Samotność krótkodystansowca

Papież nie ustępuje ze względu na fatalny stan zdrowia – odchodzi w poczuciu odpowiedzialności. Jego następca zyska lepszą pozycję wyjściową, by przeorać kurię rzymską i cały Kościół. I nie chodzi tu o dyżurne debaty o celibacie czy prezerwatywach.

18.02.2013

Czyta się kilka minut

Chodzi o powrót do źródeł Ewangelii.

Po ogłoszeniu przez Benedykta XVI zamiaru rezygnacji do boju ruszyła armia kościelnych cukierników. Czegokolwiek by Papież nie uczynił, jego decyzję trzeba utopić w lukrze zachwytu. Tuszując przy okazji wszystko, co niepokojące.

To działanie ze szkodą dla prawdy, Kościoła i samego Papieża. Tak nie tylko degradujemy dramatyczne znaczenie jego decyzji, ale też przekłamujemy zmierzający do bezprecedensowego finału pontyfikat. Po południu w ostatni dzień lutego Benedykt zapewne nie wypowie publicznie ani słowa: odchodząc w milczeniu, po raz ostatni spróbuje nami wstrząsnąć.

I

Słuchaliśmy, a nie słyszeliśmy. Patrzyliśmy, a nie widzieliśmy. Czytaliśmy, a nie rozumieliśmy.

Przecież nie od dziś wiadomo było, że podczas konklawe w kwietniu 2005 r. modlił się aktem strzelistym: „Panie, oddal to ode mnie! Masz młodszych i lepszych”.

Moment wyboru, gdy w czwartym głosowaniu otrzymał podobno aż 110 ze 115 elektorskich głosów – porównywał do chwili, gdy bezpowrotnie kończy się życie skazańca: „Tak, przyszła mi do głowy myśl o gilotynie: oto teraz ostrze spada i mnie trafia. Byłem całkowicie pewny, że ten urząd nie jest moim powołaniem, że Bóg zapewni mi teraz, po wyczerpujących latach, trochę spokoju i wytchnienia”.

To była sytuacja nadzwyczajna, biorąc pod uwagę okoliczności nawet prozaiczne. Zgodnie z tradycją to dziekan kolegium kardynalskiego powinien stanąć przed purpuratem i zapytać, czy przyjmuje wybór.

Ale kard. Ratzinger, pełniąc wspomniany urząd, nie mógł przecież pytać samego siebie. W jego kierunku podążył więc wicedziekan, kard. Angelo Sodano. Jak w chwili wyboru wyglądał ten, którego w mediach przedstawiano jako wszechpotężnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary, córy dawnego Świętego Oficjum? To wcale nie jeden z jego krytyków, ale wierny i oddany arcybiskup Kolonii, kard. Joachim Meisner, miał powiedzieć: Papież wyglądał „trochę żałośnie”.

II

Joseph Ratzinger chciał być księdzem i profesorem. Nie chciał być ani biskupem, ani kurialistą, ani papieżem.

Przez 55 miesięcy rządził arcybiskupstwem Monachium i Fryzyngi. Przez prawie 24 lata był prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Po 94 miesiącach ustąpił z papieskiego urzędu.

III

28 maja 2006 r. Dawny obóz zagłady Birkenau. Papież przemawia, stojąc na płycie pomnika. Patrząc w prawo, ponad głowami zgromadzonych widzi ruiny komory i krematorium numer II. Patrząc w lewo – ruiny komory i krematorium numer III. W każdym z tych budynków w piętnastu retortach można było spalić na dobę – jak skrupulatnie wyliczyli niemieccy inżynierowie – 1440 ciał. Czasem wydajność udawało się podnieść, np. używając na rozpałkę dzieci. Albo paląc kobiety wraz z mężczyznami. Tłuszcz z kobiecych piersi i bioder podsycał ogień.

Z przemówieniem od początku był kłopot. Kiedy dziennikarze z kilkugodzinnym wyprzedzeniem otrzymali tekst, zauważyli, że ani razu nie pada w nim słowo „Szoah”. Zaalarmowali watykańskiego rzecznika Joaquína Navarro-Valsa. Przemówienie skorygowano.

