Zaklinacze strachu

Bezdomniaki z Józefowa miały szczęście. Trafiły na swoich ludzi. Takich, którzy uważają, że całego świata nie zmienisz, ale możesz zmienić świat dla jednego psa.

16.12.2013

Czyta się kilka minut

Na zdjęciu wolontariuszka Magda, Józefów pod Warszawą, jesień 2013 r. / Fot. Wojtek Prokopczuk
Na zdjęciu wolontariuszka Magda, Józefów pod Warszawą, jesień 2013 r. / Fot. Wojtek Prokopczuk

Sobota, godzina 10. Pod bramą parkują pierwsze zwierzoluby. W cywilu: sędzia, analityk giełdowy, psycholog, księgowa, anestezjolog. W psiej służbie – kundellosi, czyli założyciele i sympatycy stowarzyszenia wolontariuszy Kundellos przy schronisku dla bezdomnych zwierząt w podwarszawskim Józefowie. Strój „na schronolumpka” – stare dżinsy, schodzone buty, rozciągnięte T-shirty, kurtki i bluzy. Wyposażenie – parówki, smycze, obroże i czarne flamastry do odhaczania dat spaceru na kalendarzach przymocowanych do klatek.

W boksach poruszenie. Józefiaki wskakują na budy, wspinają się po kratach, kręcą młynki. Wiedzą, że dziś czeka ich półgodzinny spacer po lesie, cotygodniowa porcja czułości i smakołyków. To schronisko, jak na polskie warunki, niczym Hilton.

DEMONY W DZIUPLI

– Ja jestem prosty robol – przedstawia się Maciek Augustyniak (w cywilu twórca fundacji Polska bez Barier), uświadamiając sobie, że znowu nie zabrał flamastra. – Mam stały program, na leniucha – wyprowadzić dziuplę i posiedzieć z Cezarym.

Dziupla to wydzielona część schroniska za tzw. stodołą. Miejsce trochę zapomniane, bo dociera tam mało słońca i ludzi zainteresowanych adopcją. – A ja lubię wyzwania – mówi Maciek.

W ciągu kilku godzin, czasem do spółki z kimś jeszcze, ogarnia szesnaście psich sierot. Na pierwszy ogień idzie Mucha. Siedzi sama w klatce, więc może wyjść w pojedynkę. Gdyby miała współlokatora, musieliby iść razem, bo zasada jest taka, że wyprowadza się psy boksami, żeby ich nie antagonizować.

Maciek trafił do Józefowa za Smokiem, którego trzy lata temu stąd adoptował. Przywiózł go do domu i stwierdził, że to jednak do bani, iż mógł zabrać tylko jednego. W ciągu kilku lat wyjątek zrobił jeszcze dla hienowatej Kluski. Przyjechała do niego z interwencji, zabrana spod mięsnego, pod którym rezydowała, co źle wpłynęło na jej kształty i szanse adopcyjne. Miała iść do Maćka „na tymczas”, do domu tymczasowego, i tam czekać, aż ktoś się nią zainteresuje, ale została już na stałe, na wiecznym tymczasie. – Żadne diety na nią nie działają. Pogodziliśmy się już z tym, że miss świata z niej nie będzie – kwituje Maciek, odprowadzając do boksu Muchę, sąsiadkę wilkowatego Cezara.

Cezar jest niewychodzący. To nieufniak. Takie są największym zmartwieniem wolontariuszy. Jest ich kilkadziesiąt spośród około trzystu mieszkających tu psów. Jeśli nie przełamią lęku, żeby dać sobie założyć szelki i przekroczyć bezpieczną granicę boksu, nigdy nie wyjdą na swój pierwszy spacer i nikt ich nie adoptuje. A do lasu jest naprawdę blisko, bo dzięki pomocy Grzesia z firmy budowlanej, też kundellosa, udało się zamontować w „dziupli” osobne metalowe drzwi, przepustkę do wolności.

Maciek odwraca do góry dnem emaliowany garnek służący za miskę i siada na nim w boksie. Oswaja Cezara z człowiekiem. Czasami czyta na głos książkę, ostatnio „Wiele demonów” Pilcha (bo jego rodzina też pochodzi z Wisły), ale w przypadku Cezarego to jak psu na budę – kundel łypie okiem, nasłuchuje, ale nie podchodzi. Może następnym razem. Fredo walczył z lękiem pół roku, zanim dał się wynieść na spacer, co było o tyle ciężkie, że trzęsidupek ważył jak cielak. Maciek nie traci więc nadziei.

