Wzniesienie

Wszyscy, absolutnie wszyscy moi przodkowie pochodzą ze wsi.

02.09.2013

Czyta się kilka minut

Daniel Rycharski: „Ogród zimowy” z narzędzi rolniczych. Inspiracją były ogródki kwiatowe mieszkańców. /
Daniel Rycharski: „Ogród zimowy” z narzędzi rolniczych. Inspiracją były ogródki kwiatowe mieszkańców. /

Zaczęliśmy tam jeździć niedawno, kiedy dzieci podrosły na tyle, że można było ruszyć z nimi w dalszą drogę.

Rosochaty Róg. Ukryty za wałem polodowcowych wzgórz bagnisty cypel nad Wigrami. Po tej kurnej chacie, gdzie w czasie wojny na świat przychodziły moje ciotki, nie ma już ani śladu. Nie znam nazwisk, topografii, szczegółów, nie wiem o tym miejscu absolutnie nic, nie potrafię nawet powiedzieć, co przyciąga mnie w to miejsce, gdzie domy z pustaka i bardzo przyzwoity pensjonat.

Ryżówka, kilka kilometrów na północ. Kilka domów na równinie, nie potrafię nawet dokładnie wskazać, w którym miejscu przyszła na świat moja babka. Gdzie była nasza ziemia, gdzie stały folwarczne zabudowania? Niedaleki cmentarz w Magdalenowie, na nagrobkach znajduję nazwiska brzmiące jak echo tunelu. Klasztor w Wigrach, musieli tu przecież przychodzić co niedziela, jezioro Dowcień, prababka podobno pływała w nim do późnej jesieni, Żubronajć, Pierty, Krasnopol i Burdeniszki. Jakieś przebłyski, strzępy zasłyszanych w dzieciństwie historii, nic na tyle jednak istotnego, by można było się ich uczepić. Wszędzie wypielęgnowane trawniki przed domami, schludnie, nowy tynk, samochody przeżywają drugą młodość, drewniane ściany pięknie odmalowane, szumią iglaki w ogródkach, nie słychać tu piania kogutów ani obornikiem nie zalatuje z otwartych drzwi chlewa. Pracują w Suwałkach, Warszawie i Londynie, to akurat się nie zmienia – moje prababki płynęły za chlebem do Stanów Zjednoczonych, moi rówieśnicy podróżują również, tyle że tak daleko fatygować się nie muszą.

Cała, absolutnie cała moja rodzina pochodzi z podsuwalskich wsi. Z biedy, słabej ziemi, pofałdowanych krajobrazów. I cała, bez wyjątku cała najbliższa rodzina uciekła do miasta. Jedno po drugim, na motocyklach, autobusem, pociągiem, wyjeżdżali na południe, zostawiając pola dalszym krewnym, sprzedając domy, konie i maszyny. Na pamiątkę garstka zdjęć i kilka dokumentów. Przenosili się do bloków z pustaka, na nowe osiedla, do podmiejskich domków jednorodzinnych, zdobywali pracę w biurach, sklepach i zakładach. Z tych kilkunastu osób z pokolenia dziadków i rodziców jedynie babka ze strony matki żywiła zaciekły i trudno zrozumiały sentyment do miejsc, w których klepała suwalską biedę.

Cała reszta wyswobodziła się z wioski z ulgą. Wieś oznaczała dla nich przede wszystkim wspomnienia północnych zim, ciężkiej pracy od wczesnego dzieciństwa, mrozu w kątach chałup, lichych przednówków i rodzinnych dramatów, którymi wsie wypełnione były po brzegi. Bez sentymentów, z trzeźwym spojrzeniem dokonywali bilansów, a ich wynik był oczywisty – miasto oznaczało lepsze życie. Nie przypominam sobie, by którekolwiek z nich dawało wyraz tęsknocie za tamtym światem. Spotykali się w ciasnych, nareszcie ciepłych mieszkaniach, dla mężczyzn żytnia, dla kobiet cin-cin, kawa w szklankach i popielniczki z luksferów, przednówek nie zagrażał. Chyba dobrze im było i przez dziesiątki lat żadna tęsknota nie zatruwała snów. Wiejska przeszłość wyglądała na rozdział ostatecznie zamknięty i bezpieczny, coroczne wyprawy na rodzinne groby trwały podejrzanie krótko, wesela i pogrzeby w dalszej rodzinie należały już do innej przestrzeni, niby znanej, ale jednocześnie obcej, za łączniczkę z bliską, choć jednocześnie coraz odleglejszą przestrzenią służyła babka, która czasem przywoziła z tych wojaży symboliczną kurę („I gdzie ja mam ją stuknąć, w łazience czy na klatce schodowej?” – wydziwiał zawsze ojciec).

Moja rodzina przeszła piorunującą ścieżkę awansu społecznego i czuła się z tym świetnie. Starsi nie czuli nawet szczególnej potrzeby, by wtajemniczać nas, młodsze pokolenie, w topografię wiejskiej przeszłości. Pas ziemi między jeziorem Wigry a Gołdapią wyglądał na ląd znacznie trudniejszy do zdobycia niż wczasy w Bułgarii czy turnus na drugim końcu kraju.

Nie mam o to pretensji: traumy były tak silne, a blizny tak wyraźne, że poza obowiązkami wobec zmarłych w grę nie wchodziła najbardziej symboliczna choćby wycieczka krajoznawcza.

Wszyscy, absolutnie wszyscy moi przodkowie pochodzą ze wsi.

Przypominam sobie teraz to wysokie wzniesienie między Rosochatym Rogiem a asfaltową drogą. Rozciąga się z niego wybitny widok na Wigry, daleko dwie wieże klasztoru, za nimi las. Być może siadywali tu czasem, w drodze do domu, kto wie? Jest lipiec, stoimy z dziećmi wśród wysokich, obcych traw, z północy powoli nadchodzi burza.

Rozglądam się i nie mogę znaleźć żadnego punktu zaczepienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2013