Osiedlowa telenowela

Występują: 11 milionów Polaków. Scenariusz: Le Corbusier. Reżyseria: polscy urbaniści. Początek emisji: lata 50. XX wieku. Koniec emisji: nieznany.

18.11.2013

Czyta się kilka minut

ODCINEK 1. GOMUŁKA MALUJE PODŁOGI


Pierwszy blok z wielkiej płyty znajdujemy w Nowej Hucie na osiedlu Hutniczym. Według „Rocznika Krakowskiego” powstał ok. 1953 r. Wygląda jak przedwojenna kamienica: trzy piętra i parter. Nigdzie w Polsce nie spotka się podobnych wejść do klatek schodowych: drzwi obudowane są charakterystyczną szachownicą z cegieł. Przez pół wieku nie tknęła go ręka tynkarza, widać więc łączenia między płytami.

Najpierw prefabrykaty były eksperymentem. Powstawały – jak pisze historyk Tadeusz Binek – z żelbetu lub żużlobetonu i metalowych zbrojeń. Od razu na budowach. Nowohucka wielka płyta rosła w szczerym polu, w „czynie społecznym”, spod ręki budowniczych z całej Polski.

Budowano ją według projektu Tadeusza Ptaszyckiego, przedwojennego architekta, który po wojnie odbudowywał m.in. zniszczony Wrocław. Ptaszycki przyjechał do Krakowa na początku 1949 r., już w czerwcu zaczęły tu rosnąć pierwsze domy. Miasto dla robotników z huty im. Lenina miało być funkcjonalne i wygodne. I bardziej siermiężne niż inteligencki Kraków. W latach 60. Władysław Gomułka kazał malować podłogi farbą (wcześniej kładziono parkiety), a w blokach urządzać wspólne kuchnie i łazienki.

Bloki na os. Hutniczym nie są „maszynami do mieszkania”. Mieszkania są tu znacznie wyższe niż Corbusierowskie 226 cm i przestronniejsze (duże pokoje kosztem mniejszych kuchni i łazienek). Era „pudełkowych” mieszkań w wieżowcach miała się rozpocząć dopiero w następnej dekadzie.


ODCINEK 2. ZA 50 LAT NAS NIE BĘDZIE


– Zamiast stołu miałam tu taką małą szafeczkę – Janina z bloku przy ul. Mierzwy w Nowej Hucie opisuje kuchnię, w której trzy godziny dziennie spędza jej córka Dorota. – Różne szpargały mogłam schować. Kazałam wyrzucić, kupiłam stół. Teraz żałuję. Szafeczka by się przydała, a stół zajmuje miejsce.

W kuchni dwie osoby mieszczą się z trudem. Stolik z blatem o powierzchni nie większej niż cztery kartki formatu A4 zajmuje sporo przestrzeni. Do tego kuchnia gazowa i półki ustawione pod sam sufit.

– I od okna trochę zimnem ciągnie – skarży się Janina.

Mieszkanie ma 38 m, pokój z kuchnią i łazienką. 50 pięć lat temu, kiedy Janina dostawała przydział dzięki pracy w hucie im. Lenina, było projektowane specjalnie dla młodej rodziny. Ale mimo małego metrażu wnętrze nie sprawia wrażenia ciasnego. To zasługa wysokiego stropu. Dzięki niemu Janina i Dorota mogły wstawić wielką szafę z rozsuwanymi drzwiczkami. Są z niej bardzo dumne. Dzięki niej mieszkanie nie jest zagracone.

Dla Janiny jeden pokój to nie kłopot: – Mieszkam sama, Dorota śpi tu od czasu do czasu.

Wyprowadziła się dawno, do mieszkania po dziadkach. Przez kilka lat mieszkali tam razem: rodzice Janiny, jej mąż i mała Dorota.

– Do Nowej Huty przyjechaliśmy zaraz po wojnie – opowiada. – Miasto dopiero się budowało. Wszyscy młodzi pracowali. Stalin Stalinem, żyć trzeba było. Pomagałam przy stawianiu bloku na osiedlu Słonecznym, to za budową rosło jeszcze zboże.

– Ludzie mówią, że te bloki powinny się już dawno zawalić, ale one postoją drugie tyle – Janina odsuwa firankę i wygląda przez okno. – Ale za 50 lat nie będzie już nas na świecie.

