Zatrute myśli Polaków

Ta propozycja odczytania naszych powojennych losów narobiła już wiele szumu. Czegoś o sobie nie wiemy? A może Andrzej Leder nie wie czegoś o nas?

28.04.2014

Czyta się kilka minut

Krzysztof Dracz jako Jakub Szela w głośnym spektaklu Moniki Strzępki „W imię Jakuba S.”, Teatr Dramatyczny w Warszawie, 2011 r. / Bartłomiej Sowa / Teatr Dramatyczny
Krzysztof Dracz jako Jakub Szela w głośnym spektaklu Moniki Strzępki „W imię Jakuba S.”, Teatr Dramatyczny w Warszawie, 2011 r. / Bartłomiej Sowa / Teatr Dramatyczny

Moi dziadkowie nie skorzystali ani na zagładzie Żydów i wynikającego z niej „zwolnienia” miejsca w szeregach mieszczaństwa, ani na demontażu dworkowego ustroju rolnego i związanego z nim rozpadu szlacheckiej mentalności. Nie skorzystali w sposób widoczny w ich losach, kondycji społecznej i samoocenie. Kiedy więc Andrzej Leder w książce „Prześniona rewolucja” sugeruje, że „chyłkiem przeżywali rozkosz” – po prostu nie wiem, o czym mowa. Autor zapewne powie, że to kliniczny przykład wyparcia, ale ja uważam, że raczej skutek dobrowolnie założonego przezeń myślowego chomąta, które ogranicza ważną i obiecującą rozmowę o nas samych.

Psychonalityk podkreślony wężykiem

Teza wyjściowa Ledera narobiła już wiele szumu. Znajdziemy ją w pierwszym akapicie książki: w latach 1939-56 mieliśmy do czynienia z rewolucją społeczną – „okrutną, brutalną, narzuconą z zewnątrz”, która „przeorała tkankę społeczeństwa, tworząc warunki do dzisiejszej ekspansji klasy średniej”, oraz utorowała drogę do „najgłębszej być może od wieków zmiany mentalności Polaków”. Ta rewolucja „pozostaje jednak nieobecna w myśleniu”. Hitler i Stalin, jak głosi piosenka, zrobili, co swoje, nie tylko stolicę urządzając nam na niepodobieństwo przedwojennej, ale i cały kraj, zresztą obwiedziony innymi granicami. Oni zrobili, nie my – oto dlaczego zachowujemy się tak, jakby to się nam wszystko przyśniło?

Zamiarem autora jest wyciągnięcie logicznych wniosków z historycznej wiedzy o tym okresie; wniosków, które wyeksponują nieuświadamiane warunki i okoliczności powstania środowisk zajmujących dziś pozycję hegemona. Przy czym Leder twierdzi, że pytanie o ich genealogię oraz o to, jak została zamazana, nie jest czysto akademickie, tylko ma przełożenie na sprawy krajowe i nasze dzisiejsze samopoczucie. Stan nieświadomości bowiem „głęboko zatruwa myśli polskiego społeczeństwa”.

Problem w tym, że na każdym kroku tej potencjalnie pasjonującej pracy autor się upiera, by poruszać się w kategoriach psychoanalitycznej antropologii i teorii kultury w wersji Jacques’a Lacana. Posiłkuje się w tym celu szeregiem pojęć oznaczonych przez słowa, których sens jest dla profanów niejasny i z pewnością odległy od zwyczajnego ich rozumienia, co Leder uczciwie sygnalizuje, pisząc je kursywą – jak ów majster ze skeczu Dudka, który w wykładzie na temat istoty pracy socjalistycznego hydraulika kazał Jasiowi podkreślać pewne słowa wężykiem.

