Bóg przeprowadził się na południe

- Ksiądz Arcybiskup tańczył podczas Mszy?- Oczywiście, np. w rycie zairskim tańczy cała procesja, idąca do ołtarza. To jest jakby kontredans: trzy kroki do przodu, dwa kroki do tyłu. Może dlatego afrykańska Msza trwa tak długo...
 /
/

MAREK ZAJĄC: - Przez ponad dwadzieścia lat pracował Ksiądz Arcybiskup w Rwandzie. Jak misjonarz rozpoczyna rozmowę o Jezusie z nieznanym człowiekiem, na dodatek wychowanym w zupełnie obcym kręgu kulturowym?

ABP HENRYK HOSER: - W naszych czasach, nawet w odległym buszu czy dżungli, trudno odszukać człowieka, który nigdy nie słyszał o Jezusie. Niemal każdy spotkał się z chrześcijanami. Na początku powinniśmy się dowiedzieć, co rozmówca wie o Chrystusie, jakie ma o Nim wyobrażenie. Gdy potem sami opowiadamy, przychodzi zmierzyć się z poważnym wyzwaniem: musimy równocześnie odkryć przed rozmówcą zarówno bóstwo, jak i człowieczeństwo Jezusa. Tymczasem człowiek często woli rozdzielić obie rzeczywistości. Dlatego wielu ludzi ucieka w religie Wschodu, które głoszą idee wyzwolenia się z człowieczeństwa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa herezje negowały bóstwo Jezusa, dziś nie potrafimy zaakceptować jego człowieczeństwa.

  • Wiara odruchów warunkowych

- Nie przeraził się Ksiądz Arcybiskup po przyjeździe z Kigali do Francji?

- O tak, Europa napawała mnie smutkiem. Pamiętałem Francję, która była pierwszą córką Kościoła. Kraj, gdzie w średniowieczu powstały uniwersytety, gdzie wznoszono strzeliste katedry, służące jako biblia pauperum, architektoniczny katechizm dla ubogich. Tam przez wieki rodziły się zastępy świętych i błogosławionych, tam kwitła chrześcijańska kultura materialna i duchowa. Tymczasem z Rwandy trafiłem do kraju elit katolickich. Elit wspaniałych, nawet bardzo młodych, wywodzących się z pokolenia - jak sami mówią - Jana Pawła II, ale przecież bardzo nielicznych. Zaskoczeniem było dla mnie, że Francuzi okazali się tak podatni na ateizm, agnostycyzm czy radykalny immanentyzm, które przyniosła Wielka Rewolucja. To zresztą trwa nadal: gdy świat składał ostatni hołd Janowi Pawłowi II, we Francji - a jakże, w duchu republikańskim - spierano się, czy opuścić flagi do połowy masztów.

- Czyli Europa stała się dziś regionem misyjnym, niczym Afryka bądź Daleki Wschód?

- Pod wieloma względami Europa stała się o niebo cięższym terenem misyjnym niż Afryka czy Azja. Zaryzykowałbym nawet tezę, że nigdzie nie głosi się Jezusa z takim mozołem jak na Starym Kontynencie. Kontynencie - powiedzmy sobie szczerze - w dużym stopniu postchrześcijańskim. Chrześcijaństwo nadal funkcjonuje w sferze kultury i dziedzictwa, pewnych instytucji i prawodawstwa, jednak obumiera fundamentalna referencja do Chrystusa. Europejczycy, którzy zechcą na nowo odkryć Jezusa, muszą wpierw wyzbyć się balastu obiegowych opinii, które na ogół chrześcijaństwo degradują, a nie promują. Stanęliśmy w Europie przed koniecznością rehabilitacji chrześcijaństwa.

- A może przez wieki Europa była nominalnie chrześcijańska, ale w gruncie rzeczy brakowało świadomie wierzących? Może chrześcijaństwo nie wynikało ze świadomego wyboru, ale powierzchownego rozumienia tradycji albo społecznego, a nawet prawnego nacisku?

