Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Owszem, pod płaszczykiem tych ostatnich mieliśmy nieraz do czynienia z bijatykami, kaskadą wyzwisk, niszczeniem mienia. Danie jednak samorządom prawa do swobodnego decydowania, czy odbycie w jednym miejscu dwóch zgromadzeń zagraża „życiu, zdrowiu lub mieniu w wielkich rozmiarach” i zakazania organizacji jednego z nich (lub wręcz obu), to pójście drogą na skróty. Zamiast wymagać od policji i straży miejskiej, by potrafiły zareagować w przypadku naruszenia prawa lub działały na rzecz zabezpieczenia jednej i drugiej manifestacji, prezydenci czy burmistrzowie będą mogli po prostu powiedzieć „nie pozwalam”. Cóż to zresztą znaczy „w jednym miejscu”: czy w przypadku krakowskiego Rynku np. oddzielenie dwóch demonstracji Sukiennicami jest naprawdę niewystarczające? Listę podobnych wątpliwości (dotyczących także zasady „kto pierwszy, ten lepszy” i spodziewanych wyścigów o prawo zorganizowania zgromadzenia w terminie „najgorętszym”, np. 11 listopada czy 3 maja) media i organizacje pozarządowe przytaczały przez ostatnie tygodnie do znudzenia. Wszystko na próżno.
Przykre, że do ustawodawców nie docierają rzeczy elementarne: wolność zgromadzeń nawet najbardziej przykrych i odległych ideowo (także wolność organizowania przykrych i odległych ideowo kontrdemonstracji) należy do demokratycznego ABC. Przykre tym bardziej, że wielu zasiadających w parlamencie powinno pamiętać własny udział w „nielegalnych demonstracjach” przed 1989 rokiem. Kraj jest inny, ale także dzięki temu, że władza może usłyszeć przez okno skandowanie nieprzyjaznego tłumu.