Dorota nie pracuje od 2000 r. Wzięła odprawę po zwolnieniu z huty. – 8 lat mam do emerytury, ale nie szukam. Mamie pomagam. Posprzątam, ugotuję. Dzieci nie mam. Jak coś chcę wiedzieć, to w internecie przeczytam.

Janina: – Dużo podróżujemy. Dawniej to wiadomo: Jugosławia, Bułgaria, huta miała piękne ośrodki wypoczynkowe. Teraz po Polsce.

Dorota: – Trzeba się czasem wyrwać z tych czterech ścian, prawda?

Kiedy wychodzimy, w przedpokoju Janina zdejmuje z półki plik broszur i wręcza nam po kilka egzemplarzy: – My, proszę pana, jesteśmy świadkami Jehowy. Zauważył pan? Kiedyś, zanim przeszliśmy na świadkowanie, to nawet w tym pokoiku sylwestry na wiele osób się odbywały. Kwitło życie towarzyskie. Ale teraz, pan rozumie, to już nie bardzo.


CIĘCIE. WYBUCHY


Masowa i usterkowa „produkcja” bloków z wielkiej płyty zaczyna się w drugiej połowie lat 60. Powstają wieżowce na 10-15 pięter. W największych miastach zaczynają działać „fabryki domów”, a na największych budowach wytwórnie poligonowe, w których prefabrykaty „naparza” się w wysokiej temperaturze, żeby przyspieszyć wiązanie betonu. Kilka lat później wiązania między płytami zaczynają pękać. W wielu blokach jest przez to zimno – ściany nieszczelne, wewnątrz robią się zacieki.

W 1982 r. na jednym z największych osiedli z wielkiej płyty, Łódź Retkinia, dochodzi do wybuchu zardzewiałej instalacji gazowej. Eksplozja niszczy parter wieżowca. Giną dwie osoby. Ale budynek się nie zawala.

Gaz wybucha po raz drugi na tym samym osiedlu, w niższym bloku. Instalację gazową narusza tym razem koparka. Ginie 8 osób. Zawalona część bloku zostaje odbudowana rok później. Blok stoi do dziś.

Po przemianach ustrojowych pojawiają się pytania, jak długo bloki z wielkiej płyty wytrzymają. Prof. Bohdan Jałowiecki, członek Komitetu Przestrzennego Zagospodarowania Kraju PAN, w 2005 r. pisze, że zaczną się sypać w 2013 r. Na razie nie posypał się ani jeden.

W lutym 2013 r. posłowie z Sejmowej Komisji Infrastruktury uznali, że stan bloków z wielkiej płyty jest co najmniej alarmujący. Zwrócili się do Ministerstwa Transportu, Budownictwa i Gospodarki Wodnej z pomysłem przeprowadzenia bezinwazyjnego badania stanu technicznego obiektów z wielkiej płyty. Ministerstwo odpowiedziało: nie ma powodów do paniki, bo dotąd żaden budynek postawiony w tej technologii się nie zawalił.

Nie zawalił się, ale został zburzony. To wieżowiec przy ul. Wojska Polskiego w Gdańsku, w którym również wybuchł gaz. Kwietniowego ranka 1995 r. w eksplozji giną 22 osoby. Ekipy ratunkowe decydują o wysadzeniu go w powietrze dzień później.


ODCINEK 3. ZNICZE


Ludzie mówią: był dworzec, było życie. Dworzec Lublin Północny na Tatarach za czasów Edwarda Gierka przyciągał ludzi i handel. Przyjeżdżali robotnicy z Lublina i okolic. Obok był targ i pasaż handlowy. Ale się skończyło: targ marnieje, teraz tylko znicze można tu dostać.

Pod koniec lat 90. polskie koleje zabrały stąd większość połączeń. Pociągi dowoziły robotników największej fabryki w mieście – Fabryki Samochodów Ciężarowych. Kiedy zakład zaczął zwalniać ludzi, utrzymanie stacji przestało się opłacać.

FSC była jednym z głównych żywicieli osiedla Tatary. W szczytowym momencie, na chwilę przed 1980 r., zatrudniała 12 tys. ludzi. W latach 90. zakład sprywatyzowano. W 2001 r. zatrudniał już tylko 1,7 tys. osób.

