Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Interwencja – pierwsza taka, potem przyszły kolejne – miała placet ONZ. Ale i tak w Europie protestowano. Także w pewnym niemieckim miasteczku na ulice wyszło kilka tysięcy ludzi; jak mówili – po prostu „przeciw wojnie”. Była też ona: młoda i przejęta. Rozdawała ulotki: „Masz nowy sprzęt stereo – a nad Zatoką umierają ludzie!”. W końcu ktoś jej wygarnął: „To nieuczciwe. Dlaczego mam czuć się winny, że mam sprzęt? Dlaczego nie napisałaś: »Nad Zatoką giną ludzie – odejdź od swojego stereo i jeśli możesz coś zrobić, zrób to!«”.
Scena sprzed 22 lat przypomniała mi się, gdy czytałem niektóre komentarze po tym, jak u brzegów Lampedusy, włoskiej wyspy na Morzu Śródziemnym, utonęło kilkuset uchodźców z Afryki. Gdy dzieje się coś tak strasznego, najprostsze jest łatwe moralizatorstwo. Najłatwiej orzec, że (współ)winę ponosimy my, Europejczycy. Że powinniśmy czuć się winni: bo lepiej nam się żyje, bo nie chcemy, by uchodźcy do nas przybywali, bo unijna strategia – jakkolwiek ją opakować werbalnie – sprowadza się tu do jednego: tworzenia przeszkód, prawnych (jak ostre przepisy azylowe) czy fizycznych, jak płoty (w Grecji) czy systemy kontroli granic Unii. Przeszkód w sumie jakoś skutecznych, skoro w 1992 r. w Unii złożono 460 tys. wniosków o azyl, a w 2007 r. – 220 tys. (tylko? aż?).
Moralizatorstwo wyjaśni niewiele; najwyżej uspokoi – oszuka – sumienie moralisty. Europa musi chronić swe granice – bo nie może przyjmować co roku kilkuset tysięcy uchodźców. Europa niewiele może zrobić, by uniknąć takich dramatów jak koło Lampedusy – bo nie jest w stanie, nawet gdyby była dziesięć razy bogatsza, zapewnić stabilizacji i dostatku w Somalii, Sudanie itd. Może tylko próbować ograniczać straty – np. w ten sposób, że gdy pod koniec tego roku zacznie działać elektroniczny system ochrony granic Unii (Eurosur), łatwiej będzie lokalizować łodzie, którymi uchodźcy płyną przez Morze Śródziemne. Można też próbować pomóc np. Ukraińcom (patrz strona 24 – red.), bo choć Afryka i jej boat people są daleko, w razie krachu za wschodnią granicą to my będziemy krajem docelowym. To już nie prometeizm, ale zwykły pragmatyzm.
Można wreszcie zadać sobie pytanie: co może zrobić każdy z nas? Opcji jest niewiele, ale są. Choćby: w tym tygodniu Kościół katolicki w Polsce kwestuje na pomoc dla syryjskich uchodźców. Gdyby każdy dał choćby parę złotych, zebrałaby się kwota, z którą można już coś zrobić.