Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
...Są to pytania nie zawsze trudne, ale nigdy zbędne. Odpowiedzi na nie szuka się zawsze tu, na miejscu, pośród wierzb płaczących, bez względu na to, czy ktoś kiedykolwiek i gdziekolwiek na świecie je zadał i na nie odpowiedział. Dziś zatem, jak zwykle zresztą, mamy do rozwikłania kilka ważnych dla demokracji zagadnień. Starych jak świat, ale tu błyszczących nowością.
Pytanie najnowsze brzmi, czy członkom rodziny urzędnika, funkcjonariusza lub polityka wolno pracować, i – co znacznie ważniejsze – czy owej rodzinie wolno pracować na stanowiskach bądź w profesjach budzących zawiść bliźnich. Tak tego, rzecz jasna, nikt nie sformułował, ale tylko o to chodzi. Jest to teoretycznie pytanie całkowicie pozbawione tajemnicy, bowiem zawiść budzi przecież każde stanowisko i każda profesja. Niestety. Optymiści wobec tego zagadnienia proponują rozwiązanie polegające na likwidacji wszystkich stanowisk budzących zawiść. Hurtem. Jest to, nie ukrywajmy, podejście dziecinne. Pesymiści zaś uważają, że i tak w każdym polskim domu rozwiązuje się tajemnice sukcesu kolegów za pomocą prostego uznania, że ich powodzenie wynika ze znajomości, z mrocznych powiązań politycznych czy z posiadania wuja. Nie ma sensu zatem przeprowadzać akcji mogącej nadwerężyć gospodarkę. Niech będzie, jak jest.
Teoretycy chcieliby wytyczenia pionierskiej w skali globu granicy, oddzielającej w Polsce profesje i stanowiska atrakcyjne od nieatrakcyjnych. Taka granica rozjaśniłaby nam wszystkim, do czego w życiu dążyć i od czego uciekać. Kogo się czepiać, a komu dać żyć. Praktycy kontrują, argumentując, że co dla jednych jest nieatrakcyjne, dla innych atrakcyjne jest bardzo. Nie da się powiedzieć jednoznacznie, że praca operatora pojazdu sprzątającego jest pozbawiona powabu, a owym powabem kusi jednoznacznie bycie, dajmy na to, prezesem spółki skarbu państwa. Aż nadto widziało się w życiu nieszczęśliwych prezesów, by jednoznacznie uznać, że czyjakolwiek przypadkowa, wynikająca z posady wuja, prezesura siostrzeńca jest zagrożeniem dla demokracji. Globalna opinia znawców rynku pracy jest taka, że nieszczęśliwy prezes jest zawsze w demokracji problemem. Szczęśliwy zaś dla niej darem najcenniejszym, bez względu na wuja stojącego gdziekolwiek nad nim.
A może najprostszym dobrym pomysłem polskim byłoby ogłoszenie, że wszyscy członkowie rodzin osób postawionych ponad szarych Polaków, czy to prawych, czy lewych, mają być bezrobotni na wieki wieków? To jest pytanie chińskie, rzecz jasna, na które akurat już w historii świata odpowiadano, ale nowością jest polska jakość, nadana mu parę dni temu. W Radomiu działacz PiS-u pochwalił się, że większość tamtejszych członków jego ugrupowania, czy to spokrewnionych z kimkolwiek, czy to sierot biologicznych, czy po PO-PiS-ie, jest bezrobotna. Odkąd kraj jest wolny, nikt w ten sposób nie formułował definicji sukcesu ani nie sporządził bliźnim świadectwa krystalicznej uczciwości.