NIEUFNIAKI

– W ciągu weekendu jest tu wielu ludzi, ale tych, którzy działają od ponad roku, może dwudziestu – mówi Dorota Bujwid, jedna z pierwszych wolontariuszek. Zawsze chciała przygarnąć jakąś bidę uliczną, ale przy 24-godzinnych dyżurach w szpitalu mogła o tym tylko marzyć. Koleżanka powiedziała: skoro nie możesz wziąć psa ze schroniska, to pojedź do niego. I tak zaczęła odwiedzać jednego, drugiego, czternastego...

Jeszcze kilka lat temu, wszystkie były bezimienne. Wystawiały łby zza budy albo chowały się do niej na widok człowieka. Chodziła więc między boksami i zagadywała: A ten skąd przyjechał? Jaki ma charakter? Kiedy był ostatnio na spacerze? Na większość pytań nikt nie znał odpowiedzi. One żyły obok ludzi, ale bez ludzi mówi Dorota.

Krzysztof, który przesiedział wiele godzin w klatce z pręgowaną, kilkuletnią nieufniaczką Bellą, doszedł do wniosku, że psy nie są, jak mu się wcześniej wydawało, wyposażone w „gen lubienia człowieka”: potrafią być tak dzikie jak wilki, które w wolnych chwilach fotografuje. W przypadku Belli ciekawość i łakomstwo okazały się jednak silniejsze od strachu – podchodzi do Krzysztofa i zjada z wyprostowanej dłoni kawałki parówek, ale sztywnieje, kiedy ręka wyciąga się do głaskania. Pozwala na dotyk tylko koło pyska – ma wtedy wszystko pod kontrolą, może kłapnąć zębami, kiedy uzna, że relacja poszła za daleko. Tylko że Krzysztofa jakoś zwierzęta nie gryzą. Jego zdaniem dlatego, że nie je mięsa, a one to wyczuwają.

Żeby zbliżyć się do Belli, wykorzystuje chwilę jej nieuwagi, zdejmuje dach z budy i wchodzi do środka. – Skracam dystans, nie z każdym psem bym sobie na to pozwolił, ale z nią mogę.

– Jak się masz, moje maleństwo? – zagaduje. – Nie lubisz towarzystwa, co? Posiedzimy razem w tej cholernej klatce, chociaż ci się to nie podoba. Uciekłabyś, ale wiesz, że i tak cię złapię, łajzo – droczy się z Bellą, której udało się na chwilę wyswobodzić z objęć.

Psy to zwierzęta ekonomiczne, uważa Krzysztof. Kiedy widzą raz, drugi, trzeci, że nic złego im się nie dzieje, strach przestaje im się opłacać. Nie marnują na niego energii.

Zajmowanie się bezdomniakiem też przynosi zysk tylko wtedy, kiedy się go oswoi i wywali ze schronu: niech idzie do diabła, najlepiej do dobrych ludzi, którzy dadzą mu ciepło i pełną michę. Ta, która stoi w boksie, jest przymocowana drutem, żeby woda się z niej nie wylewała, o co zawsze awanturował się z opiekunem Belli, bo jest, niestety, bardzo awanturny. W końcu metodą przekupstwa ustalił z nim: jak pies pije, to ty też pijesz.

Tak Bella zyskała stały dostęp do wody, a pan Andrzej do browara. – Dobry pies, dobry, to ludzie generalnie nie są dobrzy – Krzysztof delikatnie głaszcze dzikuskę. – Już nie szaleje tak, jakby serducho miało wyskoczyć.

Podejrzewa, że oswajanie nieufniaków i wilków nie różni się bardzo. Żeby zrobić z bliska zdjęcia watahy, potrafi przeleżeć w mazurskich chaszczach od bladego świtu do popołudnia. Ciało nieruchome, ale głowa pracuje. Bo Krzysztof jest takim gościem, który cały czas intensywnie myśli. O funduszach, akcjach, procencie udziału w portfelu. Kupuje, sprzedaje, analizuje przepływ grubych milionów od rana do wieczora. – Nawet w klatce próbuję zarobić pieniądze – ironizuje. Jego dziewczyna, też kundelloska, znalazła go kiedyś u Belli, jak przysnął na pięciostopniowym mrozie.