Dla pracowników FSC miasto zbudowało w latach 60. bloki z wielkiej płyty, szkołę podstawową (dziś gimnazjum), basen i amfiteatr. Dwa ostatnie obiekty niszczeją od ponad dekady. W amfiteatrze proboszcz urządził świetlicę dla młodzieży (dzisiaj szuka pieniędzy, żeby ją utrzymać). Ostatni nowy budynek stanął 21 lat temu. To siedziba administracji osiedla.

Większość bloków na Tatarach odnowiono w ciągu ostatnich trzech lat. Ocieplono styropianem i pomalowano. W środku: mieszkania typowe dla budownictwa późnego Gomułki i wczesnego Gierka. Niskie i ciasne. Z przechodnimi pokojami, małymi łazienkami i cienkimi ścianami. – Sąsiadka kichnie, dwa piętra niżej słychać – mówi mieszkaniec bloku przy Maszynowej, który mieszka tu od 44 lat.


ODCINEK 4. STODOŁA SIĘ SPALIŁA, ZBUDUJMY STUDNIĘ


W wielkiej płycie żyją od 1975 r. Mieszkanie (43 m) na Tatarach urządzali sami i są z tego bardzo dumni. Nie wykorzystali jeszcze wszystkich pomysłów. – Nie wiadomo, co tam jeszcze siedzi – mówi Edward i wskazuje na głowę.

Najpierw opowiedzą trzy ważne historie.

Pierwsza będzie o tym, jak na blokowisku usuwa się liście. – Na wiosnę pytam w administracji, dlaczego liście nie są jeszcze zgrabione – opowiada Elżbieta. – Bo nie wiedzieliśmy, że tam leżą, odpowiadają. Liście trzeba zebrać do specjalnych kontenerów, mówią, a to kosztuje. Wystarczą foliowe worki, zauważam. A oni: ostatnim razem, jak postawiliśmy worek, to zaraz dzieciaki porozrywały i spaliły.

Druga historia będzie o tym, ile kosztuje wkopanie w ziemię trzech metalowych rurek. – Takich ograniczników, żeby samochody nie przejeżdżały – wyjaśnia Edward. – Przyszli panowie wynajęci przez administrację. Wykopali dołki, wsadzili rury, zasypali ziemią. 8 godzin im to zajęło. Policzyli sobie 250 zł. Poszło z funduszu remontowego.

Trzecia będzie o smrodzie w piwnicy.

– Kot zdechł albo szczur, myślę sobie: trzeba sprawdzić – wspomina Elżbieta. – Zadzwoniłam do administracji. W końcu przyszedł pan, który miał stwierdzić, czy śmierdzi. Myślę: jakimś urządzeniem będzie ten smród stwierdzał? Ale on wszedł, powąchał i stwierdził, że śmierdzi. Rozliczenie przyszło na 50 zł.

Edward: – Schemat działania jest zawsze taki sam: stodoła się spaliła, zbudujmy studnię. Bez sensu. Żadnego pomysłu na to, jak poprawić życie mieszkańców. Wczoraj byliśmy na zebraniu rocznym. Podnieśliśmy kilka kwestii. Spytaliśmy np. o rosnące czynsze. Rosną, bo niektórzy zalegają. Więc proponujemy: niech ci, którzy nie płacą, odpracują dług społecznie i wysprzątają osiedle. Proszę państwa – mówią – do tego trzeba zmienić prawo, nie wygrzebalibyśmy się z formalności.

Elżbieta: – Jakbym ten dług miała, to o drugiej w nocy bym się z miotłą stawiła.

Mieszkańcy bloku Elżbiety i Edwarda zawiązali wspólnotę. Wzięli kredyt na remont elewacji. Całkowity koszt wynosił 420 tys. zł. Kredyt – 360 tys. Potrzebny był wkład własny.

– Włożyliśmy – mówi Ewa. – Razem spłacamy, ale budynek chociaż ładnie wygląda. Musieliśmy to zrobić na własną rękę. Ze strony władzy chęci do tego nie było.

