Słowo na „w”

Wojna jest dla nas opowieścią z daleka: czarno-białą fotografią, romantycznym mitem, egzotycznym newsem. Jeszcze się nam w głowach nie mieści, choć strach przed nią jest już realny.

01.09.2014

Czyta się kilka minut

Pod pomnikiem bohaterów I wojny światowej na Pokłonnej Górze w Moskwie w przeddzień jego odsłonięcia – oraz setnej rocznicy zaangażowania się w tę wojnę Rosji, 31 lipca 2014 r. / Fot. Adam Kozak dla „TP”
Pod pomnikiem bohaterów I wojny światowej na Pokłonnej Górze w Moskwie w przeddzień jego odsłonięcia – oraz setnej rocznicy zaangażowania się w tę wojnę Rosji, 31 lipca 2014 r. / Fot. Adam Kozak dla „TP”

Nie pamiętam, która z nas powiedziała to pierwsza. Która użyła tego słowa, tak skrupulatnie pomijanego w odniesieniu do rzeczywistości, jakbyśmy się wszyscy dawno umówili, że wypowiadamy je tylko wobec spraw historycznych, a więc martwych, lub w odniesieniu do cudzego nieszczęścia umiejscowionego gdzieś pomiędzy Afganistanem, Irakiem a Syrią. Słowo na „w” zyskało we współczesnym języku szczególne zastosowanie, a im bardziej odnosiło się do historii i dalekich spraw, tym piękniejsza wydawała się jego romantyczna i nierealna aura. I tym mniejsza jego groza, która teraz na powrót się z niego wylewa.

Nie wiem, która pierwsza powiedziała: „Boję się wojny”, ale spojrzałyśmy na siebie w natychmiastowym zrozumieniu. A więc wszystkie zdążyłyśmy już pomyśleć o najgorszym. Dopóki się tym strachem nie podzieliłyśmy, wierzyłyśmy, że jest urojony, tak samo podskórny jak co roku. Sierpień i wrzesień mają przecież w Polsce szczególną atmosferę – nie dość, że lato się przełamuje i z każdym dniem odchodzi odrobina życia, to jeszcze w tle toczy się historia.

Trwa Powstanie Warszawskie, na nowo umiera młodość. W tym roku cień jest dłuższy – stulecie wybuchu I wojny światowej przynosi niepokojące skojarzenia, bo przecież bawimy się i wadzimy jak tamci przed wiekiem. Ale wszystko to nic w porównaniu z aktualnościami, wiadomościami ze wschodniej Ukrainy, z zestrzeliwanymi samolotami, ludźmi płonącymi żywcem w samochodach, tysiącami uchodźców. Dawna, pogrzebana opowieść ma dzisiejszą wersję, może pochłonąć i nas.

„Boję się wojny” – powiedziała któraś z nas, powiedziałyśmy wszystkie. Mamy te same myśli: może wycofać oszczędności z banku? Albo chociaż część? Może wyrobić wizy do Stanów, na wszelki wypadek? Kupić zapas benzyny, kaszy? Czegoś, co się nie psuje. Wysłać dziecko do znajomych za granicę? Czy raczej nie dać się zwariować. Bo może to tylko paranoja? Czy te myśli nie są aby głupie?

Trzeba wziąć pod uwagę możliwość wojny. Założyć jej realność. Czy można przygotować się na coś, czego nigdy wcześniej sobie nie wyobrażaliśmy? W każdym razie nie na poważnie. Nie wiemy, co ona może znaczyć. Czy tylko tyle, że przestaną działać internet i komórki, wszystko podrożeje i będziemy śledzić doniesienia z miejsc walk? Czy że oni wejdą do domu, zedrą kołdrę, wszystko zabiorą, zniszczą, zgwałcą, zabiją? Jak by to miało wyglądać? Co to jest wojna XXI wieku tu, w Polsce?

Oswajanie śmiechem

Kolega dostał wezwanie do wojska. Jest dyrektorem sprzedaży, tatą i mężem, fanem rocka i jazzu, jeździ na skuterze, pielęgnuje ogród w domu pod miastem, właśnie wrócił z wakacji all inclusive w Tunezji. Ale jest też oficerem rezerwy, musi się stawić na dziesięciodniowe szkolenie. Jedyny spośród znajomych, który ma za sobą służbę wojskową.

