Rozhuśtać wyobraźnię

Projektują place zabaw w zgodzie z naturą, marzeniami dzieci i zasadami pedagogiki. Pracownia k., czyli jedyna taka firma w Polsce.

26.05.2014

Czyta się kilka minut

W Szydłowcu dzieci będą się bawić w „kosmicznych kręgach” / il. Pracownia K.
W Szydłowcu dzieci będą się bawić w „kosmicznych kręgach” / il. Pracownia K.

Prawda pod Krakowem: wiklinowe tipi, piaskownica z amonitami do wykopania, zawieszone na drzewach światełka udające gwiazdy. Warszawski Jazdów: labirynt z wikliny, podest z namalowanymi planszami do gier, „ścieżka bosych stóp” wysypana żwirem, kamieniami, piaskiem. Stężyca między Lublinem a Warszawą: huśtawka z opony, tor przeszkód z głazów i pieńków, tunel z wikliny.

Mieszkają na słonecznym poddaszu kamienicy przy Kalwaryjskiej, najruchliwszej ulicy Podgórza. W białym korytarzu białe lampy – jedna zrobiona z plastikowych kubków, druga z papierowych kokilek do muffinów. Za żółtymi drzwiami gabinet: ściana zapełniona książkami o designie i architekturze, proste jasne biurko, białe krzesła. Za niebieskimi drzwiami duży salon: wyspowa kuchnia, sofa, klasyczny drewniany konik na biegunach, podłoga z jasnych desek. Po metalowym stole chodzą dwa biało-bure koty, Stefan i Kola. Półtoraroczny Franek Rokita (blond grzywka, duże zielono-niebieskie oczy, koszulka w paski) je kaszkę. Anna Komorowska, krótko obcięta szatynka w okularach, i Michał Rokita, szczupły brodacz, piją kawę z biało-czarnych kubków.

Ona skończyła pedagogikę i architekturę krajobrazu, on architekturę. Poznali się w biurze projektowym. – Strasznie brakowało mi kontaktu z dziećmi, zmieniłam więc pracę i… strasznie brakowało mi projektowania – śmieje się Anna. – Pracownia k. to jest kompromis: jeśli projektowanie, to dla dzieci, jeśli edukacja, to architektoniczna. Prowadzimy warsztaty, projektujemy też zabawki, pokoje dziecięce i ogrody.

Rakieta i globus

Firmę założyli jesienią 2008 r. Pytani o literę w nazwie, uśmiechają się: chodziło właśnie o to, żeby klienci się nad nią zastanawiali. Może to „k” jak Kraków, może „k” jak koncepcja, na pewno: „k” jak kreatywność.

Związali się z Podgórzem: pierwsze biuro mieli na Zamoyskiego, drugie na Rynku Podgórskim. Anna: – Na początku wydawało się, że w Polsce, gdzie architektura krajobrazu od lat wciąż raczkuje, to się nie sprawdzi. A jednak tematyczne zawężenie okazało się strzałem w dziesiątkę.

Wychowali się w Krakowie. Gdzie się bawili? Anna w lesie i na łąkach w Borku Fałęckim: oglądała pasące się konie, rzucała kamieniami do stawu, chodziła po drzewach, zjeżdżała z górki na sankach. Wtedy to miejsce nazywało się Błoniami Borkowskimi, niedawno przemianowano je na Polanę Żywiecką i zabudowano blokami. Ścięto drzewo, na którym pierwszy chłopak wyciął dla niej serce. Michał zdzierał kolana na placach zabaw w Nowej Hucie. Niektórych z nich też już nie ma.

– Twierdzenie, że peerelowskie place były lepsze, będzie nieuczciwe – mówi Anna. – To też była masówka, powielanie standardów, a przy tym brak jakichkolwiek norm bezpieczeństwa. Te place często nie były remontowane, każdy pamięta jakieś zardzewiałe pręty i skrzypiące huśtawki. Jedyną ich przewagą było to, że miały dużo zabawek przypominających rzeźby. Dzieci musiały wymyślić, co to jest.

– Ale było też więcej placów tematycznych, z elementami specjalnie zaprojektowanymi, nie z katalogu – dodaje Michał. – Na przykład kosmiczny z rakietą. Albo geograficzny z globusem.

Uważają, że w myśleniu o placach zabaw niewiele się od tamtego czasu zmieniło. Dalej obowiązuje schemat: zjeżdżalnia, huśtawka i karuzela. Ten schematyzm często tłumaczy się wyśrubowanymi normami bezpieczeństwa. Rzeczywiście, najciekawsze autorskie place zabaw z lat 60. powstawały przed wprowadzeniem ścisłych wytycznych. – Ale kiedy się te normy uważnie przeczyta, okazuje się, że są po prostu logiczne – twierdzi Anna. – Mówią, że dziecko ma wyjść z placu żywe i nie zostać kaleką. A zadrapania, stłuczenia, nawet złamania są typowe dla tego wieku i żadna norma przed nimi nie uchroni. Z badań wynika nawet, że nowe place zabaw są zbyt bezpieczne. Dzieci na idealnej, wygumowanej przestrzeni nie uczą się oceny ryzyka. I nie wiedzą, że jak się przewrócą na asfalcie, to zrobią sobie krzywdę.

Guma jest zresztą bardzo droga: wybudowanie placu kosztuje od 10 tys. do miliona złotych, z czego guma to koszt główny.

– Ona jeszcze dodatkowo oddziela dzieci od natury, od ziemi – mówi Michał, głaszcząc kota. – Co ciekawe, w normie nie ma ograniczeń dotyczących materiałów. Można używać głazów i konarów.

