Śmierć mitu

Góry dopisały epilog do marcowej tragedii na Broad Peak. Podczas wspinaczki na Gaszerbrum I zginął jeden z najwybitniejszych polskich himalaistów, twórca projektu Polski Himalaizm Zimowy, w ramach którego odbyła się tamta feralna wyprawa.

15.07.2013

Czyta się kilka minut

Wypadek zdarzył się w niedzielę 7 lipca, choć informacje o nim dotarły z półtoradniowym opóźnieniem. Artur Hajzer wraz z młodszym kolegą Marcinem Kaczkanem wspinali się na Gaszerbrum I, liczący 8080 m. To na nim zaledwie półtora roku wcześniej Hajzer odniósł swój największy sukces jako kierownik wyprawy, która pierwsza w świecie zdobyła ten szczyt zimą (uczestniczył w akcji górskiej, ale szczyt G I osiągnęli młodsi wspinacze, Adam Bielecki i Janusz Gołąb). Tym razem celem miał być pierwszy pełny trawers dwóch ośmiotysięcznych Gaszerbrumów I i II – przejście z jednego na drugi szczyt łączącą je granią.

Gdy osiągnęli niezbędną aklimatyzację, wyruszyli z obozu III na wysokości 7150 m do ataku szczytowego, ale psująca się pogoda zmusiła ich do odwrotu na wysokości ok. 7600 m. Wtedy zdarzyło się coś, co w świetle posiadanych informacji trudno wyjaśnić.

Hajzer zadzwonił ok. 11.00 czasu polskiego do wieloletniego przyjaciela, także himalaisty, Janusza Majera, informując o wypadku swojego partnera. Rozmowę jednak przerwało. Próbował dodzwonić się też do żony, ale nie mogąc nawiązać połączenia, wysłał tylko sms-a: „Marcin Kaczkan spadł do Kuluaru Japońskiego”. W świetle późniejszych wyjaśnień Kaczkana wiemy jednak, że nie miał on żadnego wypadku.

Czy to panujące złe warunki pogodowe, słaba widoczność i kiepska słyszalność partnerów wywołały takie przekonanie? Możemy tylko przypuszczać, opierając się także na dociekaniach Krzysztofa Wielickiego. Wiemy, że niedługo później Kaczkan dostrzegł spadającego stromym śnieżnym zboczem Hajzera, a pięćset metrów niżej, u podstawy ściany, znalazł następnie jego ciało. Być może w stresie i pośpiechu wywołanym domniemanym wypadkiem kolegi, Hajzer popełnił błąd? Może wpiął się do jakiejś starej liny poręczowej, która pękła pod obciążeniem? Za wcześnie na tego typu analizy, a i one pewnie nie rozwiążą do końca zagadki.

Pewne jest, że 51-letni Artur Hajzer był jednym z najwybitniejszych polskich himalaistów. I po konsultacjach z żoną i rodziną Marcin Kaczkan złoży jego ciało w jednej ze szczelin lodowych na stoku Gaszerbruma.

OGIEŃ KRYTYKI
Ciężko pisać o nim w czasie przeszłym, zaledwie kilka tygodni temu wypowiadał się jeszcze dla „Tygodnika”, raz odpowiadając na pytania dotyczące Broad Peak, innym razem zaś mówiąc o postępującej degradacji najwyższej góry świata. Choć nigdy nie był na Evereście, poświęcił mu, jak i innym najwyższym szczytom kontynentów, dużo miejsca w przewrotnej książce-albumie „Korona Ziemi. Nie-poradnik zdobywcy”, (oprócz niej był autorem „Ataku rozpaczy”, barwnej opowieści o środowisku himalajskim lat 80.) w której bezpardonowo krytykował zjawiska wypaczające oblicze alpinizmu: górski biznes i kolekcjonerstwo szczytów. Sporo uwagi poświęcił bulwersującej historii Davida Sharpa, brytyjskiego alpinisty umierającego i pozostawionego tuż przy szlaku na pastwę losu przez zmierzające na Everest wyprawy komercyjne. Ostro krytykował je także po ataku Szerpów na Uelego Stecka i Simonego Moro, twierdząc, że to właśnie zachodni alpiniści, „animatorzy przemysłu turystyki wysokogórskiej”, jak ich nazywał, którzy swoją pasję zamienili w wysoko dochodowy biznes, odpowiadają za upadek ideałów himalaizmu.

