Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
ostatnimi czasy podziwiam niezwykły fenomen. Obrodziło nam nad Wisłą pacjentami mieniącymi się doktorami i profesorami, ale opowiadającymi takie bzdety, że nawet diabeł milknie w osłupieniu. Niegdyś wspomniane tytuły synonimem były powagi, oczytania i rzetelności, rozwagi i umiaru. Generalnie – cienizny i nudziarstwa. A dziś rączki tylko zacieram, gdy w telewizji anonsują profesorski występ, bo w pięciu przypadkach na dziesięć szykuje się niezły show: wrzaski, rechot i przekrzykiwania, bełkot i demagogia do kwadratu. Zamiast namysł zmarszczonego czoła – zaciśnięte pięści. I prawy, i lewy. I prosty, i sierp.
A nawet jeżeli niestety bijatyki i mordobicia nasz cny akademik nie preferuje, siekierą ani cepem nie wywija – i tak z reguły zakłada, że jego musi być na wierzchu. Takie czasy, moi kochani: alboś asertywny, alboś pokurcz i cienka rura.
Rozczuliłem się niedawno podczas lektury pewnego uczonego teologa. Otóż nasz mędrzec, nie po raz pierwszy zresztą i nie po raz ostatni, postanowił dać słuszny odpór oszczercom, co perfidnie kłamią, szczują i judzą, że zbyt wiele nienawiści się w nadwiślańskim Kościele rozplenia. Jak bowiem powszechnie wiadomo, kwitną tu wyłącznie miłość wzajemna i dobroć. Pogarda, bliźnich lekceważenie, kompleksy i agresja? Skądże znowu! Tu idzie wyłącznie o obronę prawdy, chrześcijańskich wartości i moralnej kondycji narodu. O czytelne świadectwo i cywilną odwagę.
Sądziłem, że uświęconym zwyczajem nadwiślańskich kaznodziejów nasz profesor cały wywód ukoronuje jeszcze soczystym cytacikiem z umiłowanego Jana Pawła, ale tym razem zażył z mańki i powołał się na samego Nieprzyjaciela. Przecież Cieśla – pisze rozgorączkowany polemista – surowo ganił i obsztorcowywał faryzeuszów. A ci (zamiast się nawrócić) wylewali żale, że im Nazarejczyk ubliża. Ergo: odwracali kota ogonem. Identyczny chwyt stosują dziś nad Wisłą fałszywi krzewiciele tolerancji, załgani katolicy otwarci i sługusy salonu. Gdy prawdziwie prawi i pobożni wzorem Cieśli walą prosto z mostu i na odlew, ciemna strona mocy od razu oskarża ich o nienawiść. Tak oto emisariusze zła pozują na ofiary, a dzielnych apostołów wciska się w buty niemiłosiernych oprawców.
Piękny to wywód, zaiste piękny, księże profesorze! Do nóżek padam, kapeluszem o posadzkę zamiatam i czołem biję. Ale ośmielę się słówko polemiki wtrącić. A mianowicie faktem jest niezbitym, że czasem się Cieśla nie patyczkował i nie certolił. Kłopot w tym, że wszystko robił na opak i nie tak, jak się księdzu zdaje. Jeden raz na przykład puściły Nieprzyjacielowi nerwy, że i mnie zamurowało! Ale zamiast na przykład podłożyć ogień pod prawdziwe zła siedlisko, komorę celną albo przybytek rozpusty, bądź chociażby pikietę tam zorganizować, co czynem byłoby chwalebnym i moralnie czytelnym – Nazarejczyk dopuścił się przemocy... w świątyni, skąd porządnych obywateli, handlarzy i bankierów powrozem wypędził. Nawet zresztą wtedy, gdy najświętsze miał prawo się bronić – stał jak niemota i jeszcze innym miecz z ręki wytrącał, jak w Ogrodzie Oliwnym przeklętemu Rybołapowi. A przecież tamten jako jedyny się zreflektował, co robić należy. Gwałt niech się gwałtem odciska!
Nie przeczę, że ostry miewał Nazarejczyk język. Ale nie wtedy nim obracał, gdy było trzeba. Kapłanów i lewitów, uczonych w Piśmie, saduceuszów i faryzeuszów traktował bez ulg, a ucztował z ladacznicami i celnikami. Grzeszników i różnych odmieńców nie piętnował, jedynie pobożnych się czepiał i wyzywał od grobów pobielanych. Tymczasem przed Piłatem albo Herodem języka w gębie zapomniał – zamiast o prawdę, prawo i sprawiedliwość się dopominać. Do jednego z bandy Dwunastu zwrócił się w gniewie per szatanie i kazał iść z oczu, a przecie chłopina mądrze kombinował i słusznie odwodził zbzikowanego Mistrza od rojeń o cierpieniu i krzyżu. Kiedy jednak inny uczeń naprawdę haniebnie zdradził, Cieśla wszetecznika nie przeklął. Jak zwykle sam musiałem się wszystkim zająć i Judasza do stryczka skłonić, żeby koniec końców przyzwoitości stało się zadość.
Cóż by się z tym światem stało; wszystko by szaleńcy do góry nogami wywrócili, gdyby nie diabeł... Nieprawdaż, drogi księże profesorze?...
A Ciebie, drogi krewniaku, jak zwykle gorąco pozdrawiam.
TWÓJ KOCHAJĄCY STRYJ KRĘTACZ