Jednak wielu i tak było rozczarowanych, bo wprawdzie Papież wezwał do pojednania, ale nie przeprosił – przede wszystkim jako głowa Kościoła katolickiego. Zapewne nie czytali jego „Raportu o stanie wiary”. Napisał tam przecież, a zdanie zmieniał niezwykle rzadko: „Zatrute ziarna nazizmu nie są owocem katolicyzmu Austrii czy południowych Niemiec. Są one pochodną dekadenckiej, kosmopolitycznej atmosfery Wiednia schyłku monarchii”.

Nie przeprosił też jako Niemiec. Na dodatek wypowiedział słowa, które sprowokowały mnóstwo kontrowersji: „jestem tu jako następca Jana Pawła II i jako syn narodu niemieckiego – syn tego narodu, nad którym grupa zbrodniarzy zdobyła władzę przez zwodnicze obietnice wielkości, przywrócenia honoru i znaczenia narodowi, roztaczając perspektywy dobrobytu, ale też stosując terror i zastraszenie, by posłużyć się narodem jako narzędziem swojej żądzy zniszczenia i panowania”.

Czy Papież relatywizował odpowiedzialność narodu niemieckiego za przechwycenie przez nazistów władzy, za poparcie Hitlera, za rasowy obłęd i wybuch wojny, za powszechne milczenie wobec zła, wreszcie za Holokaust?

Odpowiedzieć można także serią pytań: czy Joseph Ratzinger potrafiłby obarczyć tak straszną odpowiedzialnością własnego ojca, który w latach 30. nie krył krytycznego stosunku do nazizmu i powtarzał, że jako żandarm wstydzi się pracować dla państwa brunatnych koszul? Oskarżyć własną rodzinę, która kazała dzieciom trzymać się, na ile to możliwe, z dala od Hitlerjugend? Zapomnieć o czternastoletnim kuzynie z zespołem Downa, którego w 1941 r. władze zabrały na tzw. leczenie – i już nigdy nie wrócił?

Ten sam Joseph Ratzinger, który twardo piętnował dyktaturę relatywizmu i nie ustępował na krok zbyt liberalnie poczynającym sobie teologom – był też absolutnie ufny i lojalny wobec tych, z którymi jego los związała Opatrzność. Ufny i lojalny wobec Kościoła, narodu i rodziny, wreszcie wobec swoich współpracowników. Nie potrafił krytykować.

To ostatnie okazało się fatalne w skutkach.

IV

Przeglądając dziś komentarze, artykuły i książki wydane tuż po wyborze kard. Ratzin­gera na następcę Jana Pawła II – z litanii oczekiwań realnych i fantastycznych, czasem sprzecznych, wyłowić można jedno powtarzające się wezwanie: zreformować kurię rzymską. Kto uporałby się z tym równie skutecznie jak człowiek przez niemal ćwierćwiecze kierujący jedną z najpotężniejszych kongregacji?

Ale mimo kilku zmian personalnych i strukturalnych – przełom nie nastąpił. Przeciwnie. Minione lata to ciąg zawstydzających wpadek, które media czy niechętne Kościołowi środowiska wykorzystywały z zimną krwią. Mało kto – poza Papieżem – ponosił za nie jakąkolwiek odpowiedzialność. Oto tylko dwa z wielu przykładów.

V

12 września 2006 r., Benedykt XVI w swoim żywiole. Podczas podróży po Bawarii wraca na uniwersytet w Ratyzbonie. Jego przemówienie to w gruncie rzeczy błyskotliwy wykład, na dodatek na jeden z jego ulubionych tematów, czyli związków wiary i rozumu. Jak na rzutkiego wykładowcę przystało, Papież wplata intrygującą anegdotę i cytuje bizantyńskiego cesarza Manuela II Paleologa: „Pokaż mi, co przyniósł Mahomet, co byłoby nowe, a odkryjesz tylko rzeczy złe i nieludzkie, takie jak jego nakaz zaprowadzania mieczem wiary”. Przed kilkoma godzinami dziennikarze – podobnie jak przed wizytą w Birkenau – próbowali przestrzec, że to zdanie będzie jak iskra rzucona na beczkę prochu, jednak tym razem nikt ostrzeżenia Papieżowi nie przekazał. W efekcie następuje najpoważniejszy od lat kryzys w stosunkach chrześcijańsko-muzułmańskich.