W ostatnich miesiącach to jednak on bywał obiektem ataków ze strony dziennikarzy i ludzi z górskiego świata, którzy paradoksalnie właśnie jemu przypisywali łamanie zasad i naginanie etyki w działalności górskiej.
W świetle niektórych wypowiedzi część opinii publicznej tworzyła sobie fałszywy obraz Hajzera: człowieka z przerostem ambicji, dążącego niemal po trupach do określonych przez siebie celów, niewahającego się narażać życie i zdrowie innych, najczęściej młodych ludzi, manipulującego faktami z tragicznej wyprawy na Broad Peak, a nawet wywierającego nacisk na kolegów z Polskiego Związku Alpinizmu w kwestii doboru badającej okoliczności wypadku komisji eksperckiej.

Z niektórymi z tych zarzutów dyskutował, te, które miały charakter pomówień, pozostawiał prawnikom, choć w prywatnych rozmowach przyznawał, że nie ma czasu ani sił na sądowe batalie. Wirus amnezji, który ujawnia się w dyskursie publicznym w Polsce, dotykał najwyraźniej także wielu jego oponentów. Zapominali, że ojciec polskiego himalaizmu Andrzej Zawada również zabierał na wyprawy ludzi bez doświadczenia na ośmiotysięcznikach. Że palców amputowanych członkom tamtych wypraw nikt nie liczył oraz że i na nich zdarzały się wypadki śmiertelne, które – jak to w górach – były czasem trudne do wyjaśnienia.

Budując obraz Hajzera stawiającego sukces ponad zdrowie i bezpieczeństwo, jego krytycy zdawali się nie pamiętać, że to on był organizatorem i uczestnikiem najtrudniejszej wyprawy ratunkowej w dziejach polskiego himalaizmu, po Andrzeja Marciniaka.
Choć nie był osobą łatwo dającą po sobie poznać emocje, to ostatnie tygodnie przed wyprawą musiały być dla niego trudne. Nieustannie śledził wszelkie dyskusje dotyczące Broad Peak. Miał dosyć nagonki. „Ergaj po mnie zdrowo jedzie” – żalił się Hajzer po bezpardonowym ataku Ryszarda Gajewskiego na portalu off.sport.pl. Na początku czerwca napisał mi na Facebooku: „jakby mnie kto szukał, to mnie nie ma. jadę z Kaczkanem na GI i GII za swoje na 2 miechy i mam wszystko w d...”. (pisownia oryginalna).

U BOKU KUKUCZKI
W życiorysie Artura Hajzera (podobnie jak żegnanego tu niedawno Macieja Berbeki) spotykamy całą historię polskiego himalaizmu, z jej pozahimalajskimi początkami, złotą erą lat 80., zaniechaniem w okresie transformacji, ambicjami podtrzymania mitu, powrotem na szczyty, bohaterskimi czynami, cudownymi ocaleniami oraz piętnem tragedii.

Zaczynał jeszcze jako nastolatek od wspinaczek w Tatrach i Alpach, mając 19 lat wytyczał nowe drogi w górach Spitsbergenu, w 1982 r. pojechał po raz pierwszy w Himalaje, osiągając sześciotysięczny Gaurishanka-Go. Ale tak jak cały polski himalaizm, pierwszy znaczący sukces odniósł w Hindukuszu: w 1983 r. zdobył wraz z Rafałem Chołdą jego najwyższy szczyt Tiricz Mir (7706 m). Chołda zginie później na niezdobytej wówczas jeszcze, słynnej południowej ścianie Lhotse, po której Hajzer w 1985 r. próbował wspiąć się na swój pierwszy ośmiotysięcznik. Zawrócił z wysokości 8200 m., ale wykazał się talentem i determinacją, dzięki którym jako dwudziestoparolatek przez kolejne pięć lat wspinał się z najwybitniejszymi himalaistami świata: Wandą Rutkiewicz, Krzysztofem Wielickim, Wojciechem Kurtyką, Carlosem Carsolio, a nawet samym Reinholdem Messnerem.