Edward: – Problem jest taki, że 18 rodzin wykupiło mieszkania na własność, 12 ma komunalne. Nie zawsze chcą inwestować. To nie moje, nie będę się dokładał, mówią. My tak naprawdę mało możemy. Zgłaszamy administracji różne pomysły. Tak, macie państwo rację, przytakują. Ale rozkładają ręce: pieniążków brak.

Elżbieta: – Na osiedlu nawet porządnych ławek nie ma. Matki z dziećmi krzesełka ze sobą noszą na spacer, bo usiąść nie ma gdzie. Marazm taki, że nie wiem. Ktoś powie: za komuny było gorzej. Ale to komuna nam te śmietniki, ławki i chodniki zbudowała.

Spotkania mieszkańców i administracji osiedla to spotkania dwóch wrogich grup. Tak twierdzą Elżbieta i Edward. Administracja zna potrzeby, jedna z jej siedzib mieści się kilka alejek stąd. Wiedziała, że blok trzeba ocieplić i odmalować. Ale środki się nie znalazły.

– Ciepłe stołki, dobre pensje, to jest ważne – mówi Elżbieta. – Administracja zrzuca odpowiedzialność na miasto, miasto na administrację. A i tak w końcu mieszkańcy biorą sprawy w swoje ręce.

Edward: – Jedna wielka spychologia.


ODCINEK 5. ODÓR LECI DO POKOJU


Ewa z bloku przy Mierzwy w Nowej Hucie oprowadza po swoich dwóch pokojach. Są wysokie i przestronne. Dzięki meblościance w sypialni jest trochę miejsca na sofę i ławę z telewizorem. W drugim pokoju mieszka Asia, córka Ewy. Jest teraz na zajęciach, wróci za parę godzin.

– Jak się żyje w wielkiej płycie?

– Dobrze. Normalnie. Osiedle raczej spokojne, chuligaństwa, jak na tych nowych, nie ma. W większości mieszkają tu starsi ludzie, a jeśli młodzi, to na pewno w mieszkaniach po rodzicach albo dziadkach. Co tu dużo mówić: w Nowej Hucie ciężko o pracę, więc młodzi wyjeżdżają. A przecież mogliby tu zostać, mieszkania nie są najgorsze.

Ewa płaci 450 zł czynszu za 55 m. Najwięcej za gaz, bo wodę ogrzewa piecykiem typu junkers. Wykupiła mieszkanie od miasta kilka lat temu, kiedyś było komunalne: – Znajomy tego nie zrobił i teraz pluje sobie w brodę. Jego czynsz wynosi nawet 1000 zł.

Kiedyś mieszkali tu rodzice Ewy: – Tata pracował w kombinacie, dostał przydział jakoś w 1956. Długo żyliśmy na kupie. Pięcioro. Kłótni żadnych nie było. Mąż jest ugodowy, w drogę sobie nie wchodziliśmy. Wiem, jak to u ludzi bywa, ale my z rodzicami zostaliśmy, bo starzy ludzie, trzeba było się zaopiekować.

– Nic nam się na głowę nie sypie, nie przecieka – Ewa rozgląda się po ścianach. – Może dlatego, że jesteśmy na parterze? Tak, bywa trochę chłodniej od piwnicy. Tu w kuchni od okna trochę ciągnie. Problemy były z centralnym ogrzewaniem. Jak okres grzewczy się zaczynał i puszczali wodę w obieg, to w jednym pokoju mieliśmy tej wody za mało. Mówi się na to, że „kaloryfer wybija”. Jakiś czas temu założyliśmy termę i teraz woda pobierana jest automatycznie. A, i okna niedawno wymieniliśmy na plastikowe. Problemów z dopasowaniem rozmiaru nie było. Panele położyliśmy na oryginalne parkiety. Bo po co zrywać? Oryginalne szafki i pawlacze w przedpokoju też zostawiliśmy.

No, może śmietnik przeszkadza. Okna z sypialni wychodzą na śmietnik. Problem w tym, że jego drzwi otwierają się w naszą stronę. W zimie idzie wytrzymać, bo się okien nie otwiera, ale latem odór leci prosto do pokoju.