Prowokacyjny potencjał i świeżość spojrzenia, zdolność do postawienia się w ważnych kwestiach poza dotychczasowymi schematami, autor z uporem godnym lepszej sprawy poświęca na rzecz upchnięcia idących w różne strony rozważań w monolityczną wizję ludzkości i jej dziejów. Wizję, którą trudno byłoby mi nawet rzetelnie opisać, bo sam ledwo co rozumiem z lacanizmu. Chciałbym wierzyć, że nie przemawia przeze mnie ignorancka buta, lecz tylko przekonanie, że godna szacunku szkoła działania terapeutycznego, zdolna zapewnić jednostkowym pacjentom równowagę życiową, pełnię istnienia czy choćby ulgę w emocjonalnych udrękach, staje się zbiorem mętnych i niewartych dyskusji tez, gdy próbuje się rozszerzyć na zbiorowość, w dodatku w całej jej dziejowej rozciągłości.

Potraktujmy na razie lacanizm jako czasem ciekawy, ale częściej krępujący ruchy kostium, tym bardziej że sam Leder co i rusz z niego się wykręca. Miejscami, wiernie drepcząc za mistrzem, kreśli zasadniczo pesymistyczną wizję człowieka, poddanego grze instynktów („popędowe siły całkowicie skupione na samozaspokojeniu”) i skomplikowanym strukturom mającym całkowicie deterministyczny na niego wpływ. Jego podmiot „zawsze pragnie tego, co przez prawo zakazane”, przez co ulega „fantazmatom” – np. rojeniom o „żydowskiej zdradzie, bogactwie i perwersyjnej seksualności” oraz marzeniom „mściwym i morderczym”. Ale tuż obok Leder przeczy temu determinizmowi, choćby wtedy, gdy raz po raz deklaruje, że jego praca ma pewien sens moralny, bowiem wydobycie z zapomnienia wspólnej genealogii teraźniejszego ładu społecznego uczyni go lepszym (choć potem plącze się w szczegółowych uzasadnieniach tej lepszości).

Chamy i Żydy

Cenna i niewątpliwie wywiedziona z postawy terapeuty wobec pacjenta jest zachęta, by widzieć w każdym akcie przemocy fizycznej i symbolicznej jego aspekt wyzwolicielski, otwierający podmiot uwikłany w przemoc na nowe możliwości: „Nasi ojcowie czy dziadowie brali, wchodzili, przymykali oczy, ba, zabijali, donosili, zdradzali. Ale też podejmowali decyzje, wyzwania (...) budowali zręby nowego człowieczeństwa”.

Ta akceptacja tego, co się stało i nie odstanie, samopoznanie podmiotu niewykluczające późniejszych aktów osądu moralnego, mogłaby się stać impulsem uspokajającym, wprowadzającym minimum zaufania przy pracy nad wspólną wiedzą o bliskiej przeszłości. Dotychczas np. każda próba określenia wachlarza postaw i skali udziału ludności polskiej w prowadzonej przez Niemców likwidacji Żydów budzi po stronie zwanej prawicową podejrzenia o uprawianie „pedagogiki wstydu”, uwikłanej w stricte polityczny projekt środowisk zainteresowanych osłabieniem etnicznej polskości czy katolicyzmu jako pozytywnych punktów odniesienia. Podejrzenia te są czasem uzasadnione, ale ich nawarstwienie powoduje trwały już odruch odrzucenia po „polskiej” stronie możliwości jakiejkolwiek rozmowy o faktach; mocą dopełniania przeciwieństw nakręca to równie bezrozumną spiralę zarzutów o wybielanie, negację i antysemityzm. Godny pożałowania styl wymiany ciosów i odmowa uznania cudzych emocji w sprawie ewentualnego pomnika Sprawiedliwych jest tego najświeższym przykładem.

W rocznicę Powstania w Getcie od dwóch lat wolontariusze Muzeum Historii Żydów rozdają na ulicach papierowe żonkile do przypięcia na ubranie. W tym roku, ponieważ rocznica przypadła w Wielką Sobotę, ujrzałem na Starówce niewątpliwie katolickich warszawiaków uprawiających znany z kart „Lalki” towarzyski rytuał odwiedzania Grobów Pańskich – jak jeden mąż z żółtymi kwiatkami. Jeśli coś może utrwalić na więcej niż parę godzin w roku takie momenty, to właśnie zawarta u Ledera propozycja jednoczesnego porzucenia „podwójnej negacji” (czyli postawy Polaków udających, że nic się nie stało i nie należy o tym mówić) oraz – z drugiej strony – sakralizacji Zagłady.

