Śmierć prezydenta

Kula, która zabiła Narutowicza, przeznaczona była dla Piłsudskiego: według zabójcy była protestem przeciw polityce tego ostatniego. Piłsudskiego ochroniła osobista straż i fakt, że nie startował w wyborach prezydenckich. Zamachowiec znalazł inny cel.

10.12.2012

Czyta się kilka minut

Pomnik prezydenta Gabriela Narutowicza autorstwa rzeźbiarza Stefana Polcińskiego (stoi obok); 1931 r / Fot. NAC
Pomnik prezydenta Gabriela Narutowicza autorstwa rzeźbiarza Stefana Polcińskiego (stoi obok); 1931 r / Fot. NAC

Do winy się nie przyznaję. Przyznaję się jedynie do złamania prawa i za to złamanie gotów jestem ponieść najdalej idącą odpowiedzialność” – mówił podczas procesu Eligiusz Niewiadomski, który 16 grudnia 1922 r. zabił pierwszego prezydenta odrodzonej Rzeczypospolitej Gabriela Narutowicza – wybranego tydzień wcześniej przez Zgromadzenie Narodowe.

Gdy pięć dni po zamachu Sejm i Senat wspólnie uczciły pamięć zabitego, marszałek Sejmu Maciej Rataj mówił: „I tym tragiczniejszą jest śmierć śp. Gabriela Narutowicza, iż wybrany na Prezydenta Rzeczypospolitej za pierwsze i za najważniejsze zadanie uznał łagodzenie tych walk i wprzęgnięcie wszystkich obywateli dobrej woli do pracy dla Państwa”. Marszałek Senatu Trąmpczyński cytował, co Narutowicz powiedział po objęciu urzędu: „Wymazałem z pamięci wspomnienia o tym, kto był ze mną, kto przeciw mnie; kto miał dla mnie słowa życzliwości, kto słowa zniewagi. Godzić trzeba i łagodzić walki, bo Państwo w potrzebie”. Rataj podkreślał, że po Narutowiczu spodziewano się, iż stanie się łącznikiem między stronami politycznego sporu, walczącymi bez pardonu już u progu Niepodległej.

Okazało się to niemożliwe.

„TERRORYSTA” Z PRZYPADKU

Gdy przychodził na świat – w Telszach na Żmudzi, w 1865 r., w rodzinie ziemiańskiej – trwało jeszcze Powstanie Styczniowe, w którym wzięli udział jego ojciec i przyrodni brat. Wychowany w atmosferze patriotyzmu, charakterystycznego dla polskich Kresów, Narutowicz odebrał solidne wykształcenie pod opieką matki (ojciec zmarł w 1866 r.). W łotewskiej Lipawie uczył się w niemieckim gimnazjum, a potem, po rocznej przerwie na leczenie gruźlicy, przeniósł się do Petersburga. Ale kiepskie zdrowie uniemożliwiło mu dalszą naukę. Kuracji postępującej choroby podjął się w szwajcarskim Davos; tu jego stan poprawił się na tyle, że zaczął studia na wydziale inżynierii budowlanej politechniki w Zurychu.

W politykę po raz pierwszy został wciągnięty przez przypadek. Przeciwny walce spiskowej (uważał, że nie licuje z jego regułami moralnymi), szansę na wyzwolenie Polski widział w otwartej walce z zaborcą. Ale w 1889 r. władze rosyjskie uznały go za terrorystę.

A wszystko wzięło się stąd, że Narutowicz pomógł przyjacielowi – Aleksandrowi Dębskiemu, rannemu podczas eksperymentów z bombą przeznaczoną dla cesarza niemieckiego Wilhelma II. Leżący w szpitalu Dębski poprosił Narutowicza o usunięcie śladów przygotowań do zamachu z jego mieszkania, a przyjaciel spełnił to życzenie.

W śledztwie władze szwajcarskie nie stwierdziły wprawdzie udziału Narutowicza w przygotowaniach do zamachu. Ale gdy kilka miesięcy później przedłużał paszport w ambasadzie Rosji, nakazano mu natychmiastowy powrót do kraju i zgłoszenie się do carskich władz śledczych. Rzecz jasna, nie uczynił tego – i w ten sposób znalazł się na emigracji.

