Niebezpieczne progi

Dwuletnie zniesienie progów ostrożnościowych wydaje się niebezpieczne. Dyscyplina budżetowa nie jest najmocniejszą stroną rządzących. Zwłaszcza gdy zbliżają się wybory – będą za dwa lata.

22.07.2013

Czyta się kilka minut

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy bankructwo ogłasza Detroit, miasto amerykańskiego snu, Grecja tnie 100 tys. miejsc pracy i szuka kolejnych oszczędności, zaś agencja Fitch zabiera Francji najwyższy rating, bo gospodarka niegdysiejszej potęgi zardzewiała, w Polsce rząd zapowiada nowelizację tegorocznego budżetu i zawieszenie na dwa lata progów bezpieczeństwa finansów publicznych.

IMPULS?

W państwowej kasie brakuje ponad 24 mld zł i nadziei na szybkie znalezienie źródeł nowych przychodów. Nie ma już