Biała noc

Biała noc nie pozwala zamknąć oczu. Zaciągaj, jak chcesz, kotary – i tak do pokoju wedrze się szaroniebieskie światło. Odbija się w szklance napełnionej nie pamiętasz już czym: wodą czy wódką.

14.02.2015

Czyta się kilka minut

Biała noc nie pozwala zamknąć oczu. Zaciągaj, jak chcesz, kotary – i tak do pokoju wedrze się szaroniebieskie światło. Odbija się w szklance napełnionej nie pamiętasz już czym: wodą czy wódką. Za oknem cisza. Nie da się spać, a wyjść strach. Zdaje się, że z mgły wyłoni się zaraz jakiś Rodion Romanowicz Raskolnikow, z podkrążonymi oczami i naostrzoną siekierą. Która to noc? Życie się toczy na granicy jawy i mary.

„Jak wy tu żyjecie?” – pytałem przyjaciela Rosjanina. Szliśmy po szerokim Newskim. Pałace smukłe, domy, baszty. Turyści z aparatami. Wycieczki statkiem. Tu sądzili Dostojewskiego, tu spacerował Gogol, dom Achmatowej, mieszkanie Brodskiego. „Jak? Skręć w dowolny zaułek, usłyszysz pod nogami chrupotanie kości. Zapomnianych chłopów, których na rozkaz Piotra przygnano na bagna. Ścinali las, sypali fundamenty, drążyli kanały, budowali domy i cerkwie. To było najgorsze miejsce, by coś budować. Ale Piotr bagnetem wyrysował krzyż na pustkowiu. Powiedział: »Tu będzie miasto«. A więc tu jest miasto – roześmiał się mój przewodnik. – Podoba ci się?”. Nie mogłem wyczuć, czy w pytaniu jest też duma, właściwa rodowitym petersburżanom, czy tylko sarkazm.

Nie, nie podoba mi się. W białe noce Petersburg robi się najpotworniejszym miejscem na ziemi. Zjawy wyłażą spod trotuarów, z dna kanałów.

Kości przybywało tu ciągle. Od klęsk, od powodzi, od wojen. Najstraszniejsza była II światowa, gdy ówczesny Leningrad był dwa i pół roku otoczony przez wroga. Ludzie ginęli, umierali, zjadali ludzi.

Mijamy wyblakły napis na murze: „Uwaga ostrzał”. „Oryginalny” – mówi Rosjanin.

To było lata temu. Przeczytałem gdzieś tekst Pawła Gutiontowa „Na śmietniku historii”, który dotyczył właśnie blokady Leningradu. Pewnie nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby nie to, że znałem autora. Gutiontow to sekretarz Związku Dziennikarzy Rosyjskich, legenda pierestrojki i późniejszej liberalnej prasy. Nigdy nie przymilał się władzy – dlatego przestał pisywać w wielkich gazetach, a został w mikroskopijnym „Deławom wtorniku”. „Co, u licha, Gutiontowa obchodzi blokada Leningradu?” – pomyślałem.

Paweł przypomniał krwawy epizod wojny – wielokrotne próby przerwania blokady miasta, nieustanne szturmy na Wzgórza Siniawińskie. Stalin dzwonił osobiście do dowódcy frontu, domagał się ponawiania ataków. Niemieccy cekaemiści kosili czerwonoarmiejców jak trawę.

Gutiontow: „[Niemcy] tracili zmysły, żadna psychika nie mogła tego wytrzymać. Oni strzelali, a nasi szli fala za falą”. Z kilkutysięcznych dywizji potrafiło ocaleć 600 ludzi, z brygad – po 22. 156 tysięcy poszło do szturmu, przeżyły trzy tysiące. Żołnierz Nikołaj Nikulin opisywał we wspomnieniach kolejny atak. Jak szedł po trupach kolegów. Ułożeni warstwami. Ci na dole w podkoszulkach na ramiączkach – bo bili się latem, ci na górze w szubach, bo ostatni atak odbywał się zimą”.

Wszyscy to wiedzą, po co o tym pisać raz jeszcze? Okazało się, że wtedy, w 2009 r., bliskie Władimirowi Putinowi władze Petersburga zdecydowały, że na Wzgórzach Siniawińskich będzie miejskie wysypisko śmieci. Prorządowe gazety chwaliły pomysł. Bo przecież Piter, wizytówka Rosji, nie może ugrzęznąć we własnych odchodach. Wzgórza Siniawińskie? No, trzeba gdzieś budować. Protestowali działacze społeczni, historycy amatorzy, komuniści. Najgłośniej liberalni dziennikarze. Tylko władza milczała.

„Dlaczego władza milczy w sprawie Wzgórz? – pytali reporterzy. – A krzyczy wniebogłosy, gdy władze estońskiego Tallina przenoszą pomnik radzieckiego żołnierza za miasto? Przecież przenieść pomnik to nie świętokradztwo, a sypać odpadki na kości bohaterów – owszem. I robić na tym utylizacyjny biznes. Osiem śmieciarek już ruszyło, opanujcie się”.

Gdy spacerowałem z moim kolegą po Petersburgu, sprawa już została wyjaśniona. Władze miasta ugięły się, decyzje o wysypisku na Siniawińskich odwołano. „Jak to możliwe, że wpadli na taki absurdalny pomysł? Śmietnisko na cmentarzu?” – spytałem mojego przyjaciela z Pitra. „Ty zwyczajnie nie lubisz mojego miasta. Patrzysz na igłę budynku Admiralicji. Widzisz celującą w niebo piszczel – kpił ze mnie. – A musisz zrozumieć, że w całej Rosji pełno jest takich miejsc, w których leżą kości. Nikomu nie są potrzebne. Chyba że rzecz się dzieje w Tallinie albo pod Warszawą... Ty tego nie zrozumiesz”. „Bo?”. „Był taki film o waszych archeologach. Wykopują gdzieś w lesie szczątki polskich żołnierzy. Potem maleńkimi pędzelkami, takimi jak do nakładania pudru na twarz, czyszczą każdą kosteczkę. Widziałeś?”. „Widziałem. I co?”. „Nawet nie wiesz, ile zmienia taki mały pędzelek”.

Spojrzałem na zegarek. Według wskazówek już świtało.

©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2015