Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czytam na wyrywki biografię s. Faustyny pióra Ewy K. Czaczkowskiej. Książka niebawem pojawi się w księgarniach. Dopiero w świetle takich lektur rozmowa o religii i Kościele robi się naprawdę ciekawa. Mamy przed sobą konkretne ludzkie życie, od narodzin do śmierci; czytamy o losach młodej dziewczyny, która po rozmaitych perypetiach wstępuje do klasztoru, by jako siostra zakonna tułać się po różnych placówkach, w atmosferze będącej mieszaniną sympatii i podejrzliwości. A równocześnie jesteśmy w centrum wielkich tajemnic wiary: oto ktoś, kto (mówiąc językiem Tischnera) wsadził głowę do środka Trójcy Świętej. Przypominają się słowa św. Pawła: „Bóg wybrał to, co małe”... To właśnie „mały” człowiek, który nie jest zainteresowany tym, by siebie „powiększyć”, przeciwnie, cieszy go ten stan i robi wszystko, by pozostać „małym”, staje się miejscem objawienia.
Jaki obraz Boga wyłania się z doświadczeń s. Faustyny? Przede wszystkim jest to Bóg, który mówi. „Niech siostra wybije sobie z głowy, żeby Pan Jezus miał z siostrą tak poufale przestawać”, upomina młodą mistyczkę jedna z matek. Faustyna cierpi z powodu takich słów, ale nie przestaje nasłuchiwać głosu Boga. Na różne sposoby sprawdza – bo proszą o to przełożone i spowiednicy – czy nie ulega złudzeniom. Ale nie, Bóg znowu się odzywa. Co więcej, odzywa się i ukazuje nie tylko w chwale, ale również pobity, opluty, zapłakany. „Tu nie ma miejsca na jakieś wątpliwości”, notuje autorka „Dzienniczka”. „Podobieństwo moje do Jezusa ma być przez cierpienie i pokorę”. Można by powiedzieć: oto miłość nieszczęśliwa, która ze wszystkiego musi zrezygnować. Ale Faustyna nie jest nieszczęśliwa: nie rezygnuje ze swego życia, tylko czyni z niego dar. Gdy inni dają, bo są miotani taką czy inną potrzebą, ona daje, bo chce i ufa.
Istotą wiary jest zaufanie. Nie każdy musi widzieć i słyszeć tak jak Faustyna, ale każdy może być człowiekiem zaufania. Zaufanie to prowadzi do przekonania, że cały świat i każdy człowiek jest do uratowania. Jak to możliwe? Można powiedzieć, że w doświadczeniu Faustyny pytanie to zostaje odwrócone: a dlaczego nie miałoby być możliwe? Autorka „Dzienniczka” widzi to, co widzieli przed nią inni mistycy: człowiek odwraca się od Boga, bo wyobraża Go sobie innym, niż On naprawdę jest. Człowiek widzi cierpienie – w tym także cierpienie zadawane przez „ludzi Boga” – i myśli: Boga albo nie ma, albo jest okrutny. Inny wyobraża Go sobie jako bezwzględnego sędziego-księgowego, który zapisuje każde sprzeniewierzenie i gdy suma sprzeniewierzeń okaże się zbyt wielka, skazuje na potępienie. Jeszcze inny myśli: ja nie mam nic do Boga, Bóg nie ma nic do mnie. W każdym z tych przypadków obraz Boga służy człowiekowi do jakiegoś celu: człowiek walczy z Bogiem o samego siebie. Zaś Faustyna nie walczy, a przynajmniej nie o swoją własną osobę.
Ale i przed Faustyną Bóg czasem się ukrywa. To właśnie w mistyce nazywa się nocą ciemną. W „Dzienniczku” zapisuje słowa spowiednika: [Bóg może ci już] „nie wrócić dawnego światła, (...) może duszę twoją do śmierci pozostawić w takich ciemnościach i zaciemnieniu duszy – ale we wszystkim poddaj się woli Bożej”. Oto mamy szczyt wiary, która niczego dla siebie nie chce: nie wiem, gdzie jesteś, ale jesteś. To wystarcza.
„Małe” świadectwo s. Faustyny stawia nas wobec istoty sprawy: kto wchodzi w religię po to, by rozwiązała mu jego problemy, uleczyła jego kompleksy, ten nie dość, że siebie nie naprawi, to jeszcze religię pokrzywi.