Anna: – Dzisiaj poszliśmy z Frankiem do Parku Aleksandry w poszukiwaniu dzikich miejsc. Bawił się pod dębem, w piaskownicy wykopanej przez lisa, taplał w bajorze po powodzi.

Na pytanie o zabawki syna Anna odpowiada: – Dzisiaj wyciągnął koszyk ze zmywarki. Ma kółka, więc jest zachwycony. Lubi też garnki, moździerz, wagę, tarkę, uwielbia podlewać kwiatki. Ma sporo klasycznych drewnianych zabawek i kolekcję wiklinowych witek.

Przypomina się ich prototypowa seria „Zabawki wszech czasów”. Trzy opakowania: w jednym patyk, w drugim sznurek, w trzecim kamień.

Fontanna z czekolady

Pytani o najlepsze place w Krakowie, wzdychają ciężko. Był jeden plac naturalny, nad Wilgą, przy szkole waldorfskiej. Jest plac samolotowy na os. Dywizjonu 303, na terenie dawnego pasa startowego. I są Smocze Skwery – dobry pomysł, ale sztampowa realizacja.

W Krakowie ich placów właściwe nie ma; tylko kilka przy przedszkolach, nie w pełni zrealizowanych. Mają tyle zamówień z innych gmin, że startowanie w lokalnych przetargach uważają za stratę czasu.

Pracę zaczynają – jeśli to możliwe – od spotkania z przyszłymi użytkownikami. Z dziećmi, młodzieżą, czasem także z rodzicami. Michał: – Możemy się dowiedzieć, jakie są marzenia i potrzeby.

Najdziwniejsze życzenia dzieci? Fontanna czekoladowa, fabryka pieniędzy i sklep „Wszystko po zero złotych”.

Michał: – Większość marzeń da się przełożyć na projekt. Jeśli tylko podejdzie się do tego kreatywnie. Nawet fabrykę pieniędzy można zrobić: wystarczą pieczątki z nominałami.

Kiedyś poprosili dzieci z klas 1–3 o zrobienie rysunków, które miały być podstawą projektu. Anna: – Dzieci przygotowały plan, pod którym bym się bez wątpliwości podpisała. Nie wstawiły ani jednej gotowej zabawki: najpierw narysowały huśtawkę, ale potem ją wymazały, bo stwierdziły, że jak będą się chciały huśtać, to sobie zawieszą deskę na linie. Wykorzystały pagórek, drzewa, otwartą przestrzeń. Niesamowita wrażliwość przestrzenna.

Franek kończy jeść i zaczyna wysypywać łyżką cukier na stół. – Ej, to nie jest piaskownica – mówi Anna, odsuwając cukierniczkę i podsuwając solniczkę. Franek wsypuje sól do kawy. Anna kręci głową z uśmiechem i opowiada dalej: – W Michałowicach dzieci chciały kolory. To miał być naturalny plac, więc nie pasowało nam to do koncepcji. Ale zrobiliśmy park linowy oparty na drewnianych słupkach, nawiązujących do konarów pobliskich drzew, i od pewnej wysokości pomalowaliśmy je na różne kolory. I to się w tej realizacji spodobało najbardziej.

Śmieje się, że warsztaty poprzedzające projektowanie są bardziej potrzebne im niż dzieciom. Że to oni czerpią z nich inspirację. – Ale obserwujemy też, że z wyobraźnią dzieci jest coraz gorzej. I zanika z wiekiem. Zgadzam się, że szkoła zabija kreatywność.

Wiele dzieci pytanych o idealny plac zabaw opisuje to, co widzi. – W Szydłowcu dzieci powiedziały, że na pobliskim placu nie chcą się bawić, bo tam jest nudno: zjeżdżalnia, huśtawka i nic więcej. Więc my: „To macie okazję stworzyć wymarzony plac. Co na nim powinno być?”. A dzieci: „No jakaś zjeżdżalnia, huśtawka…”. Tę pierwszą blokadę trzeba przełamać. I wtedy wyobraźnia się uruchamia.

W Szydłowcu wymyślili plac kosmiczny.

– To jest koło młyna, młyn to zboże, a zboże to kręgi – wyjaśnia Michał.

– Tylko dla Michała to było takie oczywiste – śmieje się Anna.

Kręgi odzwierciedlały planety Układu Słonecznego. Dzieci miały je wypełnić.

– Na Wenus zaprojektowały piaskownicę z mąki. Bo wiadomo: Wenus kojarzy się z kobietą, a kobieta z kuchnią – mówi Anna ironicznie. – Pomysł mąki tak nam się spodobał, że poświęciliśmy swoje poglądy.

Mąkę będzie imitował biały piasek. Prawdziwa pojawiła się na jeden dzień. Dzieci przynosiły wodę i zagniatały ciasto. „Mamo, sam to projektowałem” – powiedział chłopiec, strofowany, że psuje piaskownicę.

Michał: – To jeden z plusów takich warsztatów. Dzieci wiedzą, że przestrzeń zależy od nich.

Anna: – I bardziej o nią dbają. Edukacja architektoniczna daje efekty od razu, nie tylko na przyszłość.

A ich marzenia? Annie marzy się plac wykorzystujący wyłącznie tkaniny i liny, Michałowi – wielki betonowy, jak w Central Parku. I plac geologiczny w Tatrach. Każdy ze swoich projektów lubią, ale żaden nie został zrealizowany dokładnie tak, jak by chcieli.

– Na razie mamy pewien niedosyt – mówi Anna. – Wszystko jeszcze przed nami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2014