ODCINEK 6. W POLSCE LUDZIE TAK ŻYJĄ


– Tak wygląda klatka. Od nowości nieremontowana – opowiada Mirek z bloku na Tatarach. – Napisy na ścianach. Szaro, śmierdzi. Zapraszam do środka, butów proszę nie zdejmować, i tak sprzątane będzie. Szykowałem się do bielenia. Kasy zabrakło, zarzuciłem. Instalację elektryczną chciałbym nową założyć. Na razie drzwi do łazienki wymieniłem.

Córka śpi przez drzwi w pokoju. Jej to nie przeszkadza. Nam z żoną chyba też nie. Kwestia przyzwyczajenia. Sąsiadka w podobnym metrażu (31 metrów) z dziewięciorgiem rodzeństwa mieszkała i jakoś wytrzymali.

Wydaje mi się, że nie tylko na Tatarach ludzie tak żyją, ale w całej Polsce. Po dwie, trzy rodziny. A to z dziadkami, a to z rodzicami. Jak się tu z żoną wprowadziliśmy, to był dla nas luksus. Dwa pokoje z kuchnią i łazienką. Teraz młodych nie stać na kupno mieszkania. Mieszkają w klitkach wynajętych albo bokiem u rodziców. Byle taniej.

Pamiętam czasy, gdy pod oknami dzieciaki pikniki urządzały. A teraz? Gdzie kocyk rozłożyć, jak syf wszędzie i psie gówna?

Mieszkanie wykupiliśmy od miasta, 400 zł czynszu płacimy. Więc nie jest źle. Obok w wieżowcu koleżanka płaci 900. Na Tatarach jest taki system, że wysokość czynszu ustalana jest w zależności od tego, czy mieszkańcy płacą na czas i regularnie. Część lokatorów w bloku zalega, więc administracja podniosła wszystkim. Ludzie nie płacą, bo z czego? Nie dlatego, że nie chcą. Dlatego, że nie mają. Jak to wszystko teraz poszło w górę! Jeszcze 5 lat temu brałem do sklepu 50 zł i wracałem z pełną siatką, a teraz biorę tyle samo i wracam z trzema rzeczami. Lekko nie mam, muszę sobie radzić.

Całe lata pracowałem w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji. W obsłudze, konserwacji. Niestety, na chorobę zawodową zapadłem. Na rentę poszedłem. Teraz mi tę rentę zabrali. Od czasu do czasu jakąś robotę zrobię w budowlance, remont, wykończenia potrafię. No i dostanę jakąś tam kaskę. Żona nie pracuje. To znaczy, pracuje na czarno. Nie powiem, gdzie. Powiedzmy, że jako artystka. Wolny zawód. Gdyby nie ona, nie wiem, co by ze mną było.

Niejeden kumpel już się z tym światem pożegnał. Wielu się stoczyło w alkoholizm. Pracę tracili i pili, pili, aż się zapili. Ja mam wsparcie w żonie, córce. Jakąś mobilizację. Córka jest na bezrobociu od roku. Chłopaka ma na Podlasiu. On do niej czasem przyjedzie, ona do niego. Przez internet się poznali. Często się nie widują, bo on tam ma pracę. Córce w urzędzie pracy już pół roku płatny staż załatwiają. Pracy w jej zawodzie w Lublinie nie ma. Jedynie w Obi towar na półkach układać. Skończyła filozofię.


ODCINEK 7. NIEKTÓRZY MAJĄ GORZEJ


– Nie, nie przeszkadza mi tak bardzo, że za drzwiami mieszkają rodzice. Przyzwyczaiłam się – Asia ma 20 lat i jest najmłodszą mieszkanką bloku w Nowej Hucie. Właśnie wróciła z zajęć na AWF. – Mama mówiła, że będę chciała zamieszkać z nimi w domku? No, nie do końca. Jeszcze się zastanawiam. Może zostanę tutaj. Chłopaka nie mam, ale nie wiem przecież, jak to kiedyś będzie. Na szczęście w okolicy nie ma dużo dresów. Słyszeliście o historiach z maczetami? Kibice Wisły i Cracovii walczą ze sobą na maczety. Ale na Hutniczym tego nie zauważyłam. Zresztą tu króluje Hutnik. Czasami dla relaksu oglądam seriale. Internet mam szybki. Mam tu przestrzeń, mogę się uczyć, nie narzekam. Niektórzy mają gorzej.


