Stracone szanse Obamy

Po skandalach, które w ciągu ostatnich tygodni spadły na głowę Baracka Obamy, pozycja prezydenta USA jest najsłabsza od początku urzędowania.

03.06.2013

Czyta się kilka minut

Zaledwie pięć miesięcy od rozpoczęcia drugiej kadencji kapitał polityczny, jaki Obama zgromadził po reelekcji, został strawiony na doraźne potyczki z Republikanami i zacieranie złego wrażenia po własnych porażkach. To oznacza, że szanse tej administracji na przeprowadzenie choćby jednej z długiej listy zapowiadanych reform drastycznie maleją.

Jeszcze w styczniu, tuż przed ponownym zaprzysiężeniem prezydenta na kolejne cztery lata, Zbigniew Brzeziński pisał na łamach „Foreign Policy”, że jeśli Obama ma dokonać czegoś wielkiego, musi to zrobić najpóźniej w pierwszym roku drugiej kadencji. Potem przed podjęciem kontrowersyjnych decyzji powstrzymają go wybory do Kongresu (jesień 2014 r.), zaś po nich uwaga polityków, mediów i wyborców – zamiast na obecnym lokatorze Białego Domu – skupi się na poszukiwaniu jego następcy. To ogólna prawidłowość, nie dotyczy tylko obecnego prezydenta – ale w tym przypadku, ze względu na ogromne nadzieje związane z 44. prezydentem, jej efekty będą dla wielu Amerykanów szczególnie bolesne.

MIŁE ZŁEGO POCZĄTKI

Wszystko zaczęło się względnie dobrze. Po zdecydowanym zwycięstwie w wyborach w listopadzie 2012 r., jeszcze w styczniu prezydent odniósł niewielkie, lecz medialnie spektakularne zwycięstwo. W zamian za podtrzymanie ulg podatkowych dla najbogatszych Amerykanów (wprowadzonych przez George’a W. Busha) Republikanie poparli, za namową Obamy, podwyżkę podatków – pierwszy raz od dwóch dekad! Tym samym groźba tzw. klifu fiskalnego, czyli wejścia w życie automatycznych, radykalnych cięć wydatków publicznych i podniesienia obciążeń fiskalnych, została odłożona. Gospodarka USA przynajmniej na jakiś czas uniknęła recesji. Ale problemu finansów nie rozwiązano, lecz jedynie odłożono w czasie.

Potem Obamie szło już znacznie gorzej.

Pierwszą poważną porażkę prezydent zanotował po tym, jak w Senacie przepadł projekt ustawy wprowadzający powszechną kontrolę osób dokonujących zakupów broni palnej. Przepisy miały utrudnić dostęp do niej osobom skazanym lub niezrównoważonym. Ich przeciwnicy argumentowali, że dadzą one zbyt duże kompetencje agencjom rządowym i naruszą drugą poprawkę do konstytucji, która gwarantuje Amerykanom prawo do posiadania broni. Prezydent zbijał te argumenty, twierdząc, że ustawa nie pogwałci konstytucyjnych swobód, a pomoże zapobiegać takim tragediom, jak ta z miasteczka Newtown, gdzie w grudniu 2012 r. zginęło w strzelaninie 26 osób, w tym 20 małych dzieci.

Niestety wpływy Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego (NRA) – organizacji sprzeciwiającej się ograniczeniom w sprzedaży broni i amunicji – okazały się silniejsze. Porażka była tym bardziej bolesna, że ustawa przepadła nie tylko głosami Republikanów, ale też części Demokratów. Po klęsce Obama zapowiedział, że była to jedynie pierwsza runda, i że nie zrezygnuje ze starań o zmianę prawa. Biorąc pod uwagę liczbę nowych frontów, na jakich od pewnego czasu musi walczyć, reforma w tej akurat dziedzinie jest jednak mało prawdopodobna.

NIESZCZĘŚCIA CHODZĄ TRÓJKAMI

Wszystko zaczęło się od ponownego wyciągnięcia na światło dzienne niejasności związanych z atakiem na ambasadę USA w libijskim Benghazi. W szturmie, do którego doszło podczas demonstracji 11 września 2012 r., zginęło czterech pracowników, w tym ambasador. Republikanie zarzucili wtedy administracji niedostateczną ochronę placówek dyplomatycznych, ignorowanie apeli dyplomatów o poprawę bezpieczeństwa i opieszałość w poszukiwaniu sprawców. Po reelekcji Obamy, sprawa przycichła, ale kilka miesiący później wróciła. Tym razem Republikanie utrzymywali, że lepsze wykorzystanie sił zbrojnych USA stacjonujących w regionie dawało szansę na uratowanie pracowników ambasady.

Argumenty te nie znalazły jednak potwierdzenia – i kryzys nie miałby dla Obamy poważnych skutków, gdyby nie kolejny skandal dotyczący Internal Revenue Service (IRS), czyli agencji rządowej zajmującej się nie tylko poborem podatków, ale też rozpatrującej wnioski o ulgi podatkowe. Okazało się, że w 2010 r. pracownicy IRS otrzymali polecenie, aby „szczególną uwagę” zwracać na wnioski składane przez organizacje, których nazwy wskazywały na ich prawicowy charakter. Nie wiadomo, czy działania urzędników rzeczywiście doprowadziły do dyskryminacji. Nie ma też dowodów, że polecenie specjalnego traktowania stowarzyszeń prawicowych wyszło z Białego Domu. Ale sam fakt stosowania takich praktyk sprowokował oskarżenie Obamy o wykorzystywanie władzy dla własnych korzyści.

