Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od i do podszewki nicowano jego komedie, tragedie i sonety, ale wielkich tajemnic nie udało się odkryć. Nic to, ludzka wyobraźnia i tak znalazła pożywkę. Z braku laku wykombinowano, jakoby William maczał paluch w wyspiarskim tłumaczeniu Biblii z 1611 r.
Dowody? Mocne. Niepodważalne i niezbite. Wystarczy przeczytać Psalm 46. I odliczyć od jego początku 46 wyrazów. I co? Trafimy na słowo shake. A teraz odliczmy 46 wyrazów, tyle że od końca. Nie do wiary! Spear! A shake dodać spear równa się... Są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nie śniło waszym filozofom. Kto by zaś jeszcze nie wierzył, niczym Tomasz niewierny, niech i to weźmie pod rozwagę, że we wspomnianym roku 1611 miał Mister Shakespeare lat... No ile? Czterdzieści sześć, jak w pysk strzelił!
Biorąc jednak pod uwagę ogląd świata niektórych z nadwiślańskich katolików, historyjka o przekładzie sprzed czterech wieków i zaszyfrowanym nazwisku – to banał niewart zainteresowania. Nie od dziś bowiem wiadomo, że caluśkim światem rządzą tajne bractwa, od masonów po Grupę Bilderberg; kulę ziemską od bieguna do bieguna oplata sieć spisków, sekretne zaś komunikaty poukrywano w kodach paskowych. Tak oto za nos wodzi się miliardy nieświadomych niczego istot. A wszystko po to, by niszczyć Kościół i wartości.
Niedawno pewien Arcybiskup znad Wisły, załamując ręce nad plagą rozwodów, ogłosił taką oto rewelację: „Jeden z analityków, ekspert banku watykańskiego, który pracował w Kalifornii...”. Tu raptownie przerwę uczony wywód, drogi Piołunie, aby zwrócić Ci uwagę na fakt drobny, acz znaczący. Aby sensacyjną teorię uczynić wiarygodną, wskazać powinieneś na źródło – anonimowe, samo w sobie tajemnicze, ale zarazem fachowe, wiedzą o rzeczach światowych na głowę bijące zwykłych śmiertelników. Analityk, Watykan i Kalifornia – pasują, jak ulał...
Tenże więc ekspert oświecił naszego hierarchę, że „analitycy marketingu uznali, iż rozwody są korzystne dla handlu detalicznego”. Czemuż to? Bo „wymuszają rekonstrukcję gospodarstw domowych. Po rozstaniu trzeba kupić nową lodówkę, pralkę, mieszkanie”. Nic zatem dziwnego, że „działania prorozwodowe są perspektywą na uzyskanie konsumentów, a Polska nie jest wyjątkiem”.
Dziękujemy, Księże Arcybiskupie, za otwarcie oczu naszych na prawdę! Na tym jednak nie wolno poprzestać. Ogary poszły w las, więc i my idźmy za tropem, który wyznacza powyższa logika. A mianowicie za wzrastającą liczbą rozwodów kryje się – jak rozumiem – perfidny alians zdegenerowanych producentów AGD ze zdeprawowanym sektorem deweloperskim.
Kłopot w tym, że na wolnym rynku zysk dla jednych często oznacza stratę u innych. Destabilizacja rodziny odbić się musi na dzietności. Na rozwodach więc może i zarobią producenci pralek, ale stracą wytwórcy pieluch, smoczków i grzechotek.
Gdyby zresztą pogłówkować długofalowo, producenci pralek też sobie szkodzą. Przecież pralka u singla nie zużywa się tak szybko jak w domu z sześciorgiem dzieci. Poza tym bez bachorów trudno w przyszłości o nowych klientów i kto za lat dwadzieścia pralkę kupi, hę? Najlepszym rozwiązaniem byłoby chyba namawiać ludzi do rozwodów, ale dopiero wtedy, gdy już licznych spłodzą potomków. Tylko co na to koncerny farmaceutyczne, bez czci i sumienia handlujące antykoncepcją? A lobby to ponoć najgorsze z najgorszych, tak w każdym razie zgodnym chórem głoszą pobożni publicyści...
Coś więc tu nie gra, coś się nie trzyma kupy... A może przeciwnie, odkrywamy właśnie prawdę głębszą i straszniejszą! Może producentom pralek tylko wydaje się, że rządzą światem, ale sami są marionetkami w potężniejszych rękach? Rękach, które ciągną za wszystkie sznurki?
Tylko któż to być może? Poza Żydami i cyklistami, drogi Piołunie, nikt mi już nie przychodzi do głowy.
Twój kochający stryj Krętacz
©