Dorocie też się to zdarza, kiedy wpada do schronu w tygodniu, po dyżurze w szpitalu. W sektorze B, gdzie najczęściej siedzi, mieszka 36 psów, z czego tylko co czwarty jest wychodzący.

Dorota rozkłada wędkarski stołeczek albo przysiada na cegle, żeby być na tym samym poziomie co psy. Najlepiej udawać, że się ich w ogóle nie widzi, a smakołyki same wylatują z kieszeni. Można robić wszystko, co jest jakimś dzianiem się, ale nie gapieniem, bo psy nie wiedzą wtedy, gdzie podziać oczy. Można zjeść ciasteczko, wypić herbatę z termosu. I nie oczekiwać efektu. Myśli płyną strumieniami: schron, praca, rodzina, nieporozumienia, plany, radości, smutki, wspomnienia. Takie to siedzenie z psami, jakby się nic nie robiło, ale z drugiej strony jak Dorota popatrzy na drobną, beżowo-białą sunię, to jakie nic? – Jestem jej wdzięczna, że była łaskawa i zechciała mi zaufać – mówi.

Na początku Perełka chowała się na jej widok za budę, potem do budy, potem zjadała smakołyki kładzione na jej brzegu, potem z podłogi, z kolana, z ręki, wreszcie dała się dotknąć. Teraz na widok Doroty cieszy się, pląsa, skacze, upomina o uwagę, chociaż przytulanie onieśmiela ją jeszcze.

Nieufniak często sam wyznacza koniec wizyty. Znika w budzie i do widzenia. – No to ja też mówię wtedy „do widzenia”.

SESJA SIERŚCIUCHA

– Pocykam trochę zdjęć tłuściochom, ten nie ma nawet albumu – decyduje Małgosia Dzwonkowska. Wyciąga sprzęt i wydaje serię piskliwych dźwięków, żeby przyciągnąć uwagę psa. – Mała parówa uchachana… Muszę ją wyczesać, bo jest w strasznym stanie sierściowym. Trochę dziwacznie wygląda z klapniętym uchem i smutnym pyskiem. Czasami psia uroda jest wybitnie radiowa, dlatego trochę photoshopa jeszcze żadnemu bezdomniakowi nie zaszkodziło. Trzeba wyczuć, któremu jakie foty zrobić. „Na litość” czy „niezła ze mnie laska”. W pewnym momencie pojawiły się zarzuty, że fanpage kundellosów jest zaspamowany szczeniakami, przez co psy nieadopcyjne – brzydkie i stare – nie mogą się przebić. Więc szczeniaki wyniosły się na osobną stronę, a wolontariusze orzekli, że warto, by każdy pies miał swój album, bo nawet największa pokraka znajdzie w internecie swojego amatora. Np. Pirat, chociaż on akurat ładny był, rozsądny, może rasowy nawet, tylko brudny jak świnia i niedotykalski. Wszyscy mówili, że agresywny, ale Krzysztof, który z nim przesiadywał, twierdzi, że guzik agresywny: bał się i dlatego gryzł. Szybko przełamali lody, wyprali go i świetny piesek się okazał.

Albo dzieci Pikusi, która oszczeniła się na osiedlu domków jednorodzinnych, budząc czułość mieszkańców do momentu, kiedy młode nie zaczęły sięgać kolan i skakać, bo wtedy zadzwonili po hycla. W Józefowie psie sieroty od razu zostały skierowane na tymczas i wrzucone na fejsa. Jedna pojechała do pary z Gliwic, bo wyglądała prawie jak border collie, a oni byli wielbicielami tej rasy i mieli już jednego bordera. Córka Pikusi, aktualnie Nori, szybko nadrobiła zaległości i już ukończyła kursy agility i frisbee.

Zdjęcia robi dużo osób, ale najzabawniejsze opisy – Maja. A najbardziej chwytające za gardło Dorota. – Wszyscy mamy ten sam cel, ale każdy z nas inny sposób na jego realizację – mówi Małgosia. Są wolontariusze od domów tymczasowych, od wożenia psów do weterynarza i od Facebooka. Jest Ewa, która ma nosa do adopcji i jeśli wskaże: ten pies ma szansę, to na uszach staną, żeby go oswoić. Małgosia ma słabą pamięć do imion, więc karteczki na boksach z portretami psów to jej dzieło. Zostało jej jeszcze do zrobienia 15 albumów nieufniaków, a wciąż dochodzą kolejne.