- W Belgii mówi się, że dawne chrześcijaństwo, nazywane przedsoborowym, miało wymiar czysto socjologiczny. To nieprawda. Wystarczy pomyśleć o tym, co przekazali nam dziadkowie, którzy dorastali i odeszli w czasach właśnie przedsoborowych. Ich wiara nie była fasadowa, płytka, pozbawiona refleksji. Ich chrześcijaństwo nie ograniczało się do społecznych odruchów warunkowych. Jakości wiary nie mierzy się jako odwrotnie proporcjonalnej do liczby wierzących.

- W Europie głosi się również pogląd, że sekularyzacja idzie w parze z nowoczesnością: im w większym stopniu zmodernizowane i bogatsze społeczeństwo, tym słabsza wiara w Boga.

- To fałszywe uogólnienie. Stany Zjednoczone są krajem wierzącym i mocno zaangażowanym w sprawy religii, a zarazem synonimem postępu, generatorem odkryć naukowych i technicznych. Inny przykład: Korea Południowa - państwo na wskroś nowoczesne, jeden z liderów globalnego wyścigu technologicznego. Niedawno studiowałem plany utworzenia koreańskich placówek... misyjnych w Bangladeszu. Niegdyś misjonarzy wysyłała w świat Europa, dziś - Korea. Cóż, znak czasów.

- Jeżeli nie modernizacja, jaka inna przyczyna stoi za tym, że kościoły Europy opustoszały?

- Na pewno ulegliśmy duchowi epoki, jaki zapanował po przemianach roku 1968. To dla mnie cezura między dawną i współczesną Europą. To wtedy odrzucono wszelkie autorytety. Tamtą rewolucję wymierzono w rodziców, między innymi w Boga jako najwyższego Ojca. Jednak w gruncie rzeczy buntownicy walczyli w przeświadczeniu, że rodzice nie ulegną zniszczeniu, że zawsze będą stawiać opór. Tymczasem okazało się, że zostaliśmy sierotami. Teraz nie ma przeciwko komu walczyć. Powstała przygnębiająca pustka aksjologiczna, która rodzi uczucie zagubienia i niepewności. Każdy z nas stoi wobec ciągłych wyborów indywidualnych - w domu, w pracy, w życiu osobistym. Tyle że pozbawiono nas czytelnych kryteriów dokonywania tych wyborów. Stąd młodzi, pozbawieni mechanizmów obronnych, nieświadomie poddają się naciskom koniunktury i marketingu, manipulacjom i złudnym mirażom.

- A może obserwujemy ponowny schyłek Cesarstwa Rzymskiego? W minionym półwieczu Europa przestała nadawać kurs innym kontynentom, światowe przywództwo przejęły Ameryka i Azja. Europa stała się cywilizacją rozrywki, gdzie giną etos pracy i wiara w Boga.

- Dostrzegam wiele analogii ze starzejącym się i dekadenckim Imperium, gdy zalała go wędrówka ludów. Tamci nomadowie nie szczycili się kulturą wysoką czy osiągnięciami technicznymi, nieśli jednak w sobie ogromną witalność, która dawno opuściła Cesarstwo. I dziś sklerotyczna Europa pochłania masy imigrantów, którzy - jak przed wiekami - nie przynoszą wielkich zdobyczy cywilizacyjnych i kulturowych, są jednak gotowi poświęcić się sprawom, które rozstrzygają o przeżyciu narodów i cywilizacji - inwestują w człowieka, w potomstwo, w przyszłe pokolenia.

Kto ma dzieci, nie może koncentrować się na rozrywce, lecz musi pracować. Tymczasem w Europie zabrakło rąk chętnych do pracy. Widzimy szereg zawodów służebnych czy fizycznych, których Europejczycy brzydzą się wykonywać - śmieciarz, sprzątaczka, robotnik na budowie... Umiera etos pracy, ponieważ w społeczeństwie ludycznym nie ceni się wysiłku. To wyłącznie narzędzie zdobywania środków materialnych i przykry ciężar pańszczyźniany, a nie szansa samorealizacji. Nie będzie jednak tragedii, jeżeli Europa się nie obudzi z tych koszmarów. Nowe ludy zaszczepią na kontynencie nowe życie.

- Tyle że Europa nie będzie chrześcijańska, ale np. muzułmańska.

