Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
taką opinię podziela dziś nie tylko sekretarz obrony USA, który ocenia, że trwająca właśnie bitwa między powstańcami a wojskami rządowymi o Aleppo, drugie najważniejsze po Damaszku miasto Syrii, to „gwóźdź do trumny” dyktatora. Istotnie, po 16 miesiącach od wybuchu rewolucji, po ciągnącym się długo impasie – gdy każda ze stron była za słaba, by wygrać, ale zarazem zbyt mocna, by przegrać – coraz więcej sygnałów wskazuje nie tyle na militarne zwycięstwo powstańców, ile na coraz szybciej postępujący rozkład systemu władzy. A także na rozpad syryjskiego państwa – mnożą się bowiem sygnały, że kontrolę nad północno-wschodnią częścią kraju przejęli już syryjscy Kurdowie i chcą tworzyć tam własne państwo, z cichym przyzwoleniem Asada, który wycofał stąd armię. Bynajmniej nie z wdzięczności – mniejszość kurdyjska nie poparła rewolucji – ale z wyrachowania: niektórzy obserwatorzy sądzą, że awaryjny „plan B” dyktatora to nie ucieczka za granicę, ale właśnie doprowadzenie do podziału Syrii na państewka, kontrolowane przez społeczności etniczno-religijne. Asadowi przypadłaby wtedy część zdominowana przez Alawitów, z których się wywodzi.
Taki scenariusz – zupełnie inny od egipskiego, tunezyjskiego i libijskiego, gdzie mimo problemów z transformacją zachowano jedność państw – byłby mało optymistyczny: oznaczałby nie tylko groźbę nowych konfliktów etniczno-religijnych, ale też chaos i coraz silniejszą ingerencję ze strony mocarstw regionalnych: Iranu (popierającego Asada), Arabii Saudyjskiej, która wraz z emiratami Zatoki Perskiej wspiera sunnickich w większości powstańców, i Turcji (powstanie państwa kurdyjskiego byłoby dla niej ogromnym wyzwaniem).
Wolno się obawiać, że w takim scenariuszu największym przegranym byliby syryjscy chrześcijanie: zbyt nieliczni, by stworzyć coś własnego i niemający zewnętrznego protektora, już teraz rozdarci między reżimem i rewolucją – znaleźliby się między frontami „pełzającej” wojny wewnętrznej. Tego doświadczają od niemal dekady chrześcijanie w Iraku – z takim skutkiem, że za chwilę przestaną istnieć jako społeczność; większość chrześcijan uciekła już z Iraku przed prześladowaniami. Czy podobny los czekałby chrześcijan syryjskich? I czy mogliby liczyć wtedy na pomoc np. z Zachodu? Wątpliwe – skoro od 16 miesięcy Zachód pozostaje bezradny wobec rzezi, jakiej dokonuje Asad.