Jakby tego było mało, wszyscy Amerykanie obawiający się rosnącej roli władz centralnych wkrótce mogli ponownie nakarmić swe lęki, gdy wyszło na jaw, iż Departament Sprawiedliwości w maju 2012 r. uzyskał dostęp do billingów telefonicznych reporterów agencji informacyjnej Associated Press (AP). W tym czasie agencja opublikowała materiał o udaremnieniu przez CIA w Jemenie zamachu terrorystycznego. Obama tłumaczył, że przejęcie billingów było uzasadnione, gdyż miało na celu odkrycie źródła przecieku, dzięki któremu AP uzyskała informacje o akcji CIA. Agencja zaprzecza, twierdząc, że opublikowała artykuł dopiero po tym, gdy otrzymała od władz zapewnienie, że zagrożenie dla bezpieczeństwa sił zbrojnych USA minęło.

Wszystkie te skandale dodały wiatru w żagle Partii Republikańskiej – jej przedstawiciele natychmiast oskarżyli Biały Dom o nadużywanie władzy.

SKOŃCZYĆ WOJNĘ, ZAMKNĄĆ „GITMO”

Aby odsunąć te oskarżenia, przekonać Amerykanów o przejrzystości działań rządu – a zapewne także po to, by odwrócić uwagę od bieżących kłopotów – prezydent wygłosił 23 maja przemówienie na temat planowanych zmian polityki bezpieczeństwa.

Obama przedstawił dwie – przynajmniej z pozoru – radykalne deklaracje, których realizacja zmieniłaby oblicze polityki USA. Pierwsza dotyczy ograniczenia specjalnych uprawnień przyznanych prezydentowi po zamachach z 11 września 2001 r., pozwalających mu na stosowanie „koniecznych i właściwych rozwiązań siłowych” wobec osób zaangażowanych w „planowanie, zlecenie, wykonanie lub pomaganie w organizacji” ataków oraz tych, którzy chronią takie osoby. Dzięki ustawie uchwalonej przez Kongres ledwie trzy dni po 11 września, prezydent USA ma właściwie nieograniczone możliwości prowadzenia wojen bez kontroli ze strony władzy ustawodawczej. Ale choć w swym wystąpieniu Obama zapowiedział, że wojna z terrorem musi się kiedyś skończyć, to droga do jej zakończenia biegnie gdzie indziej – na zniesienie wspomnianej ustawy na pewno nie zgodzą się Republikanie.

Podobnie rzecz się ma w przypadku drugiej z deklaracji, wzywającej do zamknięcia więzienia w Guantanamo. Obecnie przebywa tam blisko 170 więźniów, z których większość nie tylko nie została skazana przez sąd, ale nie usłyszała żadnych zarzutów. Obama zapowiadał zamknięcie „Gitmo” już podczas kampanii w 2008 r., ale poniósł tu spektakularną klęskę. Teraz podkreślał, że istnienie więzienia jest zaprzeczeniem wartości, na jakich zbudowano USA.

Żadne deklaracje nie zmienią jednak faktu, że na rozwiązanie i tego problemu nie ma dziś szans. Na skutek już uchwalonych ustaw więźniowie z Guantanamo nie mogą być ani sądzeni, ani przetrzymywani na terenie Stanów. Mało prawdopodobne jest też postawienie ich przed trybunałami międzynarodowymi. Przeciw większości albo nie zebrano dość dowodów, albo zebrano je przy użyciu niedozwolonych metod, a tym samym nie mogą być one zaprezentowane w sądzie. Możliwe jest oczywiście zamknięcie „Gitmo” i przeniesienie osadzonych do innego kraju, ale to – z oczywistych względów – nie może być uznane za rozwiązanie.

Jedyną uczciwą decyzją byłoby przeprowadzenie procesów w tych przypadkach, gdzie jest to możliwe, oraz zwolnienie wszystkich pozostałych więźniów. Na taki krok ani prezydent, ani tym bardziej Kongres się nie zdecyduje.

KTÓRĘDY DROGA?

Zaledwie pięć miesięcy po reelekcji prezydentura Obamy znalazła się w impasie – i to trudnym do przełamania. Poza zakończeniem wojny z terrorem, zamknięciem Guantanamo czy reformą prawa o dostępie do broni nie brakuje problemów, których rozwiązanie Obama mógłby uczynić osią prezydentury. Na zaawansowanym etapie jest reforma prawa imigracyjnego, która unormuje status 11 milionów imigrantów; uproszczenia wymaga skomplikowany system podatkowy; Obama popiera też walkę par jednopłciowych o prawo do związków partnerskich. Ale bez wsparcia Kongresu nie może liczyć na zmianę prawa.

Może więc o dziedzictwie prezydenta przesądzi wchodząca w życie w styczniu 2014 r. słynna Obamacare – reforma systemu opieki zdrowotnej? Tak będzie, ale tylko wtedy, jeśli nowy Kongres nie zdecyduje jesienią 2014 r. o jej cofnięciu. Sondaże pokazują, że ponad połowa Amerykanów nie jest z propozycji Obamy zadowolona. O ile większość niezadowolonych uważa reformę za zbyt lewicową, zdaniem jednej trzeciej nie jest ona wystarczająco radykalna.

I tak, hołubiący kompromisy Obama otrzymuje ciosy z obu stron. Dla prawicy był i będzie uosobieniem znienawidzonego socjalizmu i państwowego interwencjonizmu – zaś dla zwolenników lewicy staje się powoli wielką nadzieją, która spektakularnie zawiodła.


ŁUKASZ PAWŁOWSKI jest doktorantem w Instytucie Socjologii UW i sekretarzem redakcji „Kultury Liberalnej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2013