Znak zbawczy, nie medyczny

Właściwe nastawienie wobec uzdrowienia nie jest łatwe, musi się plasować pomiędzy wątpieniem w możliwość cudu a zuchwałą pewnością w jego zaistnienie.

01.07.2013

Czyta się kilka minut

Moje pokolenie pamięta wizyty Clive’a Harrisa, który wielokrotnie przyjeżdżał do Polski, by „uzdrawiać” w kościołach za pomocą bioenergoterapii. Dużą popularność zdobył u nas także Anatolij Kaszpirowski, który miał pomagać chorym za pomocą telewizyjnych sensów hipnotyzerskich. Obaj odeszli do lamusa, a ich działalność do dzisiaj wzbudza kontrowersje. Mówi się na przykład, że zapraszanie Harrisa było błędem, gdyż jego praktyki miały charakter okultystyczny.

Znamienne, że nazwisko Harris kojarzy się z greckim słowem „haris”, oznaczającym łaskę. A to właśnie jej szukają ludzie wierzący u „uzdrowiciela”, za którego niektórzy uważają także o. Johna Bashoborę, który znów przyjeżdża do Polski. Inaczej jednak niż u Harrisa czy Kaszpirowskiego, w centrum działania ugandyjskiego księdza (oraz podobnych mu charyzmatyków), nie stoi ani uzdrowiciel, ani uzdrowienie, które może się pojawić, ale nie musi. To, czy tak się stanie, zależy od wielu czynników: przede wszystkim jednak od nieskrępowanej wolności Boga i kondycji człowieka, która może stać się barierą dla wszelkiej łaski.

NATURALNA NIEUFNOŚĆ

Nigdy nie brałem udziału w Mszach św. z uzdrowieniem – takich celebracjach Eucharystii, których szczególna intencja dotyczy uzdrowienia cielesnego czy duchowego. Nie uczestniczyłem też w żadnej innej modlitwie, podczas której dochodziłoby do spektakularnych uzdrowień fizycznych. Nie byłem świadkiem tego typu cudów.

Zapewne wynika to z mojego sceptycyzmu wobec wszelkiej „cudowności”; wystarczająco wielkie działanie Boga dostrzegam w zwyczajnym biegu rzeczy. Okazuje się jednak, że nie jest to sceptycyzm odosobniony. W rozmowie z rabinem Abrahamem Skórką kard. Jorge Bergoglio wyznaje: „Rodzi się we mnie naturalna nieufność, kiedy mowa jest o uzdrowieniach, nawet objawieniach, wizjach. Wobec takich spraw przyjmuję od razu pozycję obronną. Bóg to nie jest swego rodzaju firma Andreani [firma zajmująca się pocztą, łącznością i spedycją], która non stop wysyła wiadomości” („W niebie i na ziemi”, Kraków 2013).

Dla kardynała Bergoglia Bóg nie jest kimś, kto potrzebuje nieustannie interweniować i objawiać swą obecność za pomocą spektakularnych „wiadomości”: uzdrowień, cudów i wizji. Podkreśla on także konieczność poprawnego rozróżniania i badania rzekomych uzdrowień: „Dziś, kiedy dysponujemy badaniami parapsychologii, opiniami onkologów, którzy odnotowują wpływ czynników psychicznych na sferę cielesną, niejedno da się wytłumaczyć”.

Nie znaczy to jednak, że Bóg nie działa. Kardynał mówi o posłudze modlitwy wstawienniczej: „Istnieje też coś takiego jak posługa wstawiennictwa rabina czy kapłana, który modli się o zdrowie jakiegoś człowieka i o to zdrowie uprasza”. Podaje też kryteria oceny takiej posługi: „rękojmią dla człowieka, który według prawa bożego dokonuje uzdrowienia, jest prostota, pokora, brak jakiejkolwiek ostentacji. Inaczej bardziej niż o uzdrowienie może chodzić o czyjś interes”. Wątek ten podejmuje rabin Skórka, który mówi: „Jeśli ktoś robi przedstawienie ze swej mocy, nie jest prawdziwym człowiekiem religii, buduje kłamstwo”.

CUDOWNOŚĆ I CUDA

Rabin Skórka wspomina też o różnicy, jaka może się pojawić pomiędzy oczekiwaniami a darem. „Współczesna moda – mówi – każe szukać odpowiedzi na rozwiązanie problemów ciała i ducha w sferze nadprzyrodzonej. Musi być bardzo świadomy ten, kto idzie się spotkać z rabinem – przypuszczam, że podobnie jest w przypadku kapłana – ponieważ to, co otrzyma, będzie odpowiedzią wiary”.

Jak się wydaje, rabin rozumie tutaj nadprzyrodzoność w opozycji do wiary, a więc jako jakąś „cudowność” czy – by przywołać Kaszpirowskiego i Harrisa – pomoc rozumianą w kategoriach paranormalnych. Ulga, jaką oferuje posługujący modlitwą uzdrowienia, musi być postrzegana w kategoriach wiary. „Owszem – mówi rabin – wierzę, że człowiek może mieć siłę duchową pozwalającą pomóc choremu, ale cud pochodzi od Boga. Nigdy od człowieka”. Choć wypowiedziane przez żydowskiego rabina, jest to przecież stwierdzenie, które dobrze wyraża także chrześcijańską koncepcję cudu i ludzkiego w nim pośrednictwa.

