Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
jam głos wołającego na pustyni. Jam jest nieszczęsną Kasandrą. Od miesięcy załamywałem ręce i ostrzegałem przed nowym oberklechą. Biłem na trwogę. Błagałem i zaklinałem, żeby raz na zawsze uciszyć tego błazna, łachmaniarza i wyrób papieżopodobny. I nawet znajdowałem posłuch u wielu sług Nieprzyjaciela.
Padliśmy jednak, drogi Piołunie, ofiarą własnego sukcesu. Przez tyle lat sączyliśmy truciznę konformizmu i służalstwa, że owszem – w zaciszu kurialnych korytarzy, w czterech ścianach plebanii czy w internecie pomstowano na pomyleńca w białym kaftanie, ale żeby tak publicznie, pod imieniem i nazwiskiem, z podniesioną przyłbicą? O nie, nic z tego...
Tymczasem wariat na dobre zerwał się z łańcucha i niedawno wypalił: „Jeśli ktoś jest homoseksualistą i poszukuje Boga oraz ma dobrą wolę, to kim ja jestem, żeby go osądzać?”. No to teraz pijcie piwo, które sami sobie nawarzyliście, szanowni katole! Strach was obleciał i gryźliście się w język, przyzwalając Jego Nieodpowiedzialności na łażenie w starych buciorach zamiast w gustownych pantoflach – a teraz się dziwicie? Umiłowani bracia i siostry, od rzemyczka do koniczka. Na własnym zdrowym łonie utoczyliście heretyka, przyjaciela celników, prostytutek, bandziorów, ateuszy, a wreszcie i pederastów.
Największą irytację u naszych pacjentów wzbudził jednak nie tyle cieplejszy ton wobec tych, których pobożni – oczywiście w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku – już dawno hurtem wykopali do piekła. Oberklecha nadepnął im na odcisk o wiele boleśniejszy.
Gdybym miał ułożyć ranking najczęściej spychanych w niepamięć czy lekceważonych cytatów z Nieprzyjaciela, murowane pierwsze miejsce przypadłoby słowom: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”. Przedziwne zresztą, jak obsesyjnie Cieśla brzydził się sądzeniem, nawet – wydawałoby się – w sytuacjach zupełnie błahych. Gdy raz ktoś z tłumu krzyknął: „Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem”, Rabbuni szybciutko umył rączki: „Człowieku, któż Mnie ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami?”. Co gorsza, nie tylko sam nie sądził, ale i innym sądzić nie pozwalał. Kiedy szczerze zatroskani o dobro ogółu i powszechną moralność chcieli wykonać zasłużony wyrok na jawnogrzesznicy, Nieprzyjaciel musiał od razu wetknąć nos w nie swoje sprawy. I to niby ma być Nauczyciel, guru, duchowy przewodnik? Jak można w ogóle roić o zmianie świata na lepsze – nie powołując lotnych trybunałów, które tępiłyby wszelką reakcję, zepsucie, schizmę i nieprawomyślność?
Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni... W takim razie pytam się: po cholerę w ogóle być katolikiem? Po co się męczyć z całym tym kramem, nie jeść w piątki padliny, cierpliwie znosić jedno i to samo babsko przez całe życie albo dawać raz w tygodniu na tacę w pocie czoła zarobioną forsę – jeżeli porządny człowiek nie może nawet poczuć się lepszy od pierwszego z brzegu sodomity? Nie odbierajcie biednym ludziom tego jednego z niewielu jaśniejszych i słodszych momentów w ich szarym życiu: chwili, gdy mogą poczuć moralną wyższość, wybrać dobrze leżący w dłoni kamień i przymierzyć prosto w oko bliźniego, w którym tkwi doskonale widoczna drzazga. Czyż Nieprzyjaciel nie pojmuje, że religia jest człowiekowi potrzebna po to, żeby poczuł się wyjątkowy, wybrany? Wybrany znaczy zaś lepszy, a lepszy – to powołany do sądzenia?! Tak słabo znasz swe owieczki, Dobry Pasterzu? Bacz zatem, abyś pewnego dnia nie zasiadł na ławie oskarżonych razem z całym tym ludzkim łajnem, które ponoć tak bardzo umiłowałeś!
Twój kochający stryj Krętacz