Radykalizm nie popłaca

Wiec na Krakowskim Przedmieściu i późniejsza o kilka dni tyrada Jarosława Kaczyńskiego w Sejmie pokazały, w jakim kierunku przesuwa się prawicowa retoryka. Jeśli liderzy PiS nie potrafią się uczyć na własnych błędach, powinni spojrzeć za Ocean.

17.04.2012

Czyta się kilka minut

Zaraz po tym, jak rząd ogłosił plany likwidacji Funduszu Kościelnego i redukcji liczby kapelanów wojskowych, na prawicy podniosło się larum. Część polityków „po przyjacielsku” doradzała Donaldowi Tuskowi, by „nie szedł na wojnę z Kościołem”. Po pierwsze, twierdzili, i tak nie przebije w antyklerykalizmie Ruchu Palikota, po drugie – w starciu z episkopatem na pewno przegra.

PiS tak przyjacielskie wobec szefa rządu nie było. Jarosław Kaczyński ogłosił rozpoczęcie przez władze antykościelnej kampanii, zaś na 21 kwietnia zapowiedział w Warszawie demonstrację w obronie „Telewizji Trwam, tradycyjnych wartości i Kościoła”. Jak wielką przysługę wyrządza takimi działaniami PO, najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy: radykalizacja języka przypomni wszystkim o ekscesach IV RP i po raz kolejny zniechęci do prawicy centrowych wyborców. Wiec na Krakowskim Przedmieściu, zorganizowany 10 kwietnia, i późniejsze o kilka dni wystąpienie Kaczyńskiego w Sejmie doskonale pokazały, w jakim kierunku ponownie przesuwa się prawicowa retoryka.

Jeśli liderzy PiS nie potrafią się uczyć na własnych błędach, powinni spojrzeć na wydarzenia za Oceanem. W listopadowych wyborach prezydenckich w USA konserwatyści najpewniej przegrają – z podobnych powodów.

BUDŻET ZAMIAST BOGA

Jeszcze kilka miesięcy temu większość komentatorów twierdziła, że głównym tematem rozkręcającej się wówczas kampanii będzie stan amerykańskiej gospodarki. W 2012 r. wpływ załamania finansowego jest wciąż widoczny nie tylko w ogólnych wskaźnikach, ale przede wszystkim w życiu milionów Amerykanów. Nic więc dziwnego, że hasło „Gospodarka, głupcze!” przeżywało renesans, a członkowie Partii Republikańskiej, którzy rozpoczynali walkę o nominację tego ugrupowania do starcia z Barackiem Obamą, prześcigali się w propozycjach naprawy amerykańskich finansów.

Jednak wraz z przedłużającą się rywalizacją w GOP (Grand Old Party, bo tak w USA nazywa się Partię Republikańską) i kolejnymi wyborami stanowymi, które wciąż nie rozstrzygały kwestii nominacji, zmieniały się także tematy dyskusji. Walkę ze skutkami recesji zastąpiły aborcja, legalizacja związków homoseksualnych czy refundacja środków antykoncepcyjnych. Zamiast pretendować do roli ekspertów ekonomicznych, kandydaci przywdziewali szaty moralistów, oskarżając obecną administrację o prowadzenie „wojny przeciw religii”.

Ten populistyczny zwrot, napędzany przez najbardziej radykalnego z pretendentów, Ricka Santoruma, pozwolił mu co prawda wygrać w 11 stanach i wysunąć się na drugie miejsce wyścigu, ale dla samej partii może skończyć się tragicznie. Mimo że Santorum 10 kwietnia wycofał się z kampanii, jego długa w niej obecność radykalizowała także postawę lidera sondaży, Mitta Romneya, co znacznie zmniejszyło szanse tego ostatniego w starciu z Obamą. Podczas listopadowych wyborów trzeba będzie przekonać nie tylko wyborców prawicowych, ale także polityczne centrum.

Dlaczego Republikanom tak trudno było się zdecydować, mimo że czas działał na ich niekorzyść? Otóż i pod tym względem sytuacja tej partii przypomina sytuację polskiej prawicy, a to dlatego, że oczekiwania republikańskich wyborców są złożone i niekiedy sprzeczne. Najchętniej widzieliby w roli kandydata człowieka sukcesu, ale niezbyt zamożnego, pobożnego chrześcijanina, ale wyznającego odpowiednią formę chrześcijaństwa, zapowiadającego cięcia wydatków, ale jednocześnie utrzymującego potężną armię, wycofującego rząd ze sfery gospodarczej, ale pilnującego przestrzegania norm w sferze obyczajowej, wreszcie człowieka o żelaznych zasadach moralnych, który jednak nie będzie zbyt silnie narzucał ich innym. Jednym słowem: pragną kogoś na wzór owego supermana, o którym przed kilkoma miesiącami mówił Jarosław Kaczyński. Kłopot w tym, że i nas, i u nich taki kandydat nie istnieje.

DLACZEGO NIE ROMNEY?

Pewny już nominacji Romney to teoretycznie ucieleśnienie mitu o otwartości amerykańskiego społeczeństwa, w który tak bardzo wierzy lub chce wierzyć znaczna część prawicowego elektoratu. Ten posiadacz dwóch dyplomów Uniwersytetu Harvarda – w dziedzinie prawa i biznesu – to w końcu wnuk zwykłego stolarza i syn (początkowo) ubogiego przedsiębiorcy. Ojciec Romneya od podstaw budował pozycję finansową i polityczną rodziny, podtrzymaną następnie przez samego Mitta, najzamożniejszego ze wszystkich kandydatów ubiegających się o nominację. Zdobyty ciężką pracą majątek powinien być jego wielkim atutem w walce o sympatie wyborców – historia jego rodziny to przecież spełniony American Dream. Nic dziwnego, że właśnie na sukcesie zawodowym Romney próbował opierać swoją kampanię, kiedy jeszcze jej głównym tematem były kwestie ekonomiczne.