Próba opisu faktów społecznych narzędziami wywiedzionymi z analizy jednostkowej psyche częściej jednak wiedzie autora na manowce. W imię „czystości” lacanowskiej sytuacji emocjonalnej między panem a fornalem Leder w części poświęconej rewolucji agrarnej upraszcza sobie obraz. Upodmiotowienie chłopstwa, możliwe w istocie dopiero wtedy, gdy Stalin rozkazał swoim marionetkom w Warszawie nie cackać się z obszarnikami, jest tak ważne (i tak bardzo dziwi niepamięć o tym), bo stanowiło ono przed rewolucją 70 proc. społeczeństwa. Leder kwituje sytuację na wsi paroma hasłami o przetrwaniu prawie średniowiecznego układu stanowego i przypomina sceny z „Ferdydurke”, będące świetnym opisem współzależności wywyższenia i poniżenia oraz nagiej przemocy jako sposobu tradycyjnego „osadzania w roli społecznej” chłopa. Jednak choćby z powodu owej liczebności logiczne jest, że obraz wsi był zróżnicowany, a modele podległości i emancypacji rozmaite. Jeden gombrowiczowski parobek nie wystarczy, zwłaszcza że sam Gombrowicz miał szczególną predylekcję do wyławiania z otaczającej go rzeczywistości specyficznych układów dominacji, za co go lubimy, ale niekoniecznie musi to zapewniać mu status uprzywilejowanego źródła do dziejów mentalności wsi polskiej.

Kłopot z Kościołem

Jeśli prawdą jest, o czym Leder opowiada w książce i prasie, że polskie społeczeństwo aż do dziś jest właściwie odtworzeniem układów symbolicznych folwarku, to nie wystarczy „uświadomienie” sobie faktu wygnania panów, by chłop przestał być chłopem. Częścią tego, co – często ze złością i żalem – określa się jako przetrwałą archaiczną chłopską mentalność Polaków, jest przeżycie religijne i udział we wspólnocie kościelnej.

Kategorie opisu i metody działania wyrosłe z psychoanalizy są z definicji bezradne wobec religii jako faktu społecznego stale obecnego w historii. U Ledera Kościół pojawia się tylko przelotnie, w krótkim rozdzialiku konstatującym początkową układność komunistycznej władzy wobec hierarchii, podyktowaną potrzebą zjednania sobie chłopstwa. Tymczasem po okresie taktycznego rozejmu nastąpiła długa i zawiła faza zwarcia obu porządków instytucjonalnych, która miała bezpośredni, do dziś porządnie nie opisany wpływ na emocjonalne formy wyrazu przeżyć religijnych i kształt związanych z nimi instytucji społecznych: rytuałów, wspólnot, gestów. Przyjęło się zazwyczaj kwitować rzecz całą stwierdzeniem, że opór przeciw presji komuny „zamroził” polski Kościół i krzewioną przezeń religijność w kształcie przedwojennym i stąd rozminięcie się z błyskawicznymi przemianami rozkręconymi przez transformację ustrojową. Tymczasem zrozumienie, czy i w jakim stopniu Polak jest ciągle w warstwie mentalnej chłopem, choć pędzi mieszczański sposób życia, nie pójdzie ani kroku do przodu bez chłodnej – ani apologetycznej, ani bogobójczej – analizy tego, jak umeblowana jest jego transcendencja. Groteskowość antyklerykalnej polityki najświeższego, palikociarskiego chowu (żenująca także wiele osób będących daleko od Kościoła, w tym piszącego te słowa) pokazuje, że dialog z polską nowoczesnością musi się zacząć od wizyty w kruchcie.

Kłopot z pomyśleniem Kościoła jako depozytariusza i – nie zawsze udolnego – dystrybutora poczucia transcendencji, to być może trop do zrozumienia, gdzie tkwi największa słabość rozważań Ledera – ale też jaki jest ich kluczowy sens dla autora i jego środowiska (pamiętajmy, że rzecz ukazała się nakładem „Krytyki Politycznej”). Widać to w tych paru momentach, kiedy dochodzimy do pytania: właściwie po co mamy dokonywać tej ryzykownej operacji przebudzenia wedle recepty Ledera?