- Tak może się stać. Jestem jednak zwolennikiem teorii, że muzułmański fundamentalizm, przejawiający się w atakach terrorystycznych, stanowi symptom ruchów obronnych, może nawet agonalnych. Sztywna i rygorystyczna odmiana islamu, rozumianego np. w kategoriach naiwnego teokratyzmu, nie wytrzyma zderzenia z masowym obiegiem informacji i globalnym społeczeństwem, którego nie da się podporządkować ani kontrolować. Tymczasem islamski fundamentalizm nie pozostawia miejsca na wątpliwości i poszukiwania, a tych we współczesnym świecie nie unikniemy.

- A chrześcijaństwo pozostawia przestrzeń na wątpliwości i poszukiwania?

- Cóż, każdy ma własne chrześcijaństwo. Prawdziwe chrześcijaństwo jest zawsze propozycją. Szacunek dla sumienia to katolicki dogmat; wiara stanowi owoc samodzielnego wyboru, a nie przymusu. Wiara narzucona nie ma wartości w oczach ani Boga, ani Kościoła.

- Ksiądz Arcybiskup mieszkał przez wiele lat we Francji i Belgii; czy naiwna jest nadzieja, że w tych krajach nastąpi kiedyś chrześcijański renesans?

- Chrześcijaństwo charakteryzuje się niesłychaną witalnością. Nawet jeżeli gdzieś pozostały wyłącznie popioły, pod nimi żarzą się węgle, które dadzą nowy Ogień i nowe Światło. W Europie minie duchowa posucha, bo człowiek jest skazany na transcendencję, na przekraczanie samego siebie. Umiera, gdy zamknie się w sobie.

- Czy Polacy mogą stać się zaczynem odnowy chrześcijaństwa w Europie?

- Nie wiem, czy dorośliśmy do tej roli. Nie potrafimy wygrywać czasów pokoju, znakomicie sprawdzamy się natomiast w obliczu dramatycznych przełomów. Po śmierci Jana Pawła II zareagowaliśmy bez porównania z innymi narodami. Teraz jednak wraca codzienność, a wraz z nią małostkowość, pieniactwo i miałkość. Zbyt łatwo sprzedajemy nasze szlachectwo.

  • Ostatni filar Afryki

- W latach 80. mówiło się, że Afryka jest nadzieją Kościoła, dziś oczekiwania wiąże się przede wszystkim z Ameryką Południową i Azją. To znaczy, że Czarny Ląd zatracił ewangelizacyjny impet?

- Kościół w Afryce wciąż się rozwija; tamtejsze diecezje w dużej mierze uniezależniły się od misjonarzy. Dlatego nie martwi mnie los chrześcijaństwa w Afryce, mnie martwi sama Afryka. Kontynent ten dotknęły wielkie tragedie - nędza, głód, wojny i choroby, a zarazem wielka drapieżność. Eksploatacja złóż mineralnych, handel. Ochrona lasów tropikalnych czy rzadkich gatunków zwierząt - owszem, budzą zainteresowanie świata. Ale Afrykańczycy nie obchodzą nikogo. Ośrodki globalnego administrowania i gospodarki uznały społeczeństwa afrykańskie za niewypłacalnych dłużników, w których nie ma sensu inwestować. Są bezwartościowi, bo niczego nie kupią. A skoro niczego nie kupią, skazano ich na powolne umieranie. Wiele mocarstw podtrzymuje w Afryce chaos i anarchię. Stoi za tym czysta kalkulacja: gdy osłabną lub rozsypią się młode państwa, tym samym znikną pośrednicy. Z wielkich bogactw naturalnych będzie można korzystać przy minimalnych kosztach. Chociaż dawno temu zniknęły ostatnie kolonie, władcy tego świata nadal eksploatują Afrykę jak podbite terytorium.

Kościół jest jednym z ostatnich filarów Afryki, mało kto poza nim upomina się o prawa Czarnego Lądu. W wielu regionach jest zarazem ostatnią sprawnie działającą instytucją. To paradoks: Kościół jako instytucja odstręcza wielu Europejczyków, tymczasem dla Afrykańczyków stanowi ostatnią nadzieję na przeżycie. Zamiast administracji działa sieć parafii i placówek misyjnych, ekonomaty diecezjalne zastąpiły system socjalny, chrześcijańskie ośrodki zdrowia pełnia rolę ogólnodostępnych szpitali, katolickie szkoły stały się szansą dla ubogich dzieci.

