Bliźniacy z diamentami

Ich dwa światy to sztuka i rzemiosło. Teatru Cricot 2 już nie ma, ale bracia Janiccy wciąż prowadzą wyjątkową szlifiernię diamentów.

26.04.2015

Czyta się kilka minut

Bracia Janiccy w swojej pracowni / Fot. Grażyna Makara
Bracia Janiccy w swojej pracowni / Fot. Grażyna Makara

Nasz mistrz Kantor na spotkaniach z publicznością lubił podkreślać, że w swoim zespole ma hrabinę i dwóch szlifierzy diamentów – mówi Lesław Janicki, starszy o dwie godziny brat Wacława.

Dwaj siedemdziesięciolatkowie są szlifierzami diamentów (i innych kamieni szlachetnych) oraz aktorami legendarnego teatru Tadeusza Kantora Cricot 2. Ubrani w ciemne garnitury, na pierwszy rzut oka wydają się identyczni. Różnice widać już po chwili, kiedy siadają na tapicerowanych fotelach z podłokietnikami. Obaj mają duże nosy, ale to Lesława jest większy; obaj siwe włosy z zaczesaną na bok grzywką, ale to Wacław ma tych białych włosów więcej.

Na wąskiej ulicy św. Krzyża, w ciemnej pracowni z oszkloną ścianą radio cicho gra muzykę klasyczną, nad biurkiemwisi grafika autorstwa Lesława: dwa nosy z muszkami. Na podeście w rogu stoi gablotka z kolekcją biżuterii, na niej stosik książek o Kantorze.

Kierunek szlifu

Rodzice bliźniaków przed wojną mieszkają we Lwowie. Ojciec jest mechanikiem precyzyjnym, pracuje w salonie Škody. W 1944 r. matka w zaawansowanej ciąży ucieka do podkrakowskiej Lanckorony. „To będą bliźniaki” – słyszy od akuszerki podczas porodu. W Krakowie zamieszkują przy św. Sebastiana. Tadeusz Janicki robi maszyny i narzędzia dla żydowskiej firmy szlifującej diamenty. W latach 50. zakłada swój biznes. W pracowni przy św. Krzyża 3, na prawo od wejścia, nadal stoi pierwsza maszyna szlifiernicza, z lekka pordzewiała. W miniaturowe łapki złapany jest diament, obok proszek diamentowy do podsypywania na żelazną tarczę, na której wyznacza się kierunek szlifu.

Wiosną 1962 r., po maturze, bliźniacy Janiccy po raz pierwszy zasiadają w pracowni ojca. Tadeusz mówi: „A usiądź przy warsztacie, to sobie zarobisz jeden z drugim”. Stali klienci dobrze płacą, zachęcają do podtrzymywania rodzinnego interesu. Bracia pomagają ojcu, jednocześnie studiując: Lesław malarstwo na ASP, Wacław historię sztuki na UJ (wcześniej próbował sił na AGH).

Lesław: – Pierwsza pracownia zajmowała jeden pokój naszego mieszkania. Nie trzeba było wychodzić do pracy, nie byliśmy od nikogo zależni. To dało wolność, która pomogła nam grać w Cricocie 2.

Wacław: – Ojciec nie zmuszał nas, żebyśmy się zajmowali szlifierstwem. Myśleliśmy o artystycznym podziemiu: Piwnica pod Baranami, Jaszczury, Krzysztofory. Tam chciało się spędzić życie.

Sejf z szafirami

Wacław jest gemmologiem, bada i wycenia kamienie szlachetne. Lesław od samego początku zajmował się diamentami.

Do zakładu często przychodził starszy znajomy, który rytował w kamieniu herby i znaki rodowe. Lesław się zachwyca: – To bardzo artystyczne, precyzyjne rzemiosło, w kamieniu tworzy się obraz. Pokazał mi, jak to robić, a że był już starszy, chciałem to podtrzymać. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że mi wychodzi. Mam poczucie, iż robię coś o bardzo wysokim stopniu trudności. Jako jedyny w Polsce.