ŁAPOCHODY

Kiedy Anna Rutkowska, zanim jeszcze została prezesem Kundellos, poszła na pierwszy spacer z bezdomniakiem, szybko ustaliła z inną wolontariuszką, że nudzi ich to, czym ludzie zajmują się koło pięćdziesiątki. Dzieci odchowane, ogródek zadbany, przewidywalne rozmowy ze znajomymi przy grillu. Rok temu podczas spotkania towarzyskiego weszła z psiapsiółką na schroniskowy temat i ktoś rzucił: „A może się zarejestrujecie?”. Śmiechy, żarty, jak nazwać stowarzyszenie i jak to zabrzmi, kiedy będą dzwonili do kogoś: „Dzień dobry, jestem ze stowarzyszenia Psi smutek”. Eee, czy wszystko musi być na poważnie? A może Los Kundellos? Przegłosowane.

Po co przyjeżdża się do Józefowa?

Małgosia Dzwonkowska, księgowa: – Ja jestem z tej frakcji, która mówi, że przyjeżdżamy tu dla własnego samopoczucia, że czujemy się lepsi dzięki temu.

Dorota Bujwid: – Przyjeżdżają ludzie, którzy poczuli się samotni w życiu. Szukają akceptacji i czystej, prostej wdzięczności od zwierząt. Bliskości, dotyku. To są takie pierwotne, pozytywne doznania, wzruszające zbliżenia. Może nam też jest potrzebne, żeby ktoś nam zaufał? Czasami myślę, że mogłabym zamieszkać z nimi w klatce.

Magdalena Zielińska, kundelloska z nadwyżką energii (prowadzi z mężem firmę komputerową, wychowuje dwóch synów, dwie psie znajdy i dwa koty, tańczy dwa razy w tygodniu): – Ja się resetuję w schronie. Zapominam, że coś mnie boli, wkurzam, bo jestem straszny nerwus. Nie dość, że są fajne psiaki, to jeszcze fajni ludzie. Cieszymy się razem, kiedy uda się jakiegoś psa wyadoptować. Nie ma w tym rywalizacji.

Magda jest uczulona na podszerstek, ale użyje inhalatorka (ma astmę) i dalej na łapochody, czyli minimum 40-minutowy spacer z haszczakiem albo amstowatym. Najbardziej lubi psy silne, szalone, z którymi można pobiegać. – To jest czas tylko dla nich: są miziane, głaskane, wyczesywane. Opowiadam im głupoty, gadam jak z człowiekiem.

Krystian nie sądził, że zaprzyjaźni się z kundlem, dotychczas jego ulubioną rasą były osiedlowe psiaki: bojowa rasa, obcięte uszy. Ze spaceru z Borutą – najładniejsze, czarnosmoliste łapy w całym schronisku, no i to imię! – wraca podbudowany. Że twardo się trzyma i jak tylko zda maturę i wyprowadzi się z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego, weźmie sprawy w swoje ręce: skończy zaocznie psychologię, wcześnie założy rodzinę. Raczej nie wróci do domu na warmińską wieś. Nie, nie tęskni. – Lubię poznawać swoje granice. Jeśli postanowiłem, że nikomu nie będę robił krzywdy, to nikt mnie nie zawróci z tego toru.

Koledzy są w szoku, że chce mu się jeździć taki kawał drogi z Anina.

LORD PYSIO

Ostatnio Ania była już tak padnięta, że poszła położyć się na budę do Knypkowa. To boks, który przyprawia kundellosów o poczucie bezradności, mieszkają tam trzy typy, którym nawet tabun gości uzbrojonych w parówki nie przemówiłby do rozumu. Ania próbuje czasami wejść im na ambicję: „No, panowie, tacy jesteście odważni?”. Ale trzeba zobaczyć to towarzystwo, żeby wiedzieć, o czym mowa. Jeszcze Knypek jest na tyle ciekawy, że podejdzie do smakołyka, ale już Łatek przyczai się za budą, tak że widać tylko pół pyska i oko, które obserwuje, a Brando to praktycznie katatonik: nie idzie się do niego przebić. Gryzie wszystko – zęby zjadł na kratach, miskach, budzie, kły ma tak starte, że ich nie widać. Jest przerażony widokiem człowieka, chowa się, nie patrzy w oczy. – Czasami zastanawiałam się, czy nie lepszym rozwiązaniem byłoby je uśpić, ale ostatnio zdarzyło się kilka adopcji, które według naszych kryteriów były niemożliwe, więc chęć zabawy w Pana Boga mi przeszła – mówi Małgosia Dzwonkowska.

