Starość

Siedzę sobie w fotelu.

20.08.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Paweł Chara
/ Fot. Paweł Chara

Proszę zauważyć: nie na fotelu, tylko w fotelu. Na fotelu się nie siedzi, siedzieć można na krześle. W krześle nie siedzi się nigdy.

Krzesło jest twarde, obojętne i chwilowe, zaś miękki fotel otula nas aż po ramiona i obiecuje, że już nas nie opuści. Fotel obejmuje nas wysoko, niekiedy wraz z potylicą.

Potylica — tak nazywa się tył głowy, miejsce, w które nam się strzela z broni krótkiej, a w polowych warunkach również i długiej. Co prawda, w polowych warunkach rzadko kiedy siedzimy, chyba że na brzegu dołu albo głębokiego rowu. Nigdy jednak w fotelu ani nawet na krześle. Przeważnie stoimy, najczęściej jednak klęczymy. Wróćmy do tematu. Tylko w fotelu siedzi się sobie. Na krześle nie siedzi się sobie, tylko komuś albo czemuś. Komuś, kto siedzi naprzeciw nas, albo rzeczom, które są rozłożone przed nami na stole. W fotelu się jest, na krześle zaledwie się przebywa.

Siedzę więc w fotelu sobie i otwiera mi się oko, co znaczy, że zdrzemnąłem się przed chwilą. I coś mi się wydaje, że przed chwilą, przed tą, podczas której drzemałem, drzwi nie były jeszcze tak przymknięte, jak teraz są, to znaczy, że przedtem były bardziej uchylone.

Kiedyś te drzwi były szeroko otwarte.

Widziałem przez nie taras i ogród zielony, i drogę aż do widnokręgu, w dni pogodne wielokrążki słońca, jak monety ziole igrały na tarasie z wielokrążkami cienia, to wiatr zmieniając układy listowia w koronach drzew, powodował te grę, której reguł nic odgadnąłem do tej pory. Zaś w dni deszczowe nieskończona ilość kropel kończyła swą podróż od nieba jako pękające na cemencie bąbelki, każda w swoim maleńkim królestwie. Do ogrodu można było zejść po stopniach, których było albo trzy, albo siedem, zależnie czy się liczyło do trzech, czy do siedmiu. Rzadko jednak ruszałem się z krzesła, wtedy jeszcze na krześle siedziałem, rzadko odrywałem się od stołu i papierów rozłożonych na biurku.

Ten sam wiatr, który uruchamiał jakże ciekawą grę w złoto i cień, irytował mnie bardzo, gdy podrywał i mieszał mi moje papiery. Unieruchamiałem je natychmiast ciężkim przyciskiem z brązu przedstawiającym weneckiego, skrzydlatego lwa na marmurowym postumencie. Lwa trzeba było czyścić „Sidolem”, marka specjalnego, półpłynnego środka do czyszczenia lwów z brązu, dziś już nie istniejąca — bo ciemniał.

Lecz ja tu gadu-gadu, uwaga moja zaprzątnięta wspomnieniami, a tymczasem, czy te drzwi przypadkiem znów nie są nieco bardziej przymknięte niż były przed chwilą, przed tą chwilą podczas której ja siebie ówczesnego wspominałem? Wspominałem, jakbym się widział we śnie, a jeżeli we śnie, to prawdopodobnie znowu się zdrzemnąłem.

Tak, te drzwi znowu są bardziej przymknięte. Dlaczego? Gdyby skutkiem przeciągu, to by się nie przymykały, tylko by się zatrzasnęły, raz i po wszystkim. Całkowicie. Czy ktoś je przymyka? Nie, tam, za drzwiami, nie ma nikogo. Więc same się przymykają? Nonsens. Lecz jaki nonsens, skoro się przymykają, faktom nie można zaprzeczyć, a fakty to ani nie sens, ani nie nonsens.

Czy przymykają się tylko wtedy, kiedy na nie nie patrzę? Wytrzeszczyłem oczy z mocnym postanowieniem, żeby ani się nie zdrzemnąć, ani nie wspominać. Nic, tylko zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje. Patrzeć, oto wszystko.

Zdaję sobie więc tę sprawę: oto drzwi, oto ja, który na nie patrzę i zdaję sobie sprawę, że oto drzwi, oto ja, który na nie patrzę i zdaję sobie sprawę, że zdaję sobie sprawę, że oto drzwi, oto ja, który na nie patrzę i zdaję sobie sprawę, że zdaję sobie sprawę, że zdaję sobie sprawę, że...

Na szczęście one przymknęły się tymczasem znowu i to nowe spostrzeżenie uratowało mnie od dalszego ciągu zdawania sobie sprawy, że zdaję sobie sprawę. Oczywiście nie zauważyłem, jak się przymykały, ponieważ byłem zajęty zdawaniem sobie sprawy. Przymknęły się zaś niewątpliwie, bo jeszcze przed chwilą, zanim zacząłem sobie zdawać sprawę, widziałem przez niecałkiem jeszcze domknięte drzwi kamienną wazę na balustradzie, a w niej... Lecz co w niej, kwiaty? Badyle? Czapę śniegu? Nie mogłem sobie przypomnieć co. W ciągu tylu minionych wiosen, jesieni i zim widziałem to i tamto, i owo, tyle razy i na przemian, że mi się wszystko pomieszało, i teraz nie mogłem sobie przypomnieć, co widziałem przed chwilą. W każdym razie, jeszcze przed chwilą widziałem tę kamienna wazę w całości, a teraz widzę tylko pozostałą jedną czwartą, bo pierwsze trzy czwarte już jej odcięło pionowo skrajem drzwi, które — z powyższego wynika to niewątpliwie — jeszcze bardziej się tymczasem przymknęły.

Więc jeśli zdawanie sobie sprawy nie pomaga, to już lepiej się zdrzemnąć. Tym bardziej że to całe zdawanie sobie sprawy mnie zmęczyło i poczułem senność. I tak wszystko jedno, przymykania się drzwi tak czy tak nie zobaczę, mogę tylko od czasu do czasu stwierdzić, że są coraz to bardziej przymknięte.

Zdrzemnąłem się więc i w tej drzemce pół myśl, pół pytanie przyszło mi do głowy: Czy gdy otworzę oczy, te drzwi będą już domknięte, czy też oczu już nie otworzę, ani zanim domkną się drzwi, ani później.

Sam nie wiem, co bym wolał.


Nowela pochodzi z „TP” 6/1996

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2013