Z gablotki wyjmuje złoty pierścień z wyrzeźbionym czerwonym herbem w oczku. Z regału obok wyciąga klaser z dokładnie opisanymi pieczęciami znakowymi. A potem zakłada na oko czarne powiększające szkło, na końcówkę maszyny sypie diamentowy proszek, przykłada kamień i rysuje. Jeden herb tworzy przez tydzień.

– Pokażemy teraz pani szafir – mówi Lesław spoglądając na brata. Wacław wstaje i otwiera czarny sejf. Wyjmuje z niego podniszczone tekturowe pudełeczko.

Najpierw pokazuje jednak diament o oryginalnej, herbacianej barwie. Wyjmuje go z papierowego zawiniątka i wprawnie mocuje w szczypcach na kształt pierścionka. Założony na palec, pod podłużną lampą wygląda imponująco, łapie każdy promień światła.

– To są nasze przykłady kolorów, wartości – opowiada. – O, tu mamy ten szafir, 20 karatów, niech pani zobaczy, jaki ciemny, całkowicie nieprzeźroczysty. Pięciokaratowy czysty szafir z Kaszmiru może kosztować nawet do 50 tys. dolarów. Trzeba to umieć dobrze wycenić. – Na przykład jednokaratowy, czysty biały diament najwyższej jakości kosztuje 24 tys. dolarów. Przy tej wielkości, jeśli będzie on ciemny, błędny i żółty, cena wyniesie tylko tysiąc dolarów.

Dodaje, że dziś najczęściej przychodzą do nich ludzie z przeszłością: – Czyli z tym, co zostało w rodzinie, i z nadzieją, że zostało dużo. A często ta biżuteria ma tylko sentymentalną wartość.

Wajo, Lejo i Dziunek

W Cricot 2 mówili na nich „Analogiczni” albo „Wajo i Lejo”, ale Kantor zawsze zwracał się „Panie Wacku, Panie Leszku”. On dla nich był Mistrzem, rzadziej Tadeuszem, a czasami nawet zdrobniale „Dziunkiem”.

Wacław: – Nie lubił, kiedy mu się myliliśmy. Mówił: „Panie Leszku, niech pan podejdzie”. „Ale to ja, Wacek”. „Co pan opowiada!” – denerwował się i wtedy musiało być tak, jak on mówi, musieliśmy się zamienić. Potem zły rzucał tylko: „Niech podejdzie ten, który tam stoi!”.

Pierwsze spotkanie z Kantorem? Lesław wspomina: – Modnie wtedy było chodzić na wernisaże. Siedzimy więc w Krzysztoforach, w galerii Grupy Krakowskiej, przy kawie z naszym przyjacielem Jackiem Stokłosą, który Kantora znał osobiście. Przychodzi Tadeusz i rzuca, jakby od niechcenia: „A panowie, bo ja tu robię »Linię podziału« i wy byście robili czynność happeningową”. Ma kawę w filiżance i pije ją, pokręci trochę, pomiesza, dopije wreszcie – demonstruje Lesław, odstawiając na chybotliwy stolik porcelanową filiżankę. – I mówi do nas: „Jeżeli kawa się skończy, a dalej będziecie podnosić filiżankę, dodawać cukier i mieszać, to będzie to czynność happeningowa”.

W „Cricotage” – happeningu, w którym czternaście prostych codziennych czynności, jak golenie się czy siedzenie, pozbawione jest praktycznych funkcji – Janiccy występują w 1966 r. Mają jeść makaron.

– No i jak się tutaj ustosunkować do tej czynności happeningowej? Byliśmy po egzaminie dojrzałości, ubraliśmy się elegancko w maturalne garnitury, krojone na miarę. Makaron w garnku? Nie, przynieśliśmy go w walizce, to była nasza interpretacja – opowiada z dumą Lesław. – Wchodzimy tam, siadamy na stole, makaron wypływa z walizki. Wyłożyliśmy ją poduszkami, żeby był efekt. I jemy, i jemy, kładziemy go sobie już na twarz...