- Afryce grozi także zniszczenie przez pandemię AIDS.

- To śmiertelne zagrożenie. Choroba totalna, która pociąga za sobą korowód nieszczęść. Powoduje zapaść społeczną, bo zabija ludzi, którzy w rozwijających się krajach byli potencjalnymi producentami. Po wtóre, generuje wielotysięczne rzesze sierot, które nie mogą liczyć na wsparcie. Po trzecie, przyczynia się do rozkładu rodziny. Na szczęście np. w Ugandzie rejestrujemy spadek liczby zachorowań.

Kościół bywa krytykowany, nawet obciążany naiwnymi oskarżeniami, że przyczynia się do śmiercionośnego pochodu wirusa HIV, gdyż głosi wstrzemięźliwość seksualną, a nie promuje korzystania z prezerwatyw. Tymczasem zapominamy o jednym: grypa przenosi się drogą kropelkową i możemy się nią zarazić wszędzie - w autobusie, na ulicy, w domu. Natomiast AIDS jest w dużej mierze chorobą zachowań. Inaczej mówiąc: jedyną skuteczną profilaktykę gwarantuje w tym przypadku unikanie określonych działań i nieodpowiedzialnych zachowań, np. stosunków pozamałżeńskich, seksualnego nomadyzmu. To właśnie przyniosło efekty w Ugandzie.

- Czy przeszkodą w ewangelizacji Afryki nie jest fakt, że wiara i teologia katolicka przesiąknęły duchem Zachodu, jego ideami filozoficznymi i racjonalnym traktowaniem świata?

- My nie głosimy Ewangelii za pomocą idei filozoficznych. Zaczynamy od kerygmy, czyli głoszenia osoby i czynów Chrystusa. Poza tym Słowo Boże ma inną dynamikę niż ludzkie. Słowo Boże sprawia to, co oznacza: zaakceptowane staje się ciałem, przemienia słuchaczy. Na misjach głosimy Słowo podobnie jak Piotr czy Paweł po zmartwychwstaniu Jezusa i zesłaniu Ducha Świętego. Dlatego nie należy się obawiać, że intelektualna otoczka chrześcijaństwa - zgoda, że filozofię Zachodu zaprzęgnęliśmy na usługi teologii - stanowi jakąkolwiek przeszkodę. Refleksja, zamiar głębszego poznania i zdefiniowania wiary, przychodzi dopiero po nawróceniu.

- Co Afryka wniosła do katolickiej teologii?

- W 1994 r. jako ekspert uczestniczyłem w Synodzie dla Afryki. Tam w przeżywanie Boga wniesiono kontekst rodziny. W Europie - z różnych względów, nie tylko biblijnych - pasowało nam określenie Kościoła jako Ludu Bożego. Tymczasem Afrykańczycy zaproponowali, aby Kościół pojmować jako rodzinę dzieci Bożych. Skoro mamy jednego Ojca, którym jest Bóg, i jedną Matkę, czyli Kościół - jesteśmy autentycznymi braćmi i siostrami. Taka idea pozwala przezwyciężyć podziały etniczne i trybalne, prawdziwą zmorę Afryki. Zresztą również zmorę Europy, żeby wspomnieć wojnę na Bałkanach albo głosy rozczarowania, że Benedykt XVI jest Niemcem...

- Misjonarze żartują, że ksiądz bez żony i dzieci cieszy się w Afryce mniejszym autorytetem. Żarty żartami, ale przecież wraz z chrześcijaństwem niesiemy również elementy sprzeczne z miejscowymi tradycjami, np. poligamią.

- To bywa problemem, ale nie tylko w Afryce. Aczkolwiek muszę powiedzieć, że akurat celibat nie stanowi przeszkody. W Afryce, owszem, zakorzenił się kult biologicznego rodzicielstwa. Afrykańczycy nazywają jednak księży ojcami, a zakonnice - matkami, bo szanują duchowy wymiar rodzicielstwa. Wielkim autorytetem cieszą się w wiosce ludzie starsi, uznawani za przewodników, wychowawców i skarbnice mądrości, choć już nie mogą płodzić potomstwa.

