Przydługie dzieciństwo

Seminaria zaczęto tworzyć dopiero po... piętnastu wiekach dziejów Kościoła. Wiele też czasu musiało minąć, zanim przestały one być tylko szkółkami zawodowymi dla księży.

04.05.2013

Czyta się kilka minut

Czterysta pięćdziesiąt lat temu, 15 lipca 1563 r., podczas 23. sesji soboru trydenckiego przyjęto dekret o reformie, który m.in. nakazywał biskupom zakładanie seminariów duchownych. Ważniejsze jednak niż okolicznościowe dytyramby z okazji tej rocznicy są nasuwające się przy jej okazji pytania.

Skoro ranga seminariów jest tak wielka, to czemu ich utworzeniem zajęto się dopiero po piętnastu wiekach dziejów Kościoła? Czy była to tylko nowa postać odwiecznej troski o przygotowanie kandydatów do kapłaństwa, dyktowana potrzebami czasu kontrreformacji? Skoro tak, to dlaczego nawet sto lat po dekrecie o reformie istniały jeszcze diecezje, w których nie było seminarium, albo gdzie alumnami była tylko część wyświęcanych, a nauka trwała zaledwie kilka miesięcy?

IM WCZEŚNIEJ, TYM GORZEJ

W pierwszym tysiącleciu historii Kościoła kształcenie duchownych i świeckich odbywało się głównie w klasztorach, a w wiekach VIII–XIII także w szkołach katedralnych i parafialnych. Pojawienie się uniwersytetów i ich wydziałów teologicznych (XII w.), a także szkół zakonów żebrzących umożliwiło wprawdzie poszerzenie elit teologów i kaznodziejów, ale w skromnej edukacji kleru parafialnego zmieniło niewiele. W pierwszej połowie XVI w. umysłowy i moralny poziom duchownych nie należał w Europie do wysokich. Niektórzy odprawiali nawet na przemian, według życzenia patronów, nabożeństwa katolickie i ewangelickie...

Soborowy dekret o seminariach rozpoczyna wymowne zdanie: „Wiek młodzieńczy, jeżeli nie będzie właściwie uformowany, skłonny jest do postępowania za przyjemnościami świata, a gdy od wczesnych lat nie będzie kształtowany w pobożności i w religii, zanim skłonność do wad nie opanuje całego człowieka, to nigdy nie będzie mógł doskonale wytrwać w karności kościelnej bez największej i niemal wyjątkowej pomocy Boga”.

Tak zdefiniowany zgubny wpływ świata na młodzież, a także chęć uchronienia jej od zepsucia skłoniły ojców soboru do postanowienia, by do seminarium byli „przyjmowani kandydaci w wieku przynajmniej dwunastu lat”. Ale pomysł wychowania modelowych kapłanów przez odcięcie ich już w dzieciństwie od gorszącego otoczenia i urabianie pod kloszem aż do święceń (około 12 lat) okazał się nie do przełożenia na kościelną praktykę.

Oto w latach 1580–1600 upadły seminaria w aż dwunastu francuskich diecezjach. Powód? Kierując się wskazaniami Trydentu, przyjmowały kandydatów zbyt młodych, by mogli być pewni swego powołania, którzy rezygnowali z kapłańskiej drogi. Niektórzy biskupi woleli więc wiązać przygotowanie przyszłych księży z kolegiami jezuickimi; inni godzili się na krótką (i tanią) edukację pełnoletnich alumnów we własnym seminarium. Zapewne liczyli na to, że – wbrew opinii ojców soboru – tak ekspresowo uformowani kapłani w wytrwaniu w kościelnej karności będą mogli oczekiwać owej wyjątkowej pomocy Boskiej. Nie wszyscy naśladowali wzorcowego biskupa posoborowego, metropolitę Mediolanu, św. Karola Boromeusza, który już w 1564 r. założył seminarium i potrafił w nim utrzymać 246 kleryków oraz 626 eksternistów.

BISKUPI WOLĄ JEZUITÓW

Pod koniec XVI w. tylko 6 z 18 diecezji Rzeczypospolitej miało własne seminarium. W połowie XVII w. było ich już w sumie trzynaście, w 11 spośród 19 diecezji. Ale łącznie było w nich miejsce tylko dla stu kilkudziesięciu kleryków. Potem sytuacja się poprawiła, choć np. we wschodnich diecezjach jeszcze w 1750 r. na 1252 parafie przypadało tylko 36 alumnów – powodem był głównie brak środków.