– A Kantor robi „Linię podziału” – wtrąca Wacław. – Jest ruch, inni się golą, napięcie rośnie, ludzie patrzą. Nagle Kantor przerywa. Cisza. Zamiera wszystko. Ludzie zszokowani. Do wyjścia idą, a wyjście zamurowane. To było dwadzieścia minut, pierwszy udział w czynności happeningowej – kończy z zachwytem.

Po happeningach chodzą oglądać próby „Kurki wodnej”. Aż Kantor kiedyś rzuci: „Panowie, mam dla was rolę. Zagracie dwóch Chasydów z Deską Ostatniego Ratunku”. – A nigdy nic nie powiedział! Pokazał rysunki, jak będziemy ubrani, dał deskę i już – mówi Lesław.

Walizka z makaronem

W latach 70. sąsiad Janickich jest asystentem producenta „Potopu” i szuka dwóch mężczyzn do ról młodych Kiemliczów. Zgłasza bliźniaków, ci jadą na zdjęcia próbne. Sukces, dostają role. Zaproszenie na próbę przychodzi do galerii Krzysztofory.

– Dyrektor Malewicz je otworzył, od razu pokazał Kantorowi. A jak Tadeusz to zobaczył, to było po nas. „Rzuciliście sztukę awangardową dla jakiegoś kina?!”– krzyczał. I powiedział: „Do widzenia”. Bo do filmu można przejść z teatru, ale z filmu do teatru już nie – opowiada Lesław.

Przez rok jedyne, co mogą, to podglądać próby przez okno w Krzysztoforach. Kantor na ulicy ich nie rozpoznaje, nie kłania się im, nie mówi „Dzień dobry”. – Tuż przed premierą idziemy Szczepańską, słyszymy znajomy głos. „O, panowie Janiccy, zapraszam na premierę »Umarłej klasy«”. I wtedy, dzięki „Potopowi”, mogliśmy wreszcie obejrzeć sztukę Kantora – mówi Wacław.

– Ach, wtedy widziałem, co to jest za teatr – dorzuca jego brat. – Co innego misję Kantora wypełniać, a co innego widzieć ją i rozumieć. A potem przyszło załamanie totalne, bo to już nie było miejsce, do którego mogliśmy należeć.

W „Umarłej klasie” gra kilku aktorów z Groteski, często potrzebne jest zastępstwo. Kantor mówi wtedy: „Panie Wacku,może pan go zastąpi”. Po kilku miesiącach spełnienie marzeń – Kantor prosi pomocnika technicznego, żeby dorobił ławkę dla Janickich.

– W ławkach były lalki, ja siedziałem z tyłu pod jedną – referuje Lesław. – I jak wychodziliśmy, to mówiliśmy frazy na zmianę, w dwóch różnych miejscach. A że byliśmy identyczni, to był efekt!

Ja to nawet goły tyłek pokazałem. A Wacław miał mowę w klozeciku. Piękny spektakl – kwituje.

Tę jedną sztukę grają ponad dwa tysiące razy. Kiedy zaczynają latać po świecie ze spektaklami, na lotnisku w Balicach jest tylko budka przypominająca kiosk. Wacław kładzie na stoliku plik kartek z wypisanymi miastami i datami spektakli: jest Tokio, Nowy Jork, Buenos Aires. I setki innych.

Dziesięć lat po śmierci Kantora bracia publikują „Dziennik podróży z Kantorem”. Opisują, jak wyglądał cricotowski „tryb życia w dyscyplinie dyktowanej i zdeterminowanej pracą twórczą”.

Kiedy pytam o śmierć Kantora, zapada długa cisza. Wacław po chwili odzywa się cicho: – Oczywiste było, że jak go braknie, to nie będzie kontynuacji teatru. Bez niego, który był zawsze na próbie, na każdym spektaklu, sprawa nie miała sensu. Lesław: – Na Kantora się patrzyło jak na człowieka wielkiego formatu. On w teatrze z małych środków robił coś wielkiego, ludzie wychodzili zdruzgotani, widać było, że coś strasznego przeżyli.

Czy chodzą dziś do „zwykłych” teatrów? Śmieją się, ale zaraz poważnieją i odpowiadają razem: – Nie możemy się przestawić. Nasz teatr jest gdzie indziej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2015