ODCINEK 8. WYBRAŁABYM PŁYTĘ


Justyna niedawno wróciła z pracy. Jest nauczycielką angielskiego w liceum. Mieszka z mężem Hubertem, który właśnie je ciasto w pokoju obok. Nie chce rozmawiać.

– Dużym plusem jest niski czynsz – mówi Justyna. – Za taki sam układ, czyli pokój z kuchnią i łazienką, w nowym budownictwie zapłaciłabym dwa razy więcej. Nie jest ciasno. Nie mamy dzieci, więc jeden pokój to nie problem.

– A jeśli kiedyś pojawi się dziecko?

– Na razie nie planujemy, ale możliwości przeróbek jest dużo. Sąsiedzi przebudowują na różne sposoby. Podobają nam się stare, oryginalne elementy, które zachowały się z dawnych czasów, pawlacze, schowki na buty. Jest cicho i bezpiecznie. Jeśli miałabym wybierać między nowym budownictwem w centrum a wielką płytą w Nowej Hucie, wybrałabym płytę.


CIĘCIE. ZIELEŃ


W jednym z mieszkań przy ul. Mierzwy rozmawiamy ze starszym małżeństwem. Częstują nas kawą i sadzają przy oknie, z którego nie widać blokowiska, tylko park. – Jest pięknie, zielono – mówi pani Teresa. – Drzewka prawie w okna wchodzą. Osiedle było budowane tak, żeby wszystko było pod ręką: przedszkole, sklep, przychodnia. To dobre miejsce do życia. Coraz mniej jest takich w Polsce.

Warto było to zobaczyć, żeby zrozumieć, że u swoich początków architektura modernistyczna miała być dla ludzi, nie przeciw nim. Przykład? Osiedle Za Żelazną Bramą w Warszawie, polska realizacja marzeń Le Corbusiera z czasów pracy nad planem Voisin (osiedla bloków w centrum Paryża). Osiedle powstało z tzw. ścian monolitycznych, wyglądających jak prefabrykaty, ale trwalszych, wylanych z jednolitego betonu. W każdym bloku przeszklone hole, zaprojektowane jako miejsce spotkań mieszkańców.

Założenia były takie, żeby zabudowa była wysoka, ale budynki stały daleko od siebie – opisywano ten projekt po latach. – Tak, żeby jak najwięcej ludzi mogło się cieszyć dalekimi widokami i zielenią za oknem.


ODCINEK 9. BLOKOWISKO WYCHOWUJE


– W wielkiej płycie mieszkam 35 lat – zaczyna Irena z lubelskich Tatar. – Od 21 na rencie. Działam społecznie. Mieszkanie mam po rodzicach. Nie narzekam. Jest ciepłe, przestronne (58 m). W lecie jest ładnie, zielono za oknem. Tylko że obiekty zdewastowane. Nie mogę tego zrozumieć. Niedawno blok został pomalowany, a już musieli napisać: „j...ć policję”.

Kiedy byłam mała, nie było na to czasu. Nie nudziłam się. Po lekcjach jadłam obiad i wracałam do szkoły – tam się toczyło życie. Rodzice dzieci pilnowali. Sami nieraz drzewka sadzili, trawę siali. Kazali swoją pracę szanować. I dzieci szanowały.

Przed blokiem był plac zabaw. Teraz tylko ławki z niego zostały. Wszystko zniszczyli. Na Tatarach większość to rodziny ubogie. Zastanawiam się, skąd te wyrostki mają na tę farbę, którą malują mury, albo papierosy, które w klatkach popalają. Z czego to wynika? Teraz każde dziecko ma internet. I to internet stał się takim wielkim podwórkiem. Podwórka w „realu” już nie szanują.

Nieraz w trolejbusie słyszę, jak sobie opowiadają o grach komputerowych, to włos mi się na głowie jeży. Gdzie są rodzice? Jak dzieciak lata pod oknami o dwunastej w nocy i się drze? Wychowałam dwoje dzieci i one się po nocach nie szlajały. Ustaliłam zasady. Że wraca się do domu przed dwudziestą, mówi się, gdzie i z kim się wychodzi. Z dzieckiem trzeba rozmawiać. Żeby wiedziało, że w domu nie czeka go tylko awantura na trzy fajerki. Trzeba je traktować jak dorosłego człowieka, na którego kiedyś wyrośnie.