Większość najstarszych polskich seminariów (Braniewo, zał. 1567; Poznań –1581; Wilno – 1582; Kalisz – 1593; Pułtusk – 1594; Gdańsk – 1620; Sandomierz – 1635) prowadzili jezuici, a w XVIII w. misjonarze, przedkładający pobożność nad kształcenie i bardziej ustępliwi wobec biskupów w skracaniu czasu edukacji.

Istotna dla potrydenckiego odrodzenia religijnego sprawa kształcenia duchownych nie zyskała od strony materialnej wyraźnego priorytetu. Hojność fundatorów zyskiwały stare korporacje duchownych (klasztory i kapituły) i tzw. prebendy – nowe stanowiska tworzone tylko do odprawiania nabożeństw za zmarłych dobrodziejów.

Aby utrzymać seminaria, sobór polecił opodatkować biskupów i księży. Było to trudne do wyegzekwowania. Diecezje dążyły do oparcia bytu seminariów na typowym uposażeniu go ziemią i czynszami. Bywało więc, że wojny i klęski żywiołowe uszczuplały liczbę miejsc dla słuchaczy. Z seminariów nie korzystali tzw. konwiktorzy, utrzymujący się sami, mieszkający wygodniej i lepiej jadający, posiadający lokajów, a po święceniach obejmujący od razu kanonię czy inne „dobre” beneficjum. Takie wygody miały wedle zamierzeń ich rodzin i biskupów przeciwdziałać zniechęceniu szlacheckich i magnackich synów do przywdziewania sutann. Od końca XV w. tylko dobrze urodzeni mogli obejmować biskupstwa i kanonie.

W pierwszej połowie XVIII w. większość księży w Rzeczypospolitej miała za sobą pobyt w seminarium, ale najczęściej trwał on zaledwie rok lub dwa. Niejednemu, pod wpływem próśb wpływowych person, skracano czas nauki. W roku było aż sześć regularnych terminów święceń kapłańskich. Poprzedzający je niezbyt trudny egzamin zdawali także ci, którzy przygotowywali się do niego poza seminarium. Warunkiem otrzymania święceń było znalezienie dla siebie stanowiska (tzw. tytuł święceń) – wikariatu u plebana lub probostwa czy innego beneficjum – u jego kolatora, czyli patrona (był nim spadkobierca fundatora). Te umowy i rekomendacje zatwierdzały władze diecezjalne.

WYSTĘPKI ZAMIAST CNÓT

Praktycyzm bez ambicji – to znak rozpoznawczy nie tylko polskich seminariów jeszcze w połowie XVIII w. Pełniły one – według określenia historyka, biskupa Mariana Rechowicza – rolę „szkółek klerykalno-zawodowych”, wdrażających swych adeptów w minimum umiejętności niezbędnych do odprawiania Mszy, odmawiania brewiarza, udzielania sakramentów, a zwłaszcza spowiadania.

Ponieważ to ostatnie wymagało najwięcej wiedzy (także prawnej), większą część krótkiego pobytu w seminarium poświęcano kazuistyce. To uczenie stosowania norm moralnych do mierzenia grzechów i zadawania spowiadanym odpowiednich pytań odrywało teologię moralną od Biblii i dogmatu, nasycając ją legalizmem i buchalterią. Księża, bardziej niż na promowaniu cnót, byli skupieni na piętnowaniu występków.

Krótki czas i jakość seminaryjnego przygotowywania staropolskich duchownych pozostawały w związku z ich obyczajami i stanem duszpasterstwa. O mankamentach w obu tych dziedzinach świadczą nie tylko zjadliwe przygany innowierców czy satyry Krzysztofa Opalińskiego lub Wacława Potockiego, ale i źródła, których podejrzewać o antyklerykalizm nie sposób: protokoły biskupich wizytacji i akta kościelnych sądów, a także słane do Rzymu relacje rządców diecezji i nuncjuszy.

W drugiej połowie XVIII w. pod wpływem katolickiego oświecenia wielu biskupów skorygowało programy nauczania w seminariach i wydłużyło je do trzech lat. Dopiero wtedy – po spóźnionych narodzinach i przydługim dzieciństwie – seminaria zaczęły stopniowo wchodzić w fazę dojrzałości.  


Ks. JAN KRACIK (ur. 1941) jest profesorem historii, wykładowcą Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II. Autor wielu książek na temat dziejów Kościoła. Ostatnio wydał: „Chrześcijaństwo kontra magia. Historyczne perypetie” (2012). Stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2013