Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
uwielbiam, gdy Kościół strzela sobie w stopę. A czasem nawet nie w stopę, tylko między oczy. Lubuję się w sytuacjach, gdy pacjenci doznają bolesnych zranień, a słudzy Nieprzyjaciela – zamiast spieszyć z kojącym balsamem – wciskają w rany brudne paluchy i posypują solą. To takie cudowne, że nawet bezbrzeżnie cierpiącemu pacjentowi można zawsze jeszcze ciut dokręcić śrubę.
To wprawdzie niestety nie był dogmat, ale przez wieki konsekwentnie nauczano, jakoby zmarła bez chrztu dzieciarnia trafiała do limbus puerorum, czyli otchłani. A czymże jest, pytasz drogi Piołunie, owa otchłań? Otóż uczeni teologowie oświadczyli, że to część naszego piekła, ale nikt tam mąk nie doznaje, za to nie widzi Nieprzyjaciela, nie może z Nim obcować twarzą w twarz. Generalnie rzecz biorąc: zbawienie na pół gwizdka, towar wybrakowany, kategoria D. A to i tak miała być wielka łaska, bo nie brakowało takich, co nieochrzczone dzieciaki woleliby hurtem wysłać do piekła all inclusive.
Ach, ci teologowie! Służbiści, kaprale, formaliści, pedanci... Ileż to muszą się czasem nagłowić i namozolić, żeby tak pięknie niebo i piekło urządzić, a przy okazji życie zamienić bliźnim w koszmar. Widziałem naprawdę wielu cierpiących pacjentów, drogi Piołunie, ale nie spotkałem się chyba z bólem większym niż u tych, co potracili dzieciaki. Z perwersyjną przyjemnością czekałem jednak na chwilę, gdy szli do proboszcza, żeby pochować swą stratę. I pytali, szukając pocieszenia, jakiż to los spotkał ich kruszynę? Czy Cieśla przyjął Antosia, Jasia albo Zosię? Czy utulił jak na tym malunku, co na odpuście handlarze zachwalili? Przecie nawet Ksiądz Dobrodziej z ambony pięknie prawił, jak ongiś uczniowie dzieciaków do Niego nie chcieli dopuścić, ale On rzekł, żeby najmniejszym zawsze dozwalać – więc i może nasze niebożątko dopuścił?
Tak się dopytywały kmiotki głosem zbolałym, z gardłem ściśniętym, a Ksiądz Proboszcz tylko ręce na brzuch złożył, młynka palcami pokręcił, czoło zmarszczył i pouczył, że limbus, że grzech pierworodny, że Akwinata, że w seminarium w mieście guberialnym nauczali; że chrzcić szybko trzeba, a nie łzy lać, gdy się o niebo dla dzieciaka nie umiało zatroszczyć...
Dziś już, niestety, Kościół rozwodnił tamtą naukę. Ględzi coś o miłosierdziu i nadziei. Wszystko powoli schodzi na psy, choć czas zrobił swoje. Po tylu wiekach nie da się ot tak wymazać z głów owego limbusu i wciąż mam niewysłowioną radość spotykać matki, które zrozpaczone nie wiedzą, gdzie się ich skarb podziewa.
Jak to dobrze, drogi Piołunie, że słudzy Nieprzyjaciela tak często patrzą, lecz nie widzą. Słuchają, lecz nie słyszą. Czytają, lecz nie rozumieją. Pamiętasz, jak Cieśla wskrzesił smarkacza z Nain? Nie chwaląc się, byłem tam osobiście i widziałem, jak przez miejską bramę przeciskał się kondukt z młodzieńcem na marach, jedynym synem matki. Babsko zawodziło i wrzeszczało histerycznie, aż wszystko to zdało mi się jakąś sceną upiorną, niczym z lichego teatru.
Ale wtedy stała się rzecz przedziwna. Z reguły w podobnych sytuacjach – gdy Nazarejczyk miał wykonać jedną ze swych kuglarskich sztuczek – na początek dawał jeszcze mały show. Jakaś krótka pogadanka, wysłuchiwanie błagalnych próśb i odbieranie hołdów albo dziwaczne rytuały, jak mieszanie błota ze śliną, ale przede wszystkim – gwóźdź programu, czyli pytanie do delikwenta bądź jego bliskich, czy wierzą.
Nie tym jednak razem. Tu nie było żadnych ceregieli, gier wstępnych, umoralniających gadek, warunków wstępnych ani brzegowych. Matka nawet ust nie zdążyła otworzyć. A Cieśla w ogóle nie pytał, czy kobiecina wierzy, czy nie. Powiedział tylko: „Nie płacz” i wskrzesił ludzką padlinę.
Często potem o tym myślałem, drogi Piołunie. Czyżby w tamten upalny dzień w Nain Nieprzyjaciel zobaczył, jak już niedługo podobnie płakać będzie Jego Matka? Czyż podobnie nie rozczula się i dziś nad każdą, co straciła dziecko?
Twój kochający stryj Krętacz