NAUKOWIEC I POLITYK

W Szwajcarii został z ciężkim sercem i poświęcił się pracy. W 1895 r. trafił do biura konstrukcyjnego w Sankt Gallen. Uzdolniony naukowiec, szybko dał się poznać jako wybitny konstruktor, specjalizujący się w budowie elektrowni wodnych. W 1907 r. otrzymał nominację na profesora; prowadził zajęcia na politechnice w Zurychu. Już jako właściciel biura, zaczął realizować wiele projektów w Europie, służąc też radą w projektowaniu elektrowni w Afryce. Doceniony przez szwajcarski rząd, w 1914 r. został przewodniczącym Międzynarodowej Komisji Regulacji Renu.

Po wybuchu I wojny światowej zaczął pracę społeczną – otwierając w Zurychu Polski Komitet Samopomocy i udzielając się w Komitecie Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, założonym przez Henryka Sienkiewicza. Popierał wiele polskich inicjatyw, np. Legiony Piłsudskiego. Wspierał i nagłaśniał sprawę polską w Szwajcarii.

Liczył, że po odzyskaniu niepodległości wróci do kraju, ale na przeszkodzie stanęła choroba żony. Dopiero po jej śmierci w 1920 r., objął tekę w Ministerstwie Robót Publicznych w gabinecie Władysława Grabskiego. Pełnił tę funkcję w kolejnych rządach Wincentego Witosa i Antoniego Ponikowskiego. W czerwcu 1922 r. został ministrem spraw zagranicznych. Wtedy też pojawiły się pierwsze ataki ze strony prasy narodowej: zarzucano mu przynależność do masonerii i uleganie wpływom Piłsudskiego.

GRUDZIEŃ 1922: WYBORY...

Jesienne wybory w 1922 r. przyniosły rozdrobnienie parlamentu. Źle to rokowało przy wyborze rządu; źle wyglądała też sprawa wyboru pierwszego prezydenta – zgodnie z nową konstytucją, miało to być zadanie połączonych izb Sejmu i Senatu.

W szranki stanęli: hrabia Maurycy Zamoyski (wysunięty przez prawicę), Stanisław Wojciechowski (z Polskiego Stronnictwa Ludowego „Piast”), Ignacy Daszyński (Polska Partia Socjalistyczna), Jan Baudouin de Courtenay (wysunięty przez mniejszości) i wreszcie Narutowicz, zgłoszony przez PSL „Wyzwolenie”. I właśnie on wygrał – po pięciu turach głosowań, pokonując Zamoyskiego. W finalnej rozgrywce 9 grudnia 1922 r. Narutowicz dostał 289 głosów, a Zamoyski 227. O wyborze przesądziły głosy lewicy, PSL „Piast” i mniejszości narodowych.

Zwłaszcza ten ostatni fakt wywołał burzę na zaskoczonej prawicy. Natychmiast zaczęła się kampania mająca zdyskredytować Narutowicza – chciano zmusić go do dymisji. Już podczas posiedzenia Zgromadzenia Narodowego posłowie endeccy usiłowali zerwać obrady. Sam Narutowicz wybór przyjął ze spokojem. Gdy Rataj, Trąmpczyński i premier Julian Nowak przybyli do niego do budynku MSZ z pytaniem, czy przyjmuje wybór, odparł: „Uginam się przed wolą Zgromadzenia Narodowego i wybór przyjmuję”.

...I PROTESTY

Prasa endecka i prawicowa atakowała nie tylko Narutowicza, ale też szczególnie mniejszość żydowską, jako „współwinną” jego elekcji. Wybór Narutowicza określano jako przykry wypadek, nazywano go prezydentem mniejszości. Czytelników uspokajano, że to sytuacja przejściowa. 10 grudnia łódzki dziennik narodowy „Rozwój” przewidywał: „Wybór p. Narutowicza na prezydenta naszej Rzeczypospolitej jest oznaką, iż dawno oczekiwany powrót do normalniejszych czasów na razie urzeczywistnić się nie da. (...) Spodziewać się można, iż jednostka wybrana przez elementy lewicowe naszego państwa będzie się starała wywdzięczyć swoim mocodawcom; z jaką szkodą dla interesów państwa – najbliższy czas to pokaże”.