Okazało się, że nie mamy w otoczeniu nikogo innego, kto byłby jakkolwiek przygotowany, ale też zobowiązany do walki. Dziewczyny patrzą po sobie niepewnie, jakby pytały bezgłośnie: – Kto nas będzie bronił? Nasi ukochani, dobrze ubrani i wykształceni specjaliści od marketingu, prawnicy, szefowie kreatywni z agencji reklamowych? Czy mój chłopak też może dostać takie wezwanie? Czy my w ogóle umiemy coś, co się przydaje podczas wojny? Czy wojna w czasie równouprawnienia oznacza, że my też będziemy „szły na front”? Czyli dokąd?

Nie wyrastaliśmy w kulcie walki, tylko na drodze do dobrobytu, w atmosferze inwestowania w przyszłość, pokojową i dostatnią. Żartujemy więc z naszego jedynego oficera – że przypomni sobie „falę”, że urządzimy mu huczne pożegnanie. Wspominamy lekcje przysposobienia obronnego w liceum: zakładanie śmierdzących masek gazowych, reanimowanie gumowego trupa, bandażowanie głowy i przedramienia „na jodełkę”. Ale śmiech szybko gaśnie. Zmieniamy temat. Ze słowem na „w” nic się nie da zrobić. Nie wiemy, jak się do niego zabrać nawet w towarzyskiej rozmowie, jak je do siebie przymierzyć. Wszystko, co do tej pory robiliśmy, myśleliśmy, czuliśmy i tworzyliśmy, ma wartość i sens wyłącznie w warunkach pokoju, normalnego życia. Żadnego innego nie chcemy sobie nawet wyobrażać.

Byle dalej, byle dawniej

Czy opór przed wyobrażeniem sobie wojny jest objawem zdrowia, poszanowania życia – dowodem na to, że dorosło w Polsce pokolenie ludzi przenikniętych myśleniem pokojowym, chęcią budowania, trwania i rozwijania się? Ludzi pozbawionych wrogości, wyleczonych z historycznego kompleksu i podejrzliwości? Czy też świadczy o tym, że nie chcemy wybudzić się z naiwności i przyznać, że daliśmy się ponieść nadziejom zamiast zabezpieczać się na złe czasy?

Jak to? Przecież wstąpiliśmy do NATO, do Unii Europejskiej – organizacji potężnych, gwarantujących, że już nie przydarzy nam się tragiczne osamotnienie. Czy nie to właśnie jest największym osiągnięciem świętowanego ostatnio 25-lecia wolności? A może poczucie bezpieczeństwa było ułudą? Znamy z XX-wiecznej historii fałszywą moc traktatów pokojowych, sojuszniczych obietnic, zapewnień o nieagresji. To się nam już przydarzyło.

Czy wojna jest niemożliwa, czy tylko taka nam się wydaje, co wynika wprost z tego, że przyzwyczailiśmy się tak o niej myśleć? W ostatnich dekadach wojna została poddana ufikcyjnieniu. Odrealnienie konfliktu zbrojnego, zniszczenia i śmierci dokonuje się od lat w sferze kultury i przekazów mediowych. Odbyły się równoległe procesy: pierwszy – oddalania, egzotyzowania wojny oraz drugi – jej odrealniania.

Historia najnowsza to okres przyspieszenia, kompresji czasu, treści, wiedzy i przeżyć. Tempo i zmiany pracują przeciwko ciągłości, żywemu trwaniu wspomnień. Ludzka pamięć radzi sobie segregując treści. Kultura z premedytacją usuwa wybrane wątki jako niepraktyczne, niebezpieczne, a inne umiejętnie eksponuje.

W Polsce po 1989 r., gdy prawda o wojnie została uwolniona z półwiecza przemilczeń, zaczęła ukazywać się masa relacji, opracowań, badań. Z jednej strony wszystkie świadectwa służą zachowaniu i rozumieniu przeszłości, trzymaniu jej blisko – także jako gwarancji, że powtórzenie nie będzie możliwe. Z drugiej jednak strony narzucają one skojarzenie wojny z przeszłością. Tak dalece zajmujemy się tamtą, minioną wojną, że na żadną tutejszą, dzisiejszą nie ma już w rozmyślaniach miejsca.