- Nie ma skutecznego ewangelizowania bez inkulturacji. Czym np. różniły się Msze, które Ksiądz Arcybiskup odprawiał w Kigalii, Brukseli i Rzymie?

- Nie różniły się w najważniejszym: dynamice i misterium. Jądro liturgii się nie zmienia, każda Msza ma identyczną dramaturgię. Dramaturgię, bo przecież celebrujemy śmierć i zmartwychwstanie. Różna była natomiast oprawa liturgiczna. Oto przykład: święcenia biskupie przyjmowałem w Rzymie, w Kolegium Urbanum, założonym dla kleryków z krajów misyjnych. Dary eucharystycznie niosły - tańcząc - siostry z Afryki. To był ewenement, wszyscy powstali z miejsc, słuchali muzyki i przyglądali się ruchom pełnym godności, ale i wdzięku. Sam nie byłem zdziwiony, bo w Afryce tak wygląda cała Msza.

- Ksiądz Arcybiskup tańczył podczas Mszy?

- Oczywiście, np. w rycie zairskim tańczy cała procesja, idąca do ołtarza. To jest jakby kontredans: trzy kroki do przodu, dwa kroki do tyłu. Może dlatego afrykańska Msza trwa tak długo...

- Kościół w Afryce wciąż się rozwija, ale obawy budzi fakt, że islam wypiera chrześcijan z północnych regionów kontynentu.

- Religię muzułmańską propaguje się dzięki ogromnym środkom finansowym, petrodolary płyną nie tylko do Afryki, ale również do Azji. Afrykańczycy bronią się przed islamem w krajach podsaharyjskich czy w północnych obszarach wielkich państw: w Nigerii, w Sudanie, w Czadzie, w Etiopii. Również Wybrzeże Kości Słoniowej stało się punktem zwarcia między nadchodzącym z Północy islamem i zakorzenionym na Południu chrześcijaństwem. To jakby linia frontu, która przebiega przez Maghreb.

Ta konfrontacja wyszła jednak katolikom na dobre: biorą sprawy we własne ręce, ich wiara stała się żywsza. Niedawno rozmawiałem z księdzem, który odwiedził północne regiony Nigerii. Zaobserwował tam zjawisko niezwykłe: wokół kościołów spontanicznie gromadzą się ludzie, często młodzi, odczytują na głos Biblię albo uczą się katechizmu. Buduje się ogromne katedry, a na pytanie dlaczego wznoszą świątynie dla dwóch tysięcy wiernych, skoro w okolicy mieszka pięciuset, Nigeryjczycy odpowiedzą: “Bo budujemy dla przyszłości. Kiedyś nasze katedry wypełnią się do ostatniego miejsca".

  • Boże pole

- Przenieśmy się do Azji: wspólnota chrześcijan wprawdzie niewielka, ale rozwija się w błyskawicznym tempie.

- To prawda. Biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców Indii, Chin czy Indonezji, chrześcijanie stanowią niewielki procent. Gdy jednak patrzę na mapę Kościoła w świecie, widzę, że tamte obszary pokrywa gęsta siatka diecezji i jeszcze gęstsza siatka parafii. Do Kongregacji Ewangelizacji Narodów wciąż płyną stamtąd podania i prośby o zorganizowanie nowicjatów, domów wychowawczych i pozwolenie na budowę nowych kościołów. Codziennie czytam po kilkadziesiąt raportów z krajów azjatyckich. Muszę przyznać, że zanim przyszedłem do Kongregacji, nie uświadamiałem sobie, że azjatyckie chrześcijaństwo odznacza się tak wielką dynamiką. I nie ma wątpliwości, że ciężar zaangażowania ewangelizacyjnego będzie przesuwać się w kierunku Azji. Ten kontynent zdominuje kiedyś chrześcijańską Północ. We Francji mówią nawet, że “Bóg zmienił adres i przeniósł się na południową półkulę". To nie żart, w południowych regionach globu żyje 87 proc. chrześcijan. To ogromne Boże pole, a ziarno na nim zaczyna kiełkować. Sam nie potrafię nic wyjaśnić, ale takie jest Królestwo Boże - wzrasta dla nas niewidzialnie i niesłyszalnie.

