Szlachetne kłamstwo na kupie kamieni

Afera taśmowa pozwala dostrzec u polskich polityków syndrom kłamcy, który uwierzył we własne kłamstwa.

30.06.2014

Czyta się kilka minut

Zobaczyliśmy prawdziwą twarz polityki – wołali komentatorzy po ujawnieniu przez „Wprost” treści podsłuchanych rozmów ministrów rządu Donalda Tuska. Wywołaną przez taśmy dyskusję zdominował ton oburzenia wymieszanego z cyniczną rezygnacją. Okrzyki: „nie można zgodzić się na taki język”, sąsiadowały ze stwierdzeniami: „w gruncie rzeczy zawsze wiedzieliśmy, że to tak wygląda”. Nikt z występujących w obronie standardów etycznych czy jakości debaty publicznej nie chciał być posądzony o naiwniactwo. A zatem im bardziej się oburzano, tym mocniej trzeba było podkreślać, że kłamstwo i hipokryzja w polityce są równie stare, co sama polityka.

„Politycy kłamią” to jednak hasło tak zużyte i stosowane w tylu odmiennych kontekstach, że trudno uznać je choćby za namiastkę realistycznego opisu faktycznych mechanizmów działania polityki. Nawet najbardziej zapamiętali krytycy podsłuchanych polityków przyznawali, że jest różnica pomiędzy wykorzystywaniem funkcji i koneksji politycznych przez byłego ministra Sławomira Nowaka a targami politycznymi prowadzonymi przez ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza. Minister wypowiadał sądy, z którymi trudno się nie zgodzić, choć sprzeczne z oficjalną retoryką rządzącej koalicji. Owszem, politycy kłamią od zawsze. Ale nie zawsze kłamią tak samo.

Pułapki wyobraźni politycznej

W 1971 r. „The New York Times” opublikował ustalenia tajnego raportu Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych, tak zwanych Pentagon Papers, poświęconych amerykańskiemu zaangażowaniu w wojnę w Wietnamie. Wnioski płynące z dokumentu były druzgocące. Decydenci nie tylko oszukiwali opinię publiczną i Kongres w sprawie strategicznego uzasadnienia, przebiegu i rezultatów amerykańskich działań zbrojnych w Indochinach. Konsekwentnie ignorowali również przygotowane na ich użytek alarmujące doniesienia, że rzeczywisty rozwój wydarzeń ma się zupełnie inaczej od zamierzonego.

Publikacja Pentagon Papers skłoniła Hannah Arendt do napisania głośnego eseju „Kłamstwo w polityce”. Owszem, kłamstwo jest wpisane w samą istotę polityki, ponieważ działanie polityczne wymaga wyobrażenia sobie rzeczywistości innej od zastanej, argumentowała Arendt. Polityk realizujący swoje cele musi zatem przekonywać, że „jest” powinno zamienić się w „być może”. Zawsze rozmija się z prawdą faktów, zastępując ją słusznością własnej wizji i konfrontując swoje rozumienie tego, co być powinno, z wyobrażeniami, jakie mają na ten temat obywatele. „Prawda w polityce – pisze Arendt – jest kwestią pamięci i wiarygodnych świadków”. W kontekście sporów o polską aferę taśmową brzmi to szczególnie aktualnie...

Jednak nawet jeśli zgodzimy się, że w polityce nie ma miejsca na prawdę rozumianą jako bezwględna wierność wobec faktów, nie oznacza to, że polityk powinien zostać rozgrzeszony z każdego rodzaju kłamstwa. Arendt dowodziła, że Pentagon Papers wydobyły na światło dzienne nowy rodzaj oszustwa – to, którego dopuszczają się podejmujący decyzje specjaliści, ministrowie i eksperci.

Tym zawodowym „rozwiązywaczom problemów” nader łatwo przychodzi uznać, że utrzymanie przekonania o słuszności ich wizji służy podtrzymaniu określonego wizerunku kraju, dla którego pracują często z ogromnym poświęceniem i niekiedy nie zważając na prywatne korzyści. Dowodem na trafność ich pomysłów na zmianę rzeczywistości stają się intencje, a nie skuteczność. Wiarygodni świadkowie donoszą, że interwencja w Wietnamie przebiega inaczej, niż tego oczekiwano? Tym gorzej dla świadków. Uzasadnienie interwencji okazuje się nie przystawać do rzeczywistości? Tym gorzej dla rzeczywistości. Ostatecznie liczy się przede wszystkim zasadniczy cel, umocnienie globalnej pozycji Stanów Zjednoczonych w interesie całego wolnego świata, a tak postawionego celu nikt o zdrowych zmysłach nie ośmieli się podważyć.

