Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przy niechętnym stosunku Polaków do polityki i polityków trudno się dziwić, że nagłośnienie tej informacji wywołało burzę. Zgodnie z obejmującą władze parlamentu ustawą o pracownikach urzędów państwowych dodatkowy fundusz na nagrody może być przecież przeznaczony na docenienie „szczególnych osiągnięć w pracy zawodowej”, a zważywszy na liczbę wychodzących z parlamentu bubli, nieustannie poprawianych m.in. po interwencjach Trybunału Konstytucyjnego, o „szczególnych osiągnięciach” doprawdy trudno mówić. Najpierw uciekający przed dziennikarzami, a potem gremialnie składający deklaracje o przekazaniu pieniędzy na cele społeczne samonagrodzeni wypadli cokolwiek zabawnie.
Jednak formułując takie zastrzeżenia, łatwo wpaść w populizm – ripostę marszałka Senatu Bogdana Borusewicza, że nie będzie go uczył etyki tabloid, który jednego dnia pokazuje wynoszenie zwłok Jadwigi Kaczyńskiej, drugiego zajmuje się seksaferą wśród modelek, a trzeciego rozpoczyna histerię wokół nagród dla parlamentarzystów, można czytać nie jako cokolwiek desperacką obronę, ale próbę przywrócenia proporcji. Mówienie, że polscy politycy świetnie zarabiają, jest zwyczajną nieprawdą – ich pensje są marne zarówno na tle europejskich kolegów, jak na tle pracowników sektora prywatnego. Odpowiedzialność, jaką ponoszą za rządzenie państwem i stanowienie dobrego prawa, powinna się wiązać z wysokimi zarobkami – także po to, by stanowiły barierę przed pokusami korupcyjnymi i by nie kompromitowały państwa pokątną działalnością doradczą polityków będących jeszcze niedawno jego symbolami. Rzecz powinna dotyczyć nie tylko premiera, ministrów, wiceministrów, dyrektorów departamentów, podejmujących bieżące decyzje, ale także przywódców parlamentu, który wyznacza tym decyzjom ramy.
Byle jeszcze dobrze stanowili prawo.