24 stycznia 2009 r. Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej ogłasza komunikat i dekret o zdjęciu ekskomuniki z czterech lefebrystowskich biskupów. Okazuje się, że jest wśród nich Richard Williamson – negujący istnienie nazistowskich komór gazowych. Wybucha globalna awantura, Papież znowu staje pod pręgierzem. Trudno w to uwierzyć, ale w Watykanie po prostu nikt nie sprawdził, kim jest Williamson – mimo że już 20 stycznia „Der Spiegel” napisał o jego negacjonistycznych poglądach głoszonych jeszcze w latach 80.

Żeby zamknąć sprawę, Papież decyduje się na krok nadzwyczajny: ogłasza list do biskupów świata. Klarowny, mocny, a przede wszystkim pokorny. Lojalny wobec nieudolnych i skłóconych współpracowników – Papież szczerze ubolewa, a winę bierze na siebie. Pisze tak, jakby za nic miał fałszywe, ale przecież powszechne w Kościele przekonanie, jakoby jego autorytet opierał się na podtrzymywaniu przekonania, że nigdy się nie myli: „Powiedziano mi, że uważne korzystanie z dostępnych w internecie wiadomości pozwoliłoby szybko zapoznać się z problemem. Jest to dla mnie nauka”.

Jednocześnie daje wyraz dramatycznemu osamotnieniu: „Zasmucił mnie fakt, że również katolicy, którzy w gruncie rzeczy powinni lepiej wiedzieć, jak stoją sprawy, poczuli się w obowiązku wystąpić przeciwko mnie z wrogością i gotowi do ataku”. I cytuje List św. Pawła do Galatów: „A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli”.

Wtedy odczytano jego słowa jako przestrogę. Dziś – po aferze VatiLeaks, która odsłoniła wewnątrzkościelne wojny – wolno przypuszczać, że był to opis.

VI

Głupotą jest powtarzana w ostatnich dniach opinia, że Papież ustępuje ze względu na fatalny stan zdrowia. Żenujące są spekulacje o rzekomych śmiertelnych chorobach wyniszczających jego ciało. Oczywiście w tym wieku może umrzeć w każdym momencie. Gdyby jednak Benedyktowi rzeczywiście postawiono diagnozę, że przed sobą ma zaledwie kilka tygodni czy miesięcy życia, na pewno by nie zrezygnował. Bo i po co?

Tak – to prawda, że Papież ustępuje w poczuciu odpowiedzialności. Wie, że w najbliższych latach może już tylko słabnąć, a palące Watykan i Kościół problemy wymagają zdecydowanego i jak najszybszego rozstrzygnięcia. W przeciwnym razie sytuacja będzie się tylko pogarszać. Następca Benedykta zyska lepszą pozycję wyjściową, a przede wszystkim może przynieść energię i odwagę, by przeorać kurię i cały Kościół. I nie chodzi tu o dyżurne debaty o celibacie czy prezerwatywach. Chodzi o powrót do źródeł Ewangelii.

VII

Od wielu już lat lojalny syn i sługa Kościoła Joseph Ratzinger, który miał przede wszystkim pisać teologiczne traktaty – odkrywał jego brud.

Kiedy na początku 2002 r. dziennik „Boston Globe” opublikował artykuł o pobłażliwości władz kościelnych dla ks. Johna Geoghana oskarżanego o grubo ponad sto przypadków molestowania nieletnich – tsunami uderzyło w Kościół. Wtedy kard. Ratzinger zdawał się tonować nastroje. John L. Allen jr w książce „Benedykt XVI. Początki pontyfikatu” przypomina jego wypowiedź z listopada 2002 r. wygłoszoną na Katolickim Uniwersytecie św. Antoniego w Murcji: „jestem przekonany, że ciągła obecność w mediach grzechów księży katolickich, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, jest zaplanowaną kampanią, gdyż odsetek tych przestępstw wśród księży nie jest wyższy niż w innych grupach, a być może nawet niższy. W USA nieustannie podaje się informacje na ten temat, ale uczynków tego rodzaju dopuszcza się mniej niż jeden procent księży. Zatem nasuwa się wniosek, że jest to działanie celowe, manipulacja, że chodzi o zdyskredytowanie Kościoła”.

