Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na białej obwolucie żadnej grafiki, tylko wyjustowane nazwisko autora, tytuł i nazwa wydawnictwa. Wyrównane do środka, złożone tym samym krojem (Times New Roman) i stopniem (na oko 48). Na taki żart może sobie pozwolić chyba tylko Karakter – wydawnictwo, które tak bardzo dba o estetyczny poziom swoich publikacji, że na obwolutę robioną w Wordzie nikt się nie nabierze.
Może to właśnie dzięki tej okładce niewielka książka Marcina Wichy wywołała tak wielki szum. Trudno określić jej gatunkową przynależność: równie dobrze można ją uznać za rodzaj autobiografii, jak za zbiór felietonów czy dygresyjny esej. Podzielona jest na trzy części: „Złudzenia” opowiadają o tym, czym był design w PRL-u, „Poradnik złego projektanta” – o tym, co z polskim wzornictwem stało się po ’89 roku; „Sklep z designem” – o tym, jak w XXI wieku design oderwał się od rzeczywistości. Czy raczej – jak zaczął być utożsamiany z luksusem.
Marcin Wicha – grafik i projektant, znany czytelnikom „TP” z publikowanych niegdyś cotygodniowych rysunkowych komentarzy i satyrycznych tekstów – płynnie przechodzi od osobistych doświadczeń do uogólnionych refleksji, tu i ówdzie robiąc krótki wykład z historii projektowania i przypominając o zasługach miesięcznika „Ty i Ja”, mistrzostwie Waldemara Świerzego czy genezie klocków lego. Mimochodem wpaja czytelnikom kilka myśli – m.in. przekonanie, że design to nie tylko identyfikacja graficzna znanej marki albo opakowanie coca-coli. To także, a może przede wszystkim, kwitek na list polecony, który „łatwo wypełnić, pod warunkiem, że nosimy nazwisko Jan Byk i mamy wzrok jak pilot F-16 z bazy w Krzesinach”, karta do głosowania (której layout może odpowiadać za wynik wyborów) czy biletomat ZTM, zaprojektowany przez kosmitę, który „ma jakiś metr czterdzieści wzrostu i bardzo długie ręce zakończone krzywymi szponami do wyłuskiwania bilonu”. Wiele z krótkich zdań Wichy ma wagę aforyzmów: „Z designem jest jak z policją. Nigdy go nie ma tam, gdzie jest najbardziej potrzebny”, „Nad polskim projektowaniem wisi klątwa ładności”, „Awangarda stała się podstawą mieszczańskiego dobrego gustu”.
Jest to książka śmieszna i smutna zarazem: tak jak śmieszny i smutny jest krajobraz polskich miast i kształt przedmiotów, które otaczają nas na co dzień. Wicha nie wdzięczy się do czytelnika, z kamienną twarzą opowiada świetne anegdoty: o kliencie, który „jako prawdziwy mężczyzna rozróżniał tylko trzy kolory”, a za estetyczną wyżynę uważał olejny obraz z koniem w galopie; o sąsiadach, których wzorową wspólnotę zniszczyła dyskusja o kolorze farby na klatkę schodową; o drukarzu, któremu przy przygotowywaniu kopert na kalendarze „jeden wymiar trochę umknął, ale za to drugi jest perfekt”. Migają w tych historyjkach znane postaci życia kulturalnego i politycznego, ale zazwyczaj bez nazwisk. Ich identyfikacja jest dodatkową frajdą.
„Jak przestałem kochać design” to wreszcie także hołd dla ojca autora – zmarłego w 2006 r. warszawskiego architekta Piotra Wichy, który zaprojektował m.in. budynek centrali STOEN przy placu Europy i wschodnią ścianę alei KEN. Który „nie wpuszczał brzydoty za próg”, zmuszając rodzinę do noszenia szwedzkich chodaków zamiast polskich kapci i który nie wyjeżdżał na wakacje, bo męczyły go ohydne kolory dywanów w pensjonatach. To właśnie od momentu jego śmierci Marcin Wicha rozpoczyna swoją opowieść: przytacza historię wyboru urny, która odpowiadałaby estetycznym wymaganiom ojca (stanęło na czarnym granitowym sześcianie – przeróbce z kościelnego kwietnika). „Urna była piękna. Problem polegał na tym, że jedyna osoba, która mogła to docenić, jedyna osoba, na której opinii mi zależało, już nie żyła”. Zdanie proste, mocne i piękne. Czyli świetnie zaprojektowane. ©℗
Marcin Wicha, „Jak przestałem kochać design”, Karakter, Kraków 2015.