Zapytani o wojnę potrafimy przywołać jedynie dawne skojarzenia. Jak bardzo nieadekwatne do współczesności, do nowych arsenałów, technologii? Albo jak dalece – wbrew postępowi – wiarygodne i prawdopodobne? II wojna światowa wrosła w kulturę jako niepojmowalny ogrom i koszmar. Gdy skupiamy się na zabezpieczeniu przed wojną starego typu, w innych regionach świata dochodzi do nowych, inaczej prowadzonych konfliktów. I to one, namacalne i aktualne, zostały zmienione w egzotyczną opowieść.

Obcy na ekranie

Współczesną wojnę znamy z mediów. Powoływali je do życia i spychali w niebyt dziennikarze oraz politycy.

Irak z Kuwejtem pojawiły się na niej na początku lat 90., by potem na dekadę zniknąć. Bośnia, Kosowo i Sarajewo pokazały się z gwałtownością i bliskością, ale Europa umiejętnie opowiedziała sobie tę wojnę jako bajkę o eksplozji barbarzyństwa w zakątku kontynentu, który uznawała za nie w pełni rozwinięty, bękarci, a więc obcy. Wojna w Gruzji kazała spojrzeć uważniej na mapę byłego ZSRR, ale tu z kolei łatwo było uspokajać się barbarzyństwem postsowieckim, czyli cudzym. Terror talibów w Afganistanie skłaniał do prognozowania abstrakcyjnego zderzenia cywilizacji zachodniej z islamską gdzieś na rubieżach świata przyszłości.

Zupełnie nierealny wydawał się atak na World Trade Center w pierwszym roku nowego stulecia – irracjonalność i fantastyczność tego zdarzenia były nieraz porównywane z fantazjami Hollywoodu. Wielu zresztą ludzi patrzących 11 września w telewizory uległo złudzeniu, że ogląda jakiś film. Tak rozpoczęła się „wojna z terroryzmem” – ogłoszone przez George’a W. Busha w imieniu całego cywilizowanego świata starcie z fanatykami. Scenografie walk umiejscowiono w Afganistanie oraz Iraku – wśród pustkowii tak dalekich, że trudno było je odnosić do naszej rzeczywistości.

Zło zostało upostaciowione w Saddamie Husajnie i Osamie bin Ladenie. Obaj zostali zgładzeni i na tym główne wątki się zakończyły, zresztą europejski widz już wcześniej pogubił się wśród obcych nazw miast i prowincji, zobojętniał na okryte hidżabami i kurtami ofiary, zlewające się w magmę wiadomości o bombach wybuchających na bazarach, w autobusach, przy świątyniach. Te dalekie wyprawy do pustynnych krajów nie wydawały się „prawdziwymi wojnami”, ale eksportowanymi na krańce świata wymysłami polityków, rynkiem zbytu dla przemysłów zbrojeniowych, biznesem koncernów, cyniczną postkolonialną ekspansją w wykonaniu organizacji humanitarnych.

W centrum zainteresowania mediów czy artystów były jednak mechanizmy, nie realia – nie cywilne ofiary, umierające i starające się przeżyć, co najwyżej żołnierze cierpiący na zespół stresu pourazowego lub z powodu ran.

Migawki z cierpienia

O Arabskiej Wiośnie media Europy donosiły chętnie, dopóki żywa była nadzieja na happy end, czyli demokratyzację północnej Afryki i Bliskiego Wschodu. Dziś tylko największe światowe agencje stale „pilnują” wydarzeń w Libii, Egipcie, Syrii. Przyziemność, koszmar i nieprzewidywalny kurs walk nie zapewniają atrakcyjnego widowiska. Wojna pokazywana przez media przestała być ciągłością, codziennością, trwaniem i procesem – w ten sposób odbiera się jej realność.