Atakom prasy od początku towarzyszyły uliczne demonstracje. Na ulicach Warszawy starcia zaczęły się jeszcze przed zaprzysiężeniem prezydenta-elekta, w sobotę 9 grudnia, wywołane atakami nie tylko prasy prawicowej, ale też dzienników neutralnych: „Gazety Porannej”, „Gazety Warszawskiej”, „Rzeczpospolitej”, „Kuriera Warszawskiego”. Na adres Narutowicza słano anonimy, w których grożono śmiercią jemu i jego bliskim.

Poruszenie panowało też w Sejmie. Związek Ludowo-Narodowy, chrześcijańska demokracja i Stronnictwo Chrześcijańsko-Narodowe – tworzące blok Chrześcijańskiej Jedności Narodowej – zadeklarowały, że nie wezmą udziału w zaprzysiężeniu prezydenta. Grupy prawicowych demonstrantów starały się nie wpuścić do Sejmu niektórych posłów lewicy i mniejszości.

STAN EMOCJONALNY

Przed zaprzysiężeniem Narutowicza na ulicach Warszawy pojawiło się wojsko. Do Łazienek, miejsca zamieszkania Narutowicza, odkomenderowano dodatkowych żołnierzy. Wzmocniono też ochronę Piłsudskiego.

Od wczesnego rana na ulicach gromadziły się tłumy, emocjonalnie dyskutowano; dominował nastrój niezadowolenia. Żona Józefa Piłsudskiego, Aleksandra, we wspomnieniach pisała: „Byłam wtedy w mieście. W ścisku nie mogłam się prawie ruszyć. Z jednej strony parła na mnie stara, przygłucha chłopka, która bez przerwy pytała, o co chodzi, z drugiej – gruba, wielka służąca. Ta ostatnia, z czerwoną twarzą – podrygiwała całym ciałem, wymachując pięściami i krzycząc: – Precz z Narutowiczem! Precz z Żydem! Gdy jej zabrakło oddechu, powiedziałam, że znam dobrze rodzinę Narutowiczów; nikt z nich nie pochodzi z Żydów. Ale to groch o ścianę. Za chwilę znowu zaczęła wrzeszczeć: – Żydzi nie będą nami rządzili! Skończyło się na tym, iż wszyscy dokoła mnie krzyczeli i przeklinali w podobny sposób. Nie miałam wątpliwości; wśród tłumu znajdowali się agitatorzy”.

Gdy Narutowicz wyruszył do gmachu Sejmu, w towarzystwie szwadronu szwoleżerów, z wrogiego tłumu w odkryty samochód poleciały grudki śniegu i błota oraz kamienie. Na skrzyżowaniu Alej Ujazdowskich i Alei Róż wzniesiona naprędce barykada zatrzymała na chwilę przejazd. Do prezydenckiego auta podbiegł mężczyzna i zamachnął się na Narutowicza laską zakończoną żelazną gałką, ale w ostatniej chwili wstrzymał cios i się wycofał.

PIERWSZY TYDZIEŃ...

Samo zaprzysiężenie przebiegło sprawnie. Przewodniczący Zgromadzenia Narodowego marszałek Rataj starał się szybko przeprowadzić ceremonię, by nikt nie zakwestionował quorum. Uznawany za ateistę Narutowicz wygłosił formułę przysięgi: „Bogu Wszechmogącemu, w Trójcy Świętej jedynemu”. Po uroczystości problemem okazał się znów powrót prezydenta z gmachu Sejmu. Dopiero interwencja policji i wojska pozwoliła na bezpieczny przejazd (za nieumiejętne kierowanie służbami porządkowymi stanowisko stracił wkrótce szef MSW Antoni Kamiński).

Tymczasem dla Narutowicza zaczął się pierwszy – i ostatni – tydzień urzędowania. Wypełniły go trudne rozmowy celem stworzenia rządu. Liczono, że stanowisko premiera obejmie Piłsudski albo gen. Władysław Sikorski. Wydawało się, że nastroje ulicy się wyciszają.