Największe sukcesy odniósł wraz z Jerzym Kukuczką, który znalazł w nim równego partnera do dokończenia swojej Korony Himalajów i Karakorum. Razem wytyczyli nowe drogi na ośmiotysięczne Manaslu (północno-wschodnią ścianą i wschodnią granią, 1986) i Sziszapangmę (zachodnią granią, 1987), ale najważniejszym wpisem do historii himalaizmu było ich pierwsze zimowe wejście (też w 1987 r.) na – uchodzącą za najbardziej niebezpieczny z ośmiotysięczników – Annapurnę.

Tym większym ciosem musiała być dla Hajzera śmierć Kukuczki, który w 1989 r. był kolejną ofiarą południowej ściany Lhotse. Hajzer próbował szczęścia w walce z tym monstrum przed tą tragedią trzy razy, w wyprawach kierowanych przez Majera, Wielickiego i Messnera, docierając podczas drugiej z nich do grani niedaleko szczytu.

NA RATUNEK
Przełomem w życiu Hajzera było jednak inne wydarzenie z 1989 r. Podczas wyprawy na Mount Everest, w której krótko także brał udział, w lawinie zginęłopięciu polskich himalaistów. Szósty z nich, Andrzej Marciniak, cudem ocalał, ale doznał śnieżnej ślepoty – tymczasowej utraty wzroku – i tkwił uwięziony na przełęczy Lho La, po stronie zamkniętego wówczas przez Chiny z powodów politycznych Tybetu. Uratował go właśnie Hajzer, a dotarcie do Marciniaka wymagało ekwilibrystycznych działań na polu dyplomacji i logistyki. Opisaliśmy tę akcję cztery lata temu, w tekście zatytułowanym słowami Messnera, „Zginęli, bo byli najlepsi”.

Na znanym zdjęciu zrobionym po tybetańskiej stronie Everestu, po szczęśliwie zakończonej wyprawie ratunkowej, Marciniak i Hajzer stoją wraz z dwoma uczestniczącymi w akcji himalaistami i przewodnikami górskimi, Nowozelandczykami Robem Hallem i Garrym Ballem. Dziś cała czwórka nie żyje – została w górach.

Poświęcenie z tamtej akcji odpłaciło się Hajzerowi w nieoczekiwany sposób. Kiedy sam znajdował się na krawędzi śmierci, przyjaciele spieszyli z pomocą. W 2005 r. podczas odwrotu spod wierzchołka Broad Peak na wysokości niemal 8000 m n.p.m. złamał nogę i nie mógł samodzielnie schodzić. Dzięki pomocy doświadczonych i silnych partnerów, z Piotrem Pustelnikiem w roli głównej, po 3000 metrów zjazdów na linach znalazł się w bazie pod szczytem, skąd ewakuowano go helikopterem. Inny helikopter doleciał do niego z pomocą, kiedy w 2008 r. spadł z lawiną w tatrzańskim masywie Czerwonych Wierchów. Tym razem spod śniegu odkopali go ratownicy TOPR, którzy z kolei mogli zawdzięczać Hajzerowi i jego firmie mocne wsparcie dla akcji „Śmigło dla Tatr”. Jeszcze innym razem, na Dhaulagiri, chorego i z zaburzeniami świadomości, sprowadził do bazy jego przyjaciel Robert Szymczak.

W GÓRY BIZNESU I Z POWROTEM
Po 1989 r. Hajzer na ponad 15 lat porzucił jednak Himalaje i alpinizm. Wśród przyczyn wymieniał przede wszystkim śmierć w górach wielu przyjaciół („byliśmy z Wielickim pewni, że będziemy następni”), problemy z kolanami i zmianę systemu politycznego, która dawała szansę odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Ten sam los dzielił z całym polskim himalaizmem, ale spośród wszystkich kolegów, którzy świat gór zmienili na świat biznesu, on swoją szansę wykorzystał najlepiej. Przyszła w trakcie, gdy planował kolejny ambitny projekt: zdobycie wszystkich 14 ośmiotysięczników w ciągu roku i wraz z przyjacielem, Januszem Majerem, szukał miliona dolarów wsparcia na ten cel.

