Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To nie jest książka ani równa, ani wycyzelowana. To jest książka punkowa, i – jak każda punkowa rzecz – bywa krytykowana. Co nie zmienia faktu, że wrażenie robi, i że trudno się od niej oderwać. Ja na przykład czytałem ją na telefonie komórkowym, żeby ciągle mieć ją w kieszeni, i żeby móc sobie na nią zerkać w kolejce do kasy w sklepie czy barze. Choć lepiej pasuje do baru, nie ma co kryć.
Podoba mi się w „Dziewięćdziesiątych” ich punkowość właśnie. I to, że Shuty tak naprawdę ma gdzieś nudną tyranię konsekwencji. Jak to w gonzo – prawda nikogo nie ma tu wyzwalać, więc nie jest najważniejsza. Polska też tu nie jest, dodajmy, najważniejsza. Ani nawet lata 90., bo tylko część historii jest w nich osadzonych (choć ważna część, jak historie o jeździe Shutego z bratem na handel na Zachód czy o wyprawie z kolegami na rowerach do Stambułu). Nie Polska jest więc tu najważniejsza ani nie lata 90. Shuty jest najważniejszy. To jest jego münchhausenowski życiorys, ale życiorys snuty od niechcenia, z dżointem w łapie, przy stoliku w knajpie, na lekkiej bani. Są w „Dziewięćdziesiątych” wszystkie wady takiego podejścia do sprawy, ale są też wszystkie jej zalety. Słowem – przysiądziesz się do Shutego, to nie wstaniesz, póki nie dosłuchasz do końca, bo fajnie opowiada, choć historia czasem będzie naginana, podkręcana, rwana, czasem opowiadający będzie sobie z ciebie otwarcie jaja robił, czasem cię będzie wkręcał, czasem czuć, że opowiadając jest ewidentnie nawalony i że trochę mu się opowieść rozłazi, ale to wszystko jakoś niespecjalnie przeszkadza, bo klimat jest okej. Gonzo – jak to się teraz mówi. A co za tym idzie, powrót Shutego do korzeni, do opowieści prostej, mocnej, ale napisanej melodyjnym językiem, smacznym jak oferta gastronomiczna nocnych fast foodów na gastrofazie, językiem, który słyszy się w głowie, gdy się go czyta – choć pod tym względem „Cukier w normie” nadal pozostaje niedoścignionym wzorem, wartym pomnika na środku ronda Kocmyrzowskiego.
No i jeszcze jedno. Last but not least. „Dziewięćdziesiąte” mi się też dlatego podobają, bo Shuty wyjeżdża w nich z Polski i pcha się starą ładą od Poradziecji aż po Murmańsk, snuje się po Bałkanach, po polskich zadupiach, generalnie – jeździ po okolicach, po których ja sam lubię jeździć i o których lubię czytać i pisać. Howgh.
ZIEMOWIT SZCZEREK (ur. 1978) jest pisarzem i tłumaczem, współpracownikiem czasopisma „Nowa Europa Wschodnia”. Opublikował m.in. poświęconą Ukrainie książkę „Przyjdzie Mordor i nas zje”, za którą otrzymał w tym roku „Paszport Polityki”.