Problem w tym, że firma Romneya zajmowała się doradztwem finansowym i restrukturyzacją podupadających przedsiębiorstw, co wiązało się z zamykaniem nierentownych zakładów, przenoszeniem produkcji za granicę, zwalnianiem setek pracowników i... inkasowaniem wysokich honorariów nawet w przypadku bankructwa ratowanych firm. Paradoksalnie, podkreślając swoją przedsiębiorczość, Romney unikał więc wzmianek na temat fortuny, jaką dzięki niej zbił, i starał się pokazać jako zwykły Amerykanin, który doskonale rozumie problemy, frustracje i nadzieje swoich wyborców.

Nie był w tym jednak skuteczny. W grudniu, podczas jednej z debat telewizyjnych kontrkandydat Romneya, Rick Perry, zarzucił mu, że choć niegdyś popierał reformę systemu opieki zdrowotnej Baracka Obamy, zmienił zdanie, by przypodobać się republikańskim wyborcom. Wyprowadzony z równowagi Romney powiedział wówczas, że nigdy w tej kwestii zdania nie zmieniał i jeśli Perry nie wierzy, mogą natychmiast założyć się o... 10 tysięcy dolarów. Jakiś czas później, podczas wizyty w stanie Michigan – centrum amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego – na pytanie, czy sam jeździ amerykańskimi samochodami, Romney odpowiedział, że nie, ale za to jego żona „ma kilka cadillaców”. Z kolei w trakcie spotkania w jednym ze środkowozachodnich stanów, gdzie ogromną popularnością cieszą się wyścigi samochodowe NASCAR, zapytany, czy interesuje się tym sportem, ponownie odpowiedział, że nie, ale kilku jego dobrych znajomych kupiło zespoły NASCAR na własność.

DLACZEGO NIE SANTORUM?

A jednak mimo wszystkich słabości Romney utrzymał nad pozostałymi kandydatami dużą przewagę, tak że drugi w kolejności Santorum mógł właściwie tylko przedłużać walkę, niż rzeczywiście starać się o zwycięstwo. Dlaczego? Pod względem konserwatyzmu obyczajowego Santorum zostawiał wszystkich rywali daleko w tyle – jest radykalnym przeciwnikiem aborcji i tolerancji dla związków homoseksualnych, twierdzi, że amerykańska konstytucja została nadana bezpośrednio przez Boga, a w 2001 r. proponował nawet wprowadzenie do szkół publicznych kreacjonizmu podważającego Darwinowską teorię ewolucji. Z jakiego zatem powodu nie cieszył się większą popularnością wśród republikańskich wyborców?

Paradoksalnie właśnie ze względu na swój moralny rygoryzm. Także w tym przypadku Partia Republikańska pada ofiarą własnego radykalizmu i sprzeczności, jakie ten ze sobą niesie. Kiedy podczas styczniowego wywiadu dla CNN Santorum stwierdził, że kobiety, które zaszły w ciążę na skutek gwałtu, nie powinny mieć prawa do aborcji, lecz przyjąć ten „makabryczny” dar od Boga i jak najlepiej z niego skorzystać, nawet wielu konserwatystów krzywiło się z zażenowaniem.

Podobnie było kilka tygodni później, kiedy jeden z najpopularniejszych prawicowych liderów opinii, Rush Limbaugh, nazwał studentkę popierającą pomysł refundacji środków antykoncepcyjnych prostytutką. Żaden z kandydatów nie ośmielił się potępić gospodarza najpopularniejszego w Stanach programu radiowego, którego regularnie słucha ponad 20 milionów ludzi. Kontrowersje, jakie wywołał Limbaugh i reakcje republikańskich polityków, raz jeszcze przekonały wielu umiarkowanych wyborców, że ich miejsce jest przy Obamie. Okazało się, że choć prawicowe postulaty odbudowania „prawdziwej Ameryki” brzmią w ustach polityków niezwykle podniośle, wyborcy nie chcą, by państwo budowało ową Amerykę, szperając w ich sypialniach.

Ulegając radykałom, Partia Republikańska odepchnęła od siebie bardziej umiarkowanych wyborców. A bez ich poparcia zwycięstwo z obecnym prezydentem będzie niemożliwe.

***

USA nie są pod tym względem wyjątkiem – niechęć do radykalizmu od lat niweczy szanse na zwycięstwo polskiej prawicy. Nawet 100 tysięcy ludzi, którzy według organizatorów mają się zjawić na warszawskiej demonstracji „w obronie Kościoła”, nie wyniesie Kaczyńskiego do władzy, a ich niewątpliwie radykalne hasła – takie jak te, wznoszone pod Kancelarią Premiera „z okazji” drugiej rocznicy katastrofy pod Smoleńskiem – wywrą skutek odwrotny od zamierzonego. Idąc na czele kwietniowego marszu lub po raz kolejny przemawiając na Krakowskim Przedmieściu, prezes PiS nie powinien pytać sam siebie, ilu sympatyków udało mu się zgromadzić, ale ilu potencjalnych wyborców właśnie stracił. 


ŁUKASZ PAWŁOWSKI jest socjologiem, członkiem redakcji tygodnika internetowego „Kultura Liberalna” (www.kulturaliberalna.pl).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2012