Z przemyśleń Arendt można wysnuć przestrogę, że największym zagrożeniem dla demokratycznego ładu politycznego nie są politycy-hipokryci, którzy co innego mówią publicznie, a co innego robią w zaciszu służbowych gabinetów czy VIP roomów. Najgroźniejsi są ci, którzy zaczynają wierzyć we własne kłamstwa.

Hipokryta doskonały

Wobec braku dowodów na to, że Saddam Husajn dysponuje bronią masowego rażenia, administracja George’a W. Busha usilnie poszukiwała uzasadnienia dla swojej polityki interwencji w Iraku. Ponieważ ówczesny wicesekretarz obrony, Paul Wolfowitz, studiował u Lea Straussa, jednego z najwybitniejszych dwudziestowiecznych znawców filozofii greckiej, nie jest specjalnie zaskakujące, że owego uzasadnienia dostarczyła swoiście zinterpretowana myśl Platona. Chodziło o szlachetne kłamstwo, jeden z mitów zawartych w „Państwie”. Funkcja szlachetnego kłamstwa polegała przede wszystkim na utwierdzeniu obywateli w przywiązaniu do własnego państwa i przekonaniu tych spośród jego obrońców, którzy zaczynali interesować się racjonalną refleksją, że ich właściwym powołaniem nie są namysł i filozofia, ale stanie na straży wspólnoty politycznej.

Mit szlachetnego kłamstwa, użyty w kontekście interwencji irackiej, wydaje się podręcznikowym przykładem politycznej hipokryzji, stosowanej zupełnie świadomie do osiągnięcia celów, które „szlachetni kłamcy” uważają za zasadnicze. Być może iracki dyktator nie ma broni masowego rażenia, ale to przecież nie sprawia, że przestaje być tyranem, zagrożeniem dla Ameryki, pokoju dla Bliskim Wschodzie i wartości demokratycznych – przekonują decydenci z administracji Busha juniora. Szlachetnym kłamstwem można skusić nawet niezwruszonych obrońców moralności w polityce, czego dowodem poparcie dla interwencji w Iraku ze strony Adama Michnika czy Václava Havla.

Problem ze szlachetnym kłamstwem nie polega jednak na tym, że politycy wypowiadają nieprawdę. Co do tego nie ma wątpliwości od samego początku. Prawdziwe zagrożenie polega na tym, że zaczynają w nie wierzyć sami „szlachetni kłamcy”.

Jak pisze Mark Danner, sekretarz obrony Donald Rumsfeld nie podzielał wizji „demokratycznego tsunami”, jakie zdaniem jego zastępcy Paula Wolfowitza miała na Bliskim Wschodzie wywołać amerykańska interwencja w Iraku („Rumsfeld’s War and Its Consequences”, „New York Review of Books”, 13 grudnia 2013). Przystał na szlachetne kłamstwo, bo wierzył w konieczność demonstracji siły przez Amerykę po 11 września. Nie miał w sobie nic z opętanego złudną ideą wizjonera, był raczej patriotą-pragmatykiem. Dlatego wymyślił plan szybkiej inwazji – ledwie 150 tys. żołnierzy, którzy mieli szybko dotrzeć do Bagdadu i czym prędzej z niego wyjść, zostawiając cały region „zszokowany i przerażony” amerykańską potęgą. Żadnej okupacji, straty własne ograniczone do minimum.

Jak wskazuje Danner, po niespełna czterech latach „błyskawicznej” wojny Rumsfelda liczba poległych amerykańskich żołnierzy wynosiła 5 tys. „Miesiąc po miesiącu arogancja nie pozwalała mu przyznać, że trwa powstanie. Miesiąc po miesiącu, kiedy niedostatki armii wysłanej przez niego do Iraku (...) okazały się oczywiste, zaprzeczał im i okopał się, odmawiając dokonania zmian, o których wiedział, że są konieczne” – punktuje dziennikarz na łamach „New York Review of Books”.

Rumsfeld wydawał się materiałem na politycznego hipokrytę doskonałego – świetnie wiedział, jakie cele chce osiągnąć za pomocą szlachetnego kłamstwa. A jednak kiedy jego metody okazały się przeciwskuteczne, okazał się równie skłonny do samooszukiwania się, co decydenci okresu wojny w Wietnamie, bohaterowie Pentagon Papers. Opisując tych ostatnich, Arendt sięgnęła po starą średniowieczną anegdotę o strażniku miejskim, który dla żartu krzyknął z murów, że zbliża się natarcie, a skończył broniąc miasta przed wyimaginowanym wrogiem razem ze wszystkimi mieszkańcami. Wielu polityków krzyczało z miejskich murów, zanim pojawił się na nich Rumsfeld.