Jedyne sformułowane wprost wyjaśnienie mówi, że brak dobrze rozpoznanej własnej tożsamości prowadzi do niskiego poziomu zaufania w społeczeństwie, bo jego warunkiem jest „oddanie sprawiedliwości innym przez nazwanie prawdy o sobie”. Brak zaufania owocuje zaś wspólnotą, która jest bezmyślna i nie umie wcielać w życie projektów infrastrukturalnych, takich jak autostrady czy sieci energetyczne. Trudno nie dostrzec w tym karkołomnego sięgania lewą ręką za prawe ucho.

Koniec wieku żelaznego

A co jeśli sedno wywodu, będącego z pozoru pracą opisową, w istocie zaś swego rodzaju „terapią” zbiorowości, tkwi w przygotowaniu jej do pełnego przyjęcia tego, co autor określa „socjalistyczną »dobrą nowiną«: człowiek jest sam, zdany tylko na siebie i innych ludzi”? Musimy przepracować w zbiorowej świadomości całą bezsensowną grozę rewolucji, która posadowiła każdego z nas w danym miejscu: jednemu dała pożydowski mieszczański zawód i pierzyny, innemu otworzyła szlak kariery urzędniczej czy wojskowej – tak czy siak dała nam życie kosztem cudzej zagłady. Stąd nasz ród i nigdy od tego nie uciekniemy. Tylko groza, wciąż obecna i odnawiana codziennie przed lustrem, kiedy patrzymy przy goleniu na naszą zbiorową twarz, może nas wytrącić z porządku emocjonalnego i mglistych, ale ciągle tlących się metafizycznych tęsknot, może oderwać nas od oczekiwania na jakiekolwiek „pocieszenie stamtąd”.

Wyprawa w głąb pamięci – czy to własnej rodziny, czy środowiska – nie okazuje się więc potrzebna, by skonfrontować się ze szczególnym, bo wyostrzonym przez wojnę i terror obu okupacji, przykładem sąsiadowania w człowieku wielkości i podłości. Nie jest też narzuconą nam „pedagogiką wstydu”, bo w gruncie rzeczy autor chce, byśmy przestali czuć zarówno wstyd, jak i oczywiście dumę, zarówno winę, jak i krzywdę. Oba bowiem stany (zwłaszcza w rękach manipulanckich polityków) prowadzą do różnych patologii, a przede wszystkim pozbawiają nas suwerenności: człowiek zaś (tu chyba dobrze rozumiem Lacana) musi być sam.

Pożądane jest, by pacjent kończący długi cykl psychoanalitycznych sesji wychodził podmiotowo suwerenny wobec emocji i wzorców, które nagromadzone w dzieciństwie czasem wchodzą w konflikt ze sobą i prowadzą do dezintegracji osoby. Co jednak dobre dla jednostki, w wymiarze zbiorowym pachnie końcem świata. Już Hezjod nadawał w „Pracach i dniach” szczególny status poczuciu winy, wstydowi z tym związanemu i krzywdzie. Część poświęconą pięciu wiekom ludzkości zamknął opisem tego, jak będzie wyglądał definitywny koniec naszego, żelaznego wieku. Nastąpi on, gdy Wstyd (aidos) i Oburzenie na widok niesprawiedliwości (nemesis) porzucą ziemię, odchodząc do świata nieśmiertelnych bogów.

Andrzej Leder wykonał ogromną, choć nie całkiem spójną pracę, by w mętnych wodach naszego trudnego do ogarnięcia zbiorowego ducha rozpoznać ważne i rzeczywiście zaniedbane elementy. Przypomniał o trupach w szafie, w tym o paru właściwie po raz pierwszy otrzepanych z kurzu. Jeśli jednak psychoanalityczne podejście nie jest tylko manierą, lecz prawdziwym pomysłem na uformowanie nowoczesnego Polaka, to czym prędzej należy wstać z jego kozetki, pójść do kościoła, na Olimp, czy choćby w zacisze własnego, niespokojnego sumienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2014