Majer wspomina, że na międzynarodowychtargach ISPO idea nie zyskała poparcia, za to znaleźli się chętni na dofinansowanie biznesplanu Hajzera, który chciał założyć w Polsce dużą firmę produkującą odzież górską. Zaprocentowały talenty z czasów PRL-u, w których nawet specjalistyczną odzież na wyprawy trzeba było najpierw uszyć. Hajzer wyspecjalizował się w tym już jako licealista, gdy przygotowywał m.in. uprząż wspinaczkową dla Kukuczki. W 1990 r., z finansową pomocą Albrechta von Dewitza, właściciela niemieckiej firmy Vaude, produkującej odzież i sprzęt wspinaczkowy, oraz przy współudziale przyjaciół, Majera i Ryszarda Wareckiego, założył firmę Alpinus, która szybko stała się liderem w swojej branży na rynku środkowoeuropejskim, choć po 10 latach popadła w kłopoty i zbankrutowała.

Dawni właściciele marki Alpinus stanęli po kilku latach na nogi, tworząc markę HiMountain, jednak bankructwo było dla Hajzera głęboką traumą. „Musiałem szukać nowego sensu w życiu. Odnalazłem jakiś w powrocie w góry” – mówił. Innym razem tłumaczył go z typową dla siebie przekorą... kryzysem wieku średniego. Zaczął znów dbać o formę, trenować biegi. Był typem twardziela nie pozbawinego jednak autoironii. Młodzieńczej nadwadze zawdzięczał pseudonim „Słoń”. Podczas zimowej wyprawy na GI plastry chroniące policzki opisał „Snow Elephant”. Kiedyś zażartował, że zawsze miał marzenie, żeby zostać w jakiejś dziedzinie mistrzem świata i swojej szansy upatruje w wyższych kategoriach wiekowych w biegach górskich.

OSTATNI BIEG
Jednak prawdziwym „mistrzostwem świata” było dla Hajzera to, które mogli osiągnąć Polacy w dziedzinie, którą sami wymyślili: w himalaizmie zimowym. Od 2005 r. znów zaczął podporządkowywać swoje życie temu celowi, najpierw próbując własnych sił na niezdobytych zimą ośmiotysięcznikach, potem tworząc z myślą o alpinistach młodszego pokolenia program Polski Himalaizm Zimowy 2010–2015. Tymczasemsam zdobywał w ramach letnich przygotowań do wypraw zimowych kolejne kolosy: Dhaulagiri, Nanga Parbat i Makalu. Pierwsza próba wejścia na Broad Peak w 2011 r. zakończyła się niepowodzeniem, ale kolejna, na Gaszerbrum I, przyniosła sukces.

Jednak nad programem zawisło też widmo nieszczęścia. Dwóch uczestników wyprawy na Makalu odniosło poważne odmrożenia. Na Hajzera posypały się gromy. Monika Rogozińska w „Rzeczpospolitej” nazwała PHZ „narodowym programem narażania młodych”. Coroczna organizacja i uczestnictwo w zimowych ekspedycjach zaczęły też męczyć samego twórcę programu, dlatego kierownictwo kolejnej wyprawy na Broad Peak powierzył Krzysztofowi Wielickiemu.

Śmierć Hajzera nie kończy polskiego himalaizmu, tak jak jego historii nie zamknęły dramaty Rutkiewicz i Kukuczki. Jest to jednak koniec pewnego marzenia, idei, a także mitu. „Cały czas trochę żyjemy tym mitem, że jesteśmy pierwszoligowymi na świecie himalaistami. A w gruncie rzeczy tak nie jest. Trochę na siłę staramy się go podtrzymać” – mówiła po tragedii na GI himalaistka Kinga Baranowska. Nie ma obecnie drugiego człowieka o wystarczających chęciach, talentach organizacyjnych, determinacji i środkach, by – jak Artur Hajzer – ten mit ożywiać. Jego śmiertelny upadek w Kuluarze Japońskim jest więc również dotkliwym upadkiem dla polskiego himalaizmu. Upadkiem z wysokości mitu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2013