- Kongregacja Ewangelizacji Narodów się cieszy, ale Kongregacja Nauki Wiary dostrzega w Azji zagrożenie synkretyzmem religijnym i rozmyciem się chrześcijaństwa w buddyzmie czy hinduizmie. Deklaracja "Dominus Iesus" z 2000 r. stanowiła po części odpowiedź na pytania, napływające do Watykanu właśnie z tamtych regionów świata.

- W kontaktach z niechrześcijanami powinniśmy postępować w duchu Asyżu, gdzie Jan Paweł II modlił się z przedstawicielami innych religii o pokój na świecie. Podtrzymać trzeba wiarę w Boga jako taką. Deklaracja “Dominus Iesus" była potrzebna, abyśmy nie zapomnieli, w co naprawdę wierzymy. Sprawa rozpoczęła się wraz z soborową konstytucją “Lumen gentium", która stanowiła, że człowiek nie może zbawić się poza Kościołem, czyli Jezusem Chrystusem, którego Kościół jest sakramentem. Może natomiast dostąpić zbawienia poza granicami Kościoła widzialnego. Co z kolei nie znaczy, że Jezus, Mahomet czy Budda są równoważnymi pośrednikami na drodze do Boga. Nie: jedynym zbawicielem - drogą, prawdą i życiem - jest Chrystus. By użyć porównania medycznego, chrześcijaństwo stanowi krążenie główne i prawidłowe, a inne religie - oboczne. Jesteśmy przekonani, że powinniśmy głosić Jezusa, bo Chrystus stanowi najprostszą i jedyną drogę do Boga. W przeciwnym razie nie jeździlibyśmy na misje.

- Ameryka Południowa: 44 proc. katolików. Ale czy tamtejszy Kościół odgrywa rolę na miarę tych liczb, czy przypomina śpiącego kolosa?

- To nie śpiący kolos, ale bardzo aktywna, żywotna i samodzielna wspólnota. W Polsce nie mamy o tym pojęcia, ale Kościół latynoski opiera się przede wszystkim na aktywności świeckich. Zresztą nie przez przypadek wśród papabile wymieniano kilku tamtejszych kardynałów. Ewangelizacja trwała tam pięćset lat, od czasów Kolumba, i dla Kongregacji Ewangelizacji Narodów Ameryka Południowa przestała być terenem misyjnym. Jednak w ostatnim czasie nad tym Kościołem zebrały się ciemne chmury: zagrożenie ze strony sekt, także pochodzenia chrześcijańskiego. Sytuacja przypomina północną Afrykę: sekty zdobywają ubogą ludność dzięki sporym zastrzykom finansowym.

- To znaczy, że ewangelizacja w biednych krajach Południa musi iść w parze z promowaniem sprawiedliwości. Pytanie, czy ową sprawiedliwość należy rozumieć wyłącznie w kategoriach duchowych, czy również w kategoriach społecznych i ekonomicznych?

- Sprawiedliwość nie jest podzielna, jak człowiek nie jest rozdarty na ciało i duszę. Zmniejszenie nierówności między Południem i Północą należy do wielkich wyzwań nie tylko dla chrześcijaństwa, ale i dla każdego człowieka. Ameryka Południowa jest potencjalnie bogata, ale - niestety - kapitał trafia do wąskich grup społecznych. Reszta umiera z głodu na progu bogacza.

Nam w Europie wydaje się, że rozmontowaliśmy system feudalny, odtąd światem rządzą równość, wolność i braterstwo. Tymczasem feudalizm ma się świetnie. Kiedyś arystokracja wykorzystywała mieszczan i chłopów, a teraz bogata Północ eksploatuje biedne Południe. Zaszła nawet zmiana na gorsze: w feudalnym średniowieczu pan dbał o chłopa, bo wiedział, że bez chłopów nie będzie miał ani podatków, ani armii, ani żywności. Teraz zaś mało kogo obchodzi los ubogich, nawet gdy umierają z głodu.

Abp Henryk Hoser jest pallotynem. Z wykształcenia lekarz, przez 21 lat pracował jako misjonarz w Rwandzie, potem mieszkał we Francji i Belgii. Na początku 2005 r. został drugim sekretarzem Kongregacji Ewangelizacji Narodów. Przewodniczy również Papieskim Dziełom Misyjnym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2005