Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Konstrukcja tegoż odcinka była prosta jak konstrukcja cepa: każdy z wybranych głosami telewidzek rolników został przedstawiony („Grzegorz szuka partnerki gotowej przynosić obiad do ciągnika”), następnie przeczytał listy od kandydatek („jestem wysoka i mam czym oddychać”), posegregował je („ta pani nie”, „nad tą się zastanowię”, „ta tak!”), a potem skonsultował decyzję z rodzicami („ta dla mamy za ładna, mama uważa, że ładna miska jeść nie da”). W przebitkach pojawiały się ujęcia rodem z „Agrobiznesu”: rolnik jedzie traktorem, rolnik wysypuje paszę, rolnik ogląda żyto.
Zobaczyliśmy bohaterów niewiarygodnie przeciętnych (chyba że wyjątkowość mierzyć w hektarach – tych niektórzy mają sporo), o wątpliwym uroku: jeden ma nadwagę, drugi łysinę, trzeci braki w uzębieniu i brudne paznokcie; dla większości odczytanie dwóch zdań na głos stanowi prawdziwe wyzwanie. W tle pojawiają się boazerie, meblościanki, fikusy i święte obrazy. Rzeczywistość nie jest upudrowana; upudrowana jest tylko prowadząca (przyjechała wszak z Warszawy, choć raczej z Pragi niż Powiśla). Tak, jesteśmy w Polsce, tej z serialu „Ojciec Mateusz”, „Plebania” i „Ranczo”. Tylko gorszej, bo prawdziwej.
To nie pierwszy tego typu program w naszej telewizji, ale pierwszy w telewizji publicznej. TVP podobno ma misję. Czy tą misją jest znalezienie żony pięciu rolnikom? Czy może utwierdzanie patriarchatu (stacja nie planuje chyba serii „Rolniczka szuka męża”) oraz przedmiotowego traktowania kobiet (wykształcony skądinąd sołtys Paweł mówi: „Nie jestem jeszcze w takiej sytuacji, żebym musiał brać, co jest”)? A może pokazywanie Polakom, że wszystko z nimi w porządku – nawet jeśli nie będą dbać o higienę i czytać książek, zakocha się w nich całe województwo?
Program zakończył się słowami: „W następnym odcinku pierwsze spotkania, pierwsze zauroczenia i pierwsze łzy”. Łzy płatników abonamentu.