14 grudnia doszło w Belwederze do spotkania Narutowicza z Piłsudskim. Ten ostatni, pełniący jeszcze funkcję Naczelnika Państwa – nadaną mu w listopadzie 1918 r. – przyjął prezydenta wraz z marszałkami Sejmu i Senatu, urzędującym jeszcze premierem Nowakiem i jego gabinetem. Piłsudski złożył oficjalnie władzę na ręce Narutowicza.

Przed Narutowiczem stało wiele pytań, na które szybko musiał znaleźć odpowiedź. Postanowił zaproponować Zamoyskiemu, niedawnemu adwersarzowi, tekę szefa MSZ. Następnego dnia rozmawiał z marszałkami Sejmu i Senatu, prymasem kardynałem Kakowskim i przywódcami klubów parlamentarnych. Wynikiem rozmów było powierzenie ówczesnemu ministrowi pracy Ludwikowi Darowskiemu misji utworzenia rządu. Gabinet Darowskiego miał być przejściowy – dzięki niemu zachowana miała być ciągłość władzy. Tym działaniem Narutowicz zostawiał sobie czas na zbudowanie stabilnego rządu, który miał uzyskać większość sejmową.

...I OSTATNI DZIEŃ

16 grudnia przywitał późnojesiennym chłodem, potem się rozpogodziło. Znużony ostatnimi wydarzeniami, Narutowicz dzień zaczął konną przejażdżką. Potem w dobry nastrój wprawiła go wizyta Leopolda Skulskiego, byłego premiera i ministra spraw wewnętrznych. Ze Skulskim łączyły go ciepłe relacje z czasów prac w rządzie Witosa, które przeobraziły się w przyjaźń. Łączyła ich też pasja do polowania. Żegnając się z nim, Narutowicz – jakby tknięty niepokojem – powiedział mu, aby w razie niespodziewanych wydarzeń zaopiekował się jego dziećmi.

Kalendarz dnia był napięty. Przed wyjazdem na spotkanie z kardynałem Kakowskim Narutowicz podpisał pierwszy akt łaski dla skazanego na śmierć. Wizyta u kardynała zaczęła się o 11.30 i była rewizytą za wcześniejsze spotkanie w Belwederze; trwała pół godziny. Od prymasa Narutowicz ruszył do Zachęty – miał uczestniczyć w otwarciu wystawy malarstwa. Każdego roku Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych szykowało zimową wystawę, zapraszając na wernisaż elitę stolicy. Zaproszenia dostali prezydent, premier, ministrowie, dyplomaci.

Do Zachęty Narutowicz pojechał ze Stanisławem Carem, szefem swej kancelarii. Podczas jazdy dyskutował, zadowolony z bliskiego końca prac nad utworzeniem rządu. Żartobliwie martwił się, że przeciągnięcie się wystawy spowoduje wystygnięcie obiadu.

Do Zachęty dotarł tuż po dwunastej. W tłumie oczekujących stał Eligiusz Niewiadomski. Nie był osobą znikąd ani „narodowym siepaczem”, jak przedstawiała go potem prasa lewicowa. Był wykładowcą w Szkole Sztuk Pięknych Politechniki Warszawskiej, krytykiem i malarzem, związanym z endecją. Jego uczeń Antoni Słonimski opisywał go jako „sztywno chodzącą normalność”. Wyróżniał go brak poczucia humoru. Adam Pragier, poseł lewicy, mówił potem, że nigdy nie sądziłby, iż Niewiadomski byłby zdolny do takiego czynu.

STRZAŁY

Prezydenta powitały okrzyki: „Niech żyje Narutowicz!”. Na schodach czekał prezes Zachęty Karol Kozłowski. Udali się na pierwsze piętro, gdzie Narutowicz przeciął wstęgę i zaczął zwiedzanie. Towarzyszyli mu Kozłowski i premier Nowak. Narutowicz mówił, że lubi malarstwo, ale brak czasu ogranicza jego wizyty w Zachęcie. Stojąc tyłem do sali, oglądał obraz „Szron” Teodora Ziomka.

Nagle, jak wspominali świadkowie, dało się usłyszeć tłumiony trzask strzałów.