Dorota: – Po niektórych znajdujemy już tylko puste budy. Tymczasem odprowadzanie ich za tęczowy most jest cholernie istotne. Jeśli już jestem z nimi, to staram się być do końca. To ważne, żeby nie odchodziły bezimienne, tak jak wyglądała większość ich życia.

Maciek Augustyniak: – To moja słabość, że związuję się ze starymi psami, a wiadomo, że one raczej prędzej niż później wyciągną kopyta. Najbardziej zapamiętałem Śliniaka. Był stary jak węgiel, zakolegowaliśmy się. To podłe, kiedy odchodzisz sam, w zimnym boksie.

Odchorował to. Przez kilka miesięcy nie zaglądał do schroniska. Wrócił. Dziś uważa, że kryzys najlepiej rozchodzić. To twój problem, że każdy twój ruch śledzi setka oczu, a ty uważasz, że skoro wszystkim nie pomożesz, to w ogóle nie przyjdziesz. Ale jeśli nawet jednego uda ci się wypchnąć do adopcji, to warto. Świata nie zmienisz, ale możesz zmienić świat dla jednego psa.

W sektorze B siedział zresztą taki staruszek, nieudany miks doga z bokserem, ofiara ludzkiej próżności. Jacyś ludzie przeczytali o nim w poście na Facebooku i zadzwonili, że wezmą go na emeryturę. Miał piękny dom, do ogrodu, w którym stała stara studnia obsadzona różami, prowadziły tylko trzy schodki wygodne dla starych łap – to wszystko było widać na zdjęciach, które przysyłali nowi państwo. Rok później zdechł z powodu nowotworu, ale przynajmniej na swojej trawie. Lord Pysio się nazywał. Pysio było schroniskowe, a Lord od wolontariuszy.

ZA BRAMĄ

Po południu ruch w schronisku zamiera, kundellosi wracają do domów. Po ośmiu godzinach spędzonych w nerwowym szczekaniu, w mdłym zapachu wodnisto-mięsnej brei, którą pracownicy schroniska rozwożą w taczkach, niejeden po gorącym prysznicu odpływa w sen.

Bezdomniaków nie da się zostawić za bramą. Siedzą w myślach, uwięzione w głowie jak w boksach – czy im nie za duszno (latem trzeba było zawiesić siatki zaciemniające, bo temperatura w boksie przekraczała 35 stopni)? Czy nie marzną (przed zimą wolontariusze zbierają kołdry na ocieplenie bud)? Nagła myśl: Trzeba im ubranka uszyć!

Siedzą w głowach też te, które poszły do adopcji. Czy u nich wszystko w porządku? Dorota, tknięta intuicją, pojechała raz z wizytą do Boruty. Kulił się, zamknięty w małym kojcu w roli złego psa. Zwróciła ludziom pieniądze, zapakowała do samochodu. Tam poczuł się bezpiecznie. Struga wstrzymywanego moczu popłynęła po tapicerce.

Rudi, wielka miłość Ani, miał więcej szczęścia. Śliczny z urody, ale burczący, wzbudzał respekt. Nie wiadomo było, komu go polecić. Pewnego dnia przyjechała do Józefowa dziewczyna. Powiedziała, że ma dużą działkę, jest sama z córeczką, szuka psa konkretnego, żeby poczuć się pewnie. Ania zaprowadziła ją pod klatkę Rudiego, wątpiąc, czy to ma sens, bo pewnie się go wystraszy, ale dziewczyna przykucnęła zaciekawiona, a w niego jakby coś wstąpiło – też usiadł, grzeczny jak nigdy, jadł jej z ręki, Francja elegancja. Pani prezes Kundellos dwa razy złożyła mu wizytę w nowym domu i musi powiedzieć, że jest super-super. Kiedy ją zobaczył, szczęka mu opadła ze zdziwienia, potem oprowadził ją po swoich włościach i usiadł, jakby chciał powiedzieć: „Fajne mam teraz życie”.  

WSPÓŁPRACA: MAGDALENA FIEJDASZ

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2013