Cud ma określone miejsce w „ekonomii” Boga. Jest nim wykraczające ponad naturę działanie Boga, zdarzenie rodzące podziw, które objawia Jego dobroć i moc, a przez to prowadzi do rozpoznania Jego obecności w świecie. Cud jest ściśle powiązany ze zbawczym działaniem Boga i zawsze musi być rozpatrywany w jego perspektywie. Cud nie jest dla cudu, a uzdrowienie – w pewnym sensie – nie jest nawet dla uzdrowionego, ale po to, by objawiła się moc Boga. Gdyby było inaczej, trzeba by uznać, że Jezus poniósł klęskę. Zapewne liczba tych, których uzdrowił, nakarmił i wskrzesił stanowił tylko procent potrzebujących.

Bóg nie chce, by zatrzymywać wzrok na dokonanym przez Niego cudzie, choć niewątpliwie każdy z nich wzbudza podziw. Nie należy się bowiem koncentrować na otrzymanym darze, lecz na jego dawcy, czyli na Bogu. Nie ma cudu bez wiary. Bez niej znaki można źle odczytać. Co więcej, cud może być interpretowany jedynie przez człowieka wierzącego, gdyż jedynie dla niego jest przeznaczony. Nawet jeśli jakiś cud może wzbudzić wiarę, to zasadniczo wiara jest źródłem i warunkiem cudu, a nie jego owocem. Cud może rozpoznać tylko ten, kto wierzy.

W PLANIE ZBAWIENIA

A co z tymi, którzy nie doznali cudu – np. uzdrowienia? Pamiętam homilię pewnego księdza na temat spotkania modlitewnego, któremu, wiele lat temu, przewodniczył o. Emilien Tardif, kanadyjski misjonarz i charyzmatyk. Modlitwie towarzyszyły uzdrowienia. W homilii tej ksiądz przypomniał, że nie wszyscy zostali uzdrowieni. Pech chciał, że w niedzielę po spotkaniu z o. Tardifem czytano Ewangelię o uzdrowieniu kobiety, do której Jezus mówił „twoja wiara cię uzdrowiła” (Mt 9, 20). Niestety, wnioskowanie było zbyt proste: ci, którzy nie zostali uzdrowieni, mieli za słabą wiarę. Tym samym zamiast uwielbienia Boga zrodziło się poczucie zawiedzenia, a nawet poczucie winy za własną niedoskonałość w wierze.

Tego typu interpretacja działania Boga jest jednak fałszywa. I to bardzo.

Ogranicza bowiem Stwórcę do jedynego paradygmatu: Boga uzdrowiciela, Boga terapeuty, który winien działać tu i teraz, niejako na zamówienie. Cud jest jednak „znakiem zbawczym”, a nie „znakiem medycznym”, i podporządkowany jest planowi zbawienia człowieka. Co więcej, uzdrowienie fizyczne musi iść w parze z uzdrowieniem duchowym, które – w perspektywie zbawczej – jest przecież ważniejsze.

Właściwe nastawienie wobec cudu, w tym także cudu uzdrowienia, nie jest łatwe, musi się plasować gdzieś pomiędzy sceptycyzmem i wątpieniem w możliwość cudu a zuchwałą pewnością w jego zaistnienie. Ten, kto 6 lipca wybiera się na spotkanie z o. Bashoborą na Stadionie Narodowym, musi pamiętać, że nie idzie po cud, ale po to, aby uwielbić Boga. Cud może – lecz nie musi – dokonać się „po drodze”.

POWRÓT CUDU?

Chciałoby się powiedzieć: cud wraca do Kościoła. Jako spadkobiercy oświecenia i naukowego pozytywizmu, my, Europejczycy, zwykle z dystansem odnosimy się do cudów.

 Z drugiej strony, zdarza się, że wołamy o cud, by uwierzyć – zapominając, że to właśnie wiara otwiera na cud. Być może mieszkańcy innych kontynentów: Afryki, Ameryki Płd. czy Azji, którzy nie zostali jeszcze „wyprani” z naturalnej dla nich nadprzyrodzoności, są bardziej otwarci na to, co naukowo niewytłumaczalne. Pewno dlatego kulturowe źródło odnowy charyzmatycznej tkwi w środowiskach afroamerykańskich. Wiara w cud to bowiem zgoda krytycznego rozumu na istnienie pewnej szczeliny w fizykalnym świecie przyczynowo-skutkowych zależności.

Rozumiem tych, którzy tej szczeliny nie dostrzegają, gdyż nie jest im potrzebna. Czy powinni zmienić swoje nastawienie i zacząć wszędzie dostrzegać cuda? Oczywiście, że nie. Chodzi raczej o to, by tej szczeliny dla cudu, czyli tego „ponadzwyczajnego” działania Boga, w swoim życiu nie wykluczyć. Wszak co Wielkanoc modlimy się do Boga, by przez swojego Ducha dokonał w sercach wiernych tych cudów, które zdziałał w początkach głoszenia Ewangelii. A jak zaświadczają Dzieje Apostolskie, uzdrowienia – jeśli można tak powiedzieć – były wtedy na porządku dziennym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2013