Słodycze goryczy

Odnajduję w lecie jedną zaletę braku prawnie gwarantowanych stosunków pracy. Otóż mogę w każdej chwili sam zdecydować, czym sprawię sobie ulgę od upału.

21.07.2014

Czyta się kilka minut

Od lewej: Aperol-Spritz i sałata radicchio / Fot. cesaradames.wordpress.com; marlacucina.it
Od lewej: Aperol-Spritz i sałata radicchio / Fot. cesaradames.wordpress.com; marlacucina.it

Życie wolnego strzelca ma mnóstwo zalet, a najlepiej potrafią o nich rozprawiać teoretycy z bezpiecznym zatrudnieniem w liberalnych think-tankach oraz wolnorynkowi filozofowie sadowiący cztery szlachetne litery na poduszce wypchanej papierami, których wielocyfrową wartość gwarantuje rząd za pieniądze zebrane pod podatkowym przymusem.


W przerwach między zaglądaniem do kultowej grupy na Facebooku pod nazwą „Czekam na przelew” odnajduję w lecie jedną zaletę braku prawnie gwarantowanych stosunków pracy, o której nie śniło się Friedmanowi. Otóż mogę w każdej chwili sam zdecydować, czym sprawię sobie ulgę od upału. A rzecz ma taki związek ze statusem pracowniczym, że większość skutecznych środków orzeźwiających zawiera pewną ilość alkoholu.

Dwa zastrzeżenia: po pierwsze, nie mowa tu o koniecznej i często lekceważonej ochronie przed odwodnieniem – tu wystarczy źródlana woda z dużą dawką minerałów. Mówimy o orzeźwieniu, momentalnej uldze we wszechogarniającym uczuciu zmęczenia materiału, tak cielesnego, jak i psychicznego. Po drugie: alkohol jest wielce pomocny, ale tylko w znikomej ilości. Zwolenników gotowania mózgu procentami prosimy o odłożenie „Tygodnika” i udanie się pod najbliższy zakład patomorfologii.

Alkohol stanowi tylko cienki nerw, przenikający mieszaninę dobroczynnych smaków, przy czym w upale na plan pierwszy wysuwa się gorycz, wreszcie zajmująca należne jej miejsce w palecie bodźców. Pod naszym niebem najzacniej dostarcza jej chmiel. Szkoda, że tak chudą mamy tradycję warzenia najlżejszych piw, tzw. dziesiątek, najskuteczniej spłukujących spiekotę. Tę lukę coraz częściej, ku mojej radości, łata import z Czech.

Klimat każdego regionu generuje specyficzne postaci upału, więc środki zaradcze dobrze jest dobierać lokalnie. Lepki warszawski lipiec woła o tzw. piwo kozicowe. Ten tradycyjny kurpiowski napój ściśle rzecz biorąc piwem nie jest, powstaje bowiem z chmielu, jałowca, miodu i drożdży, zawiera minimalną ilość alkoholu, fermentuje ledwie jeden dzień. Daje to zresztą asumpt do legendy, że to pokutny wynalazek Kurpiów, którzy za coś bardzo paskudnego musieli onegdaj obiecać Najświętszej Panience trzeźwość. Przepis na kozicowe jest dostępny w internecie, niestety udaje się dobrze, gdy robi się go co najmniej z 10 litrów, co w domu nie ma sensu, bo w lodówce przetrwa najwyżej dwa-trzy dni.

Nie sądzę, żebym kiedykolwiek docenił szlachetny ponoć tonik z jego chininą, zanim mnie los nie rzuci w monsunowe Indie. Podobnie za retsiną tęsknię, ale tylko w pakiecie z pękającymi od gorąca kamieniami greckich bezdroży. Za to często wchłaniam gorycz we włoskiej odmianie – z pomarańczy. Specjalna ich odmiana, zwana chinotto, jest praktycznie niejadalna na surowo, za to po obróbce stanowi sekret smaku campari. To mój prywatny eliksir pamięci. Ileż razy dopiero po drugim łyku umiałem sobie przypomnieć, jak się nazywam.

Trendy mamy jednak takie, że łatwiejsze smaki wypierają bardziej wytrawne, stąd firma Campari roztropnie przejęła kilka lat temu najgroźniejszego w tym względzie konkurenta, producenta aperolu. To składnik weneckiego par excellence aperitifu. Dzięki reklamie od niedawna nawet nad Wisłą każdy barman wie, jak się go robi. A ściślej, wie tylko z grubsza i radzę wam – nie przepłacajcie za zły napitek, zanim nie usiądziecie w Wenecji w miejscu, w którym podadzą wam, by tak rzec, noumenalny aperol-spritz. Trafić łatwo, choć lokal nie ma nazwy. Po prostu słowo „Caffé” wymalowane nad drzwiami – ale drzwi te mają wściekle czerwony kolor (stąd potoczna nazwa „Caffé Rosso”). Tym bardziej że stoi na środku na Campo S. Margherita, jednym z knajpianych zagłębi miasta, odpowiedniku mniej więcej krakowskiego placu Nowego.

A skoro już paralela z Krakowem, to gdzie zapiekanki? – spytacie. Otóż w Caffé podają szczególnie obfite i wymyślne tramezzini, kanapki z trójkątów tostowego chleba wypchane pastami – z tuńczyka, wędlin, serów, warzyw. Ponoć są wyjątkowo dobre dzięki weneckiej wilgoci, która czyni chleb szczególnie miękkim. Jeśli tak, to jaka cholera musi wisieć w krakowskim powietrzu, że żarcie na placu Nowym smakuje jak wióry z gumą?


APEROL-SPRITZ À LA CAFFÉ ROSSO: Po pierwsze, normalna szklanka – przecież to aperitif do wypicia na szybko, przy rozmowie o tym, co będzie na obiad, nie żaden fikuśny drink z kieliszka na półmetrowej nóżce. Po drugie, nie prosecco – szkoda dobrego prosecco do drinków, bezpretensjonalne lokalne winko, jakiś pinocik spod Alp wystarcza. Po trzecie, mało lodu, sporo gazowanej wody – nie chodzi o zamrożenie kubków smakowych, tylko o uzupełnienie płynów.


W wielu kanapkach z Caffé pojawia się SAŁATA RADICCHIO, dostępna u nas bez trudu (to ta kulista, nie podłużna), czasem surowa, ale jeszcze lepiej marynowana. Spróbujcie sami: w garnuszku doprowadzamy do wrzenia mieszankę pół na pół białego wina i octu z garścią jagód jałowca (5-10 na pół litra), wrzucamy paręnaście liści sałaty, gotujemy pięć minut, wyjmujemy z wrzątku i w misce zalewamy oliwą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2014