Widuję tu młode matki w ciąży z piwem albo winem. Kogo ona urodzi? Astmatyka, niezdolnego do przyswajania wiedzy. To nie będzie normalne dziecko. Pochodzi taka z wózkiem, poszpanuje, a za pół roku dziecka przy niej nie będzie, oddane do jakiegoś ośrodka. Nie wiem, czy na Tatarach jest pod tym względem jakoś szczególnie. Tak jest wszędzie. Osiedle Czuby w Lublinie – niby ładne bloki, a i tam różne rodziny się zdarzają. Wielu złych rzeczy można się nauczyć. Blokowisko wychowuje.


ODCINEK 10. JAK U BAREI


Jacek jest wojskowym od kilkunastu lat. W wielkiej płycie od sześciu. Kupił z żoną mieszkanie (46 m na Tatarach), które wcześniej wynajmował. Na każde pytanie stara się odpowiedzieć rzeczowo, ma wyrobione poglądy.

Np. o wielkiej płycie: – To są twarde, solidne ściany. Dwie wiertarki i trzy wiertła po 100 zł zużyłem, kiedy robiłem remont. Ten blok budowany był dla pracowników służb mundurowych. Śmieję się, że budowlańcy się starali, bo wiedzieli, że to dla „resortowych”.

O budownictwie za komuny: – Kojarzy mi się to z serialem „Alternatywy 4”. Tu świetnie to widać. Rury montowane gdzie popadnie. Instalacja elektryczna (to widziałem u sąsiada) przeciągnięta pod parapetem, bo tak szybciej. Podczas remontu wymieniałem centralne. Musiałem podgiąć jedną rurkę. Jak podgiąłem, to zaraz leciałem do piwnicy zawory pozakręcać, bo pękła. Centralne jest żeliwne i przeżarte rdzą. Nadaje się do wymiany. Wiadomo, wtedy się budowało „na sztuki”. Nikt się nie starał, że to ma być dla ludzi. Teraz się z tego śmiejemy, oglądamy komedie Barei, ale można się przekonać, że taka jest rzeczywistość.

O własnym mieszkaniu: – Kiedy je kupiłem, było w takim stanie, że można było w nim mieszkać nawet bez remontu. Ale w końcu zrobiłem. Problem miałem z elektryką. Podłączam czajnik i mikrofalówkę jednocześnie, patrzę: ze ściany dymi. Instalacja nie miała tzw. zera, przewody były aluminiowe, utleniały się w wilgotnych ścianach. Wszystkie wymieniłem i rachunki się zmniejszyły o 30-40 proc.

O bezpieczeństwie na Tatarach: – Chcieliśmy na bloku kamerki zamontować. Administracja odmówiła, bo za drogo. A to by działało prewencyjnie. Jakby ten małolat, co ławki dewastuje, kamerkę zobaczył, to może by uruchomił resztki RAM-u i pomyślał: ojciec mnie zleje i jeszcze będę musiał płacić.

O systemie: – Jest chory. Widzę, jak działa policja. Przecież komisariat jest kilka bloków stąd. Boją się cokolwiek zrobić. A małolaty ich dobrze znają. Niejeden jest już nieźle opukany. Bierze przykład: brat w poprawczaku albo ojciec w więzieniu. Jeszcze kosę może takiemu policjantowi ożenić.

O tym, jak to zmienić: – Odrestaurować ten stary basen i dawać karnety dla dzieci z uboższych rodzin. Niech rozwijają się fizycznie i intelektualnie. Najważniejsze jest wychowanie. Robiłem wszystko, żeby dzieci do tutejszego gimnazjum nie poszły. Na Tatarach rodzice nie mówią dzieciom: wybierz dobrą szkołę, która da ci wykształcenie i pracę. Mówią: idź tam, gdzie blisko, i tak MOPS cię utrzyma.

O biedzie: – Oprócz biedy materialnej istnieje bieda moralna. Skąd te łepki mają wiedzieć, czego nie wolno, skoro sami rodzice tego nie wiedzą? Patologia rodzi patologię. 


Niektóre imiona zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2013