Jak wielu z nas pamięta, że wojna w Iraku trwa już ponad dziesięć lat? Żeby poczuć znaczenie tego czasu, trzeba sobie przypomnieć, gdzie i kim się było w roku 2003? To dwa razy dłużej niż II wojna światowa. Jaki ogrom, jaki bezmiar życia w lęku, niepewności, w bliskości śmierci. Wojna pocięta, w urywkach nie pozwala się objąć, nie przeraża, pojawia się i znika, a więc nie istnieje. Czy doniesienia z oddali kazały nam uwierzyć, że współczesne wojny to nie nasza sprawa? Że są, na zawsze będą, udziałem Trzeciego Świata? Międzynarodowe media pomogły stworzyć wizerunek wojen globanych, wobec których my-Zachód mamy misję pokojowo-humanitarną, jako dojrzalszy i mądrzejszy arbiter, który interweniuje, ale na własnym terenie nie rozpętałby takiego piekła.

Lajfstajl patriotyczny

Poza wojną minioną i egzotyczną jest jeszcze ta trzecia – romantyczna, wiecznie żywa. II wojna światowa przemieniona w popkulturową opowieść, upiększona, banalizowana poprzez opisywanie jej patetycznymi hasłami oraz projektowanie tak, by pasowała do współczesnych gustów. Nie od dziś toczą się spory o tę wojnę mitologizowaną, zaprzeczającą faktycznemu koszmarowi ludzkich cierpień, ale też odbierającą prawo do życia tu i teraz – zamiast wiecznego składania symbolicznych ofiar i czczenia krwawej pamięci. Ten polski spór ma dwa wątki. Jeden to przeciwstawienie postaw narodowo-fanatycznej oraz pragmatycznej, nakierowanej na teraźniejsze życie, najdobitniej chyba wyrażonej przez Marię Peszek w „Sorry Polsko”:


Gdyby była wojna,
byłabym spokojna
(...)
Nie musiałabym wybierać,
ani myśleć, jak tu żyć,
Tylko być,
tylko być.
Po kanałach z karabinem
nie biegałabym.
Nie oddałabym ci, Polsko,
ani jednej kropli krwi.



Peszek patriotyzm kojarzy z życiem, a nie „umieraniem za ojczyznę” lub „walką o pokój”. Nie jest w tym myśleniu odosobniona. Trwający od dekady wysiłek Muzeum Powstania Warszawskiego nastawiony na edukowanie i ożywianie pamięci o zrywie w stolicy spotyka się nie tylko z uznaniem, ale też z zarzutami o zbytnie romantyzowanie śmierci 200 tysięcy ludzi czy o przesadnie popowe, komercyjne tony.

Drugi wątek sporu dobrze ilustrują pomysły projektantów mody, sprzedających koszulki z orłem albo plamą rozbryzganej krwi, będące – w zależności od interpretacji – wersją odzieżowego patriotyzmu lub przejawem skrajnej głupoty, oderwania od rzeczywistości pod hasłem „wojna fajna jest”.

1 sierpnia w centrum Warszawy na największych skrzyżowaniach obok siebie w ciszy stały mamy z dziećmi, hipsterzy, geje, pracownicy korporacji oraz narodowcy i kibole z dymiącymi racami, wygrażający tym, którzy nie chcieli się zatrzymać. Bo gdy jedni snują sobie wojenkę jako lajfstajlową opowiastkę z wypacykowanymi postaciami z serialu „Czas honoru”, innym marzy się „wojna z Ruskimi”, toczona w obronie równie fikcyjnej dumy, honoru i własnego pojmowania ojczyzny. I jedni, i drudzy zatracają miarę rzeczywistości, prowadzą wojnę w wyobraźni.

Przywoływana tak często – i to przez ludzi młodych – wojna przypomina najwyższą instancję, która miałaby pomóc wydobyć się z pomieszania znaczeń, bzdur, banału i pustki. Może tkwi w nas jakaś upiorna nadzieja, że zagrożenie życia, perspektywa unicestwienia pozwoli nam żyć mniej fikcyjnie? Ta nasza wojna uwewnętrzniona, obecna w polskiej sztuce, w kulturze życia codziennego, nie ma jeszcze wiele wspólnego z rzeczywistością konfliktu zbrojnego. Pierwszym łącznikiem jest strach. On już nie jest na niby.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2014