Ratzinger nie wiedział wtedy, że powołuje się na zaniżone szacunki. Ale co ważniejsze, nigdy już potem takich słów nie powtórzył. Nigdy przypadków molestowania czy tuszowania przez Kościół pedofilii nie zbagatelizował, chociaż stał się też obiektem niesprawiedliwych ataków osobistych. Dziennikarze bezskutecznie usiłowali utkać sieć oskarżeń wobec jego brata Georga, wieloletniego dyrygenta chóru Ratyzbońskich Wróbelków. A samemu kard. Ratzingerowi, potem Papieżowi – próbowano grozić procesami w USA i Wlk. Brytanii.

Od maja 2001 r. Kongregacja Nauki Wiary badała na polecenie Jana Pawła II wszystkie przypadki pedofilii wśród duchownych. To też była decyzja bez precedensu: dlaczego akurat ta Kongregacja? Czyżby Jan Paweł II, dostrzegając ciężar pożerającego Kościół grzechu, doszedł do wniosku, że pełne zaufanie może mieć tylko do kard. Ratzingera?

Mijały lata, a Ratzinger wciąż patrzył i słuchał. Patrzył chociażby, jak w 2004 r. na watykańskich szczytach fetowano założyciela Legionu Chrystusa, ks. Marciala Maciela Degollado – z okazji sześćdziesięciolecia jego kapłaństwa, opuszczając przy tym zasłonę milczenia na pojawiające się już wtedy pod jego adresem oskarżenia. Koniec końców okazało się, że Maciel nie tylko molestował podopiecznych i podwładnych, ale w ukryciu założył też dwie rodziny, w których seksualnie wykorzystywał własne dzieci. Nawet niewierzący komentatorzy używali w jego przypadku określenia: szatański.

W 2005 r. w rozważaniach wielkopiątkowej Drogi Krzyżowej prefekt wypowiedział pamiętne słowa: „Jak wiele brudu jest w Kościele, i to nawet pośród tych, którzy w kapłaństwie powinni całkowicie należeć do Niego”. Ale to nie było podsumowanie. To był dopiero początek.

Bo już jako następca Jana Pawła II spotykał się podczas kolejnych zagranicznych podróży z ofiarami molestowania. Nigdy nie ujawniano przebiegu tych rozmów, ale można sobie wyobrazić, czego dowiadywał się Papież, siedząc twarzą w twarz z tymi, których zaufania tak haniebnie nadużyto.

Widział, jak wrzód nabrzmiewa do tego stopnia, że kardynałowie publicznie zaczynają stawiać sobie zarzuty. Dwa lata temu bliski Benedyktowi metropolita Wiednia, kard. Christoph Schönborn, atakuje byłego sekretarza stanu, kard. Angela Sodano, za postępowanie w sprawie obwinianego o molestowanie kard. Hermanna Groëra. Schönborn zdradza też, że jeszcze jako kardynał Ratzinger żądał surowszego postępowania wobec seksualnych przestępców, ale miał wyznać, iż jest powstrzymywany przez „dyplomatyczną frakcję kurii rzymskiej”.

Przez ostatnie lata Joseph Ratzinger zawodził się na kurialistach i biskupach. Zawodził się na księżach i świeckich, nie wyłączając nawet osobistego kamerdynera. W pewnym sensie zawodził się na Kościele. Oczywiście nie w tym najgłębszym sensie, bo nigdy nie zawiódł się na Jezusie Chrystusie, którego wolą było, aby Kościół powstał i trwał. Ale na pewno Papież cierpiał. Aż wreszcie poczuł się bezsilny.

VIII

20 marca 2010 r., publikacja papieskiego listu do katolików Irlandii po fali skandali pedofilskich i związanych z dręczeniem nieletnich w kościelnych placówkach. Czytamy w nim: „Mogę jedynie dzielić konsternację i poczucie zdrady, które były udziałem wielu z was, kiedy dowiedzieliście się o tym, że te grzeszne i zbrodnicze czyny miały miejsce, oraz o tym, w jaki sposób potraktowały je władze Kościoła w Irlandii”.

