80. książce „Szukającym drogi” o. Jacek Salij, niewątpliwy autorytet duszpasterski w środowisku obrońców życia, pisał trzeźwo o możliwych niekorzystnych skutkach karania za spędzanie płodu: „Jeśli sankcją opatrzone są czyny przez znaczną część społeczeństwa akceptowane, to choćby obiektywnie były one głęboko niemoralne i szkodliwe społecznie, sankcja będzie poczytywana jako nałożona arbitralnie i niesprawiedliwie, zaś praktycznie będzie się ją sabotować; ponadto dotknie ona jedynie niewielką część tych, którzy naruszają dane prawo, co wzmocni jeszcze przekonanie o jej niesprawiedliwości”.

Odnoszę wrażenie, że wśród działaczy pro-life absolutyzuje się znaczenie prawa, zwłaszcza jego wychowawczej roli: prawo ma odzwierciedlać moralność, w przeciwnym wypadku nastąpi jakaś metafizyczna katastrofa. Tymczasem rzeczywistość prawa, jako dziedziny praktycznej, jak najbardziej domaga się trzeźwego namysłu. „Trzeba pamiętać, że jeżeli prawo nie zakazuje pod groźbą kary jakiegoś nagannego zachowania, to wcale nie oznacza, że je z aksjologicznego punktu widzenia aprobuje. Po prostu nie zawsze stosowanie kary jest celowe” – przypominał rok temu na tych łamach były prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Zoll („TP” nr 28/11).

Obowiązujące ustawy oczywiście należy ulepszać. Np. rzeczywiście zatrważający jest fakt coraz liczniejszych w Polsce aborcji dzieci z zespołem Downa. Nie można jednak zmieniać dopuszczonej przez kompromisową ustawę przesłanki eugenicznej, bez zagwarantowania równocześnie całościowo pomyślanej pomocy dla rodziców, którzy dowiadują się o chorobie ich nienarodzonego dziecka. W jeszcze większym stopniu dotyczy to aborcji ciąży pochodzącej z gwałtu.

„Bezwzględny nakaz »ratowania« oznacza przede wszystkim żądanie adresowane do rodziców, a dokładniej: do matki. Faktycznie brzmi ono: »musisz«. Ty, nie ja, ja tylko »ratuję«, bo żądam i chcę kary za odrzucenie mojego żądania. A żądam decyzji, która wymaga heroizmu” – argumentowała Józefa Hennelowa przeciwko radykalizmowi działaczy pro-life („TP” nr 28/11). Prof. Zoll dodawał: „Po wielu latach pracy > w dziedzinie teorii prawa i legislacji, jestem przekonany o tym, że nie da się wszystkiego uregulować przepisami prawnymi”.

Do pewnego stopnia podobnie rzecz się ma z normami moralnymi – zdarza się, że one także nie są w stanie zawsze w pełni rozświetlić nam drogi.

DYLEMATY MORALNE

Wbrew pozorom, nie jest relatywizmem ani sceptycyzmem świadomość, że rzeczywistość przerasta nasze zdolności do jej moralnej oceny. Fakt, że dysponując nawet najbardziej wnikliwymi teoriami etycznymi i bazując na wyjątkowo dojrzałym doświadczeniu moralnym czasem stajemy bezradni, nie oznacza, że „wszystko jest dozwolone” i że „nic nie ma sensu”.

Trywialny przykład. W etyce katolickiej ważną rolę pełni zasada, że cel nie uświęca środków. Oznacza ona, że nie możemy się godzić na niemoralne działania, choćbyśmy dzięki nim dążyli do szczytnych celów. Dlaczego jednak skłonni jesteśmy usprawiedliwiać opisane obok metody amerykańskiej organizacji Live Action, która demaskuje przestępcze procedery klinik aborcyjnych przy pomocy prowokacji (czyli po prostu oszustwa)? Czy norma moralna „nie kłam!” obowiązuje słabiej niż norma „nie zabijaj!”?