Brutalny realizm

Na swoich murach znaleźli się również czołowi politycy z rządu Donalda Tuska. Taśmy ujawnione przez „Wprost” dają wgląd nie tylko za kulisy polityki, do sfery, gdzie dopieszczone, okrągłe zdania z przemówień zastępuje wulgarny język, a flagowe przedsięwzięcia rządu poddawane są druzgocącej krytyce. Na nagraniach jest również coś więcej niż dyskusyjne, bo zakulisowe próby wpływania przez ministra na politykę Narodowego Banku Polskiego (nawiasem mówiąc, współpraca rządu z bankiem centralnym nie jest z zasady czymś nagannym i szkodliwym gospodarczo, o czym przekonują choćby amerykańskie próby okiełznania kryzysu finansowego – idzie raczej o to, czy ta współpraca odbywa się na przejrzystych zasadach i podyktowana jest sytuacją gospodarczą, a nie interesami politycznymi). Afera taśmowa pozwala dostrzec u polskich decydentów syndrom kłamcy, który uwierzył we własne kłamstwa – ten szczególny rodzaj politycznego oszustwa, którego ofiarą pada nie tylko opinia publiczna, ale i sami decydenci.

Minister Radosław Sikorski, poddający bezwzględnej krytyce wiernopoddańcze gesty wobec Stanów Zjednoczonych, przypomina sekretarza obrony USA Donalda Rumsfelda, który nie chce uwierzyć w zapewnienia Wolfowitza, że interwencja w Iraku zdemokratyzuje cały Bliski Wschód. Obydwaj są realistami, którzy porzucają swój realizm w imię jakiejś wielkiej wizji. Rumsfeld twardo obstaje przy skompromitowanej strategii wojskowej. Sikorski nie robi nic, aby zmienić charakter relacji ze Stanami Zjednoczonymi, uważając zapewne, że na dłuższą metę opłaca się zagryźć zęby, wytrwać wbrew własnym interesom w Afganistanie i Iraku, by wzmocnić dzięki przychylności USA pozycję przetargową w negocjacjach z partnerami unijnymi, przede wszystkim Niemcami. Obydwaj marzą o tym, by narysować nowe mapy: Rumsfled – świata, Sikorski – Europy. Im bardziej o tym marzą, tym trudniej przychodzi im dostrzec, że kontury faktycznych map są zupełnie inne od wymarzonych.

Kiedy ujawniono nagrania rozmowy ministra Sienkiewicza z prezesem Belką, wielu komentatorów, również tych nie żywiących przesadnej sympatii do rządu, obwieściło, że paradoksalnie odetchnęli z ulgą – polscy politycy rozmawiają o dobru państwa! Robią to wulgarnie, podczas biesiady w VIP roomie, stającym się symbolem nuworyszowskiej buty, ale jeśli potrafią zdobyć się na zdania w rodzaju: „tam, gdzie państwo działa jako całość, ma zdumiewającą skuteczność”, to jest to jednak pocieszające. W kraju, gdzie od ponad dwóch dekad nie udało się zbudować państwa cieszącego się zaufaniem zdecydowanej większości obywateli. Jeśli szef MSW jest brutalnym realistą, to być może jest jeszcze nadzieja na poważne zmiany?

Problem w tym, że troska o państwo zostaje w rozmowie Sienkiewicza z Belką powiązana z walką polityczną. Skoro rozmówcy uważają się za państwowców, to utrzymanie ich wizji państwa okazuje się dla nich celem zasadniczym, który usprawiedliwia odsuwanie konkurentów od władzy. To jeszcze pół biedy – ostatecznie każdy polityk staje do walki z rywalami w przekonaniu, że ma lepszy pomysł na państwo. Dopóki nie łamie prawa, forsując swoją wizję, reguły demokratycznej gry są zachowane. Trzymanie się prawa nie zabezpiecza jednak polityków przed samooszustwem. Sienkiewicz i Belka niebezpiecznie zbliżyli się do granicy oddzielającej służbę publiczną od nadużycia władzy. Zapewne wierzyli, że działają w interesie państwa i zabezpieczają je przed zgubnymi ich zdaniem rządami PiS. Efekty? Odwrotne do zamierzonych – jeszcze głębszy spadek zaufania do państwa i zdecydowana sondażowa przewaga politycznych konkurentów.

Rząd zareagował na ujawnienie nagrań koncentrując się na kwestii, kto i dlaczego podsłuchiwał. To oczywiście pytania fundamentalne dla bezpieczeństwa narodowego. Ale jeśli za poszukiwaniami odpowiedzi nie pójdzie realistyczna ocena faktycznych osiągnięć i celów rządowej wizji państwa, poddanej druzgocącej krytyce przez jednego z ministrów, to nie sposób będzie zatrzymać błędnego koła politycznego samooszustwa. Zasady wprawiania go w ruch dobitnie ukazały Pentagon Papers. Wystarczy, by politycy uwierzyli, że wszystko, co robią, czynią dla zachowania określonego wizerunku państwa. I trzymali się tej wiary nawet wtedy, gdy ich działania przynoszą skutki odmienne od oczekiwanych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2014