Fragment do ofiar i ich rodzin: „Cierpieliście okrutnie i z tego powodu naprawdę ubolewam. Wiem, że nic nie może wymazać zła, jakiego doznaliście. Zawiedziono wasze zaufanie i podeptano waszą godność. Wielu z was, kiedy znalazło w sobie dość odwagi, by opowiedzieć o tym, co się wydarzyło, nie zostało przez nikogo wysłuchanych”.

Fragment do sprawców: „Zdradziliście niewinnych młodych ludzi oraz ich rodziców, którzy pokładali w was zaufanie. Musicie za to odpowiedzieć przed Bogiem Wszechmogącym, a także przed odpowiednio powołanymi do tego sądami. Utraciliście szacunek społeczności Irlandii i okryliście wstydem i hańbą waszych współbraci”. I jeszcze: „Uznajcie otwarcie waszą winę, spełnijcie wymogi sprawiedliwości, ale nie traćcie nadziei na Boże miłosierdzie”.

Fragment do braci biskupów: „Nie można zaprzeczyć, że niektórzy z was i z waszych poprzedników dopuścili się poważnych zaniedbań, nie stosując przewidzianych od dawna przepisów prawa kanonicznego dotyczących przestępstwa, jakim jest molestowanie dzieci. Popełniono poważne błędy w podejściu do oskarżeń”. A także: „W pełni stosujcie przepisy prawa kanonicznego w rozwiązywaniu spraw związanych z nadużyciami w stosunku do dzieci, a także współpracujcie z władzami cywilnymi w tym, co należy do ich kompetencji”.

IX

Ten pontyfikat to trzy znakomite encykliki. Trzy tomy opowieści Josepha Ratzingera o Jezusie z Nazaretu. Dziesiątki inspirujących przemówień. Nieprzypadkowo powtarza się, że Benedykt to papież, którego się nie tyle słucha, ile czyta – i to wielokrotnie.

A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie w liście do katolików Irlandii ustępujący papież był najbliższy ewangelicznego „tak – tak, nie – nie”. W powietrze wysadził cały narastający od wieków kościelny żargon oparty na pokrętnych eufemizmach i pseudopobożnym pustosłowiu. Zobaczyliśmy Kościół, który zamiast zachwycać się swoim uszminkowanym obliczem – wydaje na siebie wyrok. Jego lustrzane odbicie staje się twarzą Zbawiciela. Udręczoną, pokrwawioną i poszarpaną. Ecce homo.

X

Zaiste w dziwnego Boga wierzymy. Być Jego prorokiem to z perspektywy tego świata nie błogosławieństwo, ale przekleństwo. Nic dziwnego, że tylu kandydatów na profetów robiło wszystko, byle tylko uniknąć straceńczej misji (trzeba było podróży w brzuchu ryby, żeby Jonasz wreszcie udał się do Niniwy). Zresztą większość tych Bożych spikerów nigdy nie rozstała się z myślą, że są zbyt słabi, grzeszni i mali.

Prowadzeni przez Boga, szli nieraz na zderzenie z ludźmi, społeczeństwami i instytucjami, które wcale nie zamierzały ich słuchać. Cierpieli niedostatek i opuszczenie, czasem dawali głowę pod topór. Bóg rzadko pokazywał im rajskie krajobrazy, ale z reguły karmił apokaliptycznymi wizjami i odsłaniał skalę zła toczącego świat. Nawet dająca nieśmiertelną nadzieję opowieść o Mesjaszu nie była wolna od wstrząsającego obrazu cierpienia i niesprawiedliwości. Raz po raz prorocy dochodzić musieli do granic własnych możliwości, fizycznych i duchowych.

Kiedy 28 lutego już nie Benedykt XVI, ale po prostu Joseph Ratzinger będzie wsiadał do helikoptera, aby odlecieć do Castel Gandolfo – nie usłyszymy z jego ust ani jednego słowa. Ale to milczenie zagłuszone hukiem silników będzie ważniejsze niż jego niedokończona czwarta encyklika.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2013