Nasze pragnienie ratowania nienarodzonego życia i sprzeciw wobec aborcji doznaje dramatycznego ograniczenia przynajmniej w jednej sytuacji: gdy ciąża realnie zagraża życiu matki. Doświadczamy wtedy jakby przymusu aborcji i nie ma co czarować rzeczywistości, że jest inaczej. Lekarz stoi przed dylematem, w którym oba rozwiązania wiążą się z moralnym złem: jeśli zaniecha działań, skarze oboje – i matkę, i dziecko – na śmierć. Jeśli chce uratować chociaż matkę, musi usunąć dziecko.

W środowiskach obrońców życia istnieje tendencja do marginalizowania podobnych przypadków. Mówi się, że jeżeli się zdarzają, to tak rzadko, że nie mają większego znaczenia – w każdym razie nie mogą stanowić punktu odniesienia działań broniących życia.

Jakie jest zatem ich rzeczywiste znaczenie?

Po pierwsze, wbrew pozorom przypadki zagrożenia życia matki zdarzają się częściej, niż myślimy. Według statystyk medycznych, co setna ciąża jest ciążą pozamaciczną, w której zarodek nie ma szans przeżycia. Jeśli np. zagnieździł się w jajowodzie (99 proc. przypadków) i spowoduje jego pęknięcie, prowadzi to do wstrząsu poważnie zagrażającego życiu kobiety. Normalną medyczną procedurą przy zdiagnozowanej ciąży pozamacicznej jest farmakologiczne lub chirurgiczne usunięcie zarodka, bez względu na to, czy jest on żywy, czy martwy. (Przykładem ignorowania tego faktu jest wydany przez Wydawnictwo Archidiecezji Warszawskiej w 2002 r. podręcznik „Medycyny pastoralnej”, w którym autor, prof. Stanisław Luft, pisze o przypadkach ciąż pozamacicznych: „Leczenie chirurgiczne polega na usunięciu jaja płodowego, najczęściej z całym jajowodem. Nie ma to nic wspólnego z aborcją”.)

Po drugie, chociaż przypadki zagrożenia życia matki rzeczywiście nie mogą służyć usprawiedliwianiu aborcji w innych sytuacjach, to jednak trudno oczekiwać, by prawo ich nie uwzględniało. Zatem dążenie do całkowitego zdelegalizowania aborcji nie jest działaniem ani rozsądnym, ani realistycznym.

Po trzecie wreszcie, bezradność wobec autentycznych dramatów, które funduje nam życie, chroni nas przed pokusą doktrynerstwa, przejawiającego się albo jako pusty moralizm, albo niszczący rygoryzm. Przed tymi pułapkami chroni także perspektywa miłosierdzia. Gdy ks. Józefa Tischnera zapytano, jakie jest jego zdanie na temat aborcji, odpowiedział: „Takie jak zdanie kobiety, która przychodzi do spowiedzi”.

***

Ostatnio żywą dyskusję i – jak się wydaje – popłoch w szeregach pro-choice (większy w każdym razie niż działania ruchów pro-life) wywołała niepozorna książka Brygidy Grysiak „Wybrałam życie”. Opowiada ona historie jedenastu kobiet będących w trudnej sytuacji, a mimo to decydujących się na poród. Skąd to poruszenie?

Stawiam hipotezę, że książka Grysiak stanowi próbę odpowiedzi na największy deficyt, ujawniający się w problemie aborcji. Wbrew pozorom nie jest to deficyt rozwiązań prawnych czy zmagań moralnych, nawet nie tyle deficyt praktycznego wsparcia (choć jego nigdy za wiele). Osoby rozważające aborcję prawdziwy deficyt odczuwają w dziedzinie nadziei. I właśnie tu dziennikarce TVN udało się pokazać niezwykłe świadectwo: kobiety, z którymi rozmawia, to rzeczywiście – jak je nazywa – „matki wszechmogące”. Być może najbardziej potrzebujemy, by ktoś nam z przekonaniem powiedział: „Nawet nie wiesz, do jak wielkich rzeczy jesteś zdolny – wbrew wszystkiemu!”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2012