To Niewiadomski, przytknąwszy rewolwer do pleców Narutowicza, trzykrotnie pociągnął za spust. Już pierwszy strzał okazał się śmiertelny. Narutowicz się osunął; obecni starali się dociągnąć go na kanapę. Ta okazała się za krótka i prezydenta położono na ziemi. Głowę konającego podtrzymywała Kazimiera Iłłakowiczówna. Narutowicza próbował ratować obecny na sali lekarz, ale było za późno. Przybyły lekarz pogotowia stwierdził śmierć i wystawił akt zgonu, na mocy którego obowiązki głowy państwa objął Rataj.

Obecni na sali współpracownicy Narutowicza starali się, by informacja o zabójstwie nie dotarła przedwcześnie do miasta – obawiano się zamieszek. Ryzyko było duże: warszawscy robotnicy uczestniczyli w tym samym czasie w pogrzebie kolegi, zabitego w starciu z endekami. W Zachęcie odcięto łączność telefoniczną.

„CISZEJ NAD TRUMNĄ”

O czternastej nad Zachętą zawisła czarna żałobna flaga. Godzinę później ciało Narutowicza wróciło do Belwederu. Najpierw planowano przewiezienie zwłok w karetce, ale lekarz pogotowia się sprzeciwił. Ciało, owinięte w polską flagę, przewieziono więc przez miasto otwartym landem w asyście szwoleżerów i z adiutantami na stopniach powozu.

Śmierć Narutowicza przyczyniła się do wznowienia ataków na Żydów, rzekomo winnych sytuacji w kraju. Z drugiej jednak strony zaznaczano haniebność czynu zabójcy i niespotykany w polskiej historii zamach na najważniejszą osobę w państwie. Część prawicowej prasy wzywała cały obóz narodowy do zachowania spokoju, godności i poskramiania wybryków „czynników nieodpowiedzialnych”. W następnych dniach prawicowa prasa ostrzegała przed eskalacją niebezpiecznych dla kraju wydarzeń. Winnym miał być tylko Niewiadomski, a całą sprawę należało jak najszybciej wyciszyć, dla dobra państwa.

W głośnym artykule „Ciszej nad tą trumną” w „Rzeczpospolitej” z 17 grudnia Stanisław Stroński pisał: „Więc ciszej, dużo ciszej, nad tą otwartą trumną, w żałobie, w skupieniu, w głębokim zastanowieniu się nad wszystkim, czego szargać i szarpać, i gwałcić nie wolno”.

Prasa centrowa i lewicowa odpowiedzialnością za zamach obarczyła właśnie obóz prawicowy. Ale także ona wzywała do spokoju, do wspólnej pracy nad opóźnieniami cywilizacyjnymi kraju.

Pogrzeb Narutowicza odbył się 19 grudnia; zwłoki złożono w katedrze św. Jana.

***

Niewiadomski nawet nie próbował uciekać z Zachęty. Obezwładniony, został oddany policji. Jego postawa już w Zachęcie znamionowała ideowca – i człowieka nie do końca zrównoważonego emocjonalnie. W czasie procesu, rozpoczętego już 30 grudnia 1922 r., nie okazał skruchy. Przyznał się także, że planował zamach na marszałka Piłsudskiego. Wygłosił polityczny manifest – i zażądał dla siebie kary śmierci.

Taki wyrok orzekł też sąd. Wykonano go 31 stycznia 1923 r., na stokach Cytadeli.

Niewiadomski nie chciał, by zawiązywano mu oczy. Tuż przed rozstrzelaniem krzyknął: „Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski!”.

Korzystałem z prac: J. Pajewski, W. Łazuga „Gabriel Narutowicz, pierwszy prezydent Rzeczypospolitej” (1993); A. Piłsudska „Wspomnienia” (1989); „Proces Eligiusza Niewiadomskiego” (1923); M. Ruszczyc „Pierwszy prezydent Gabriel Narutowicz” (1967); M. Ruszczyc „Strzały w Zachęcie” (1987).

Dr Miłosz Hrycek jest absolwentem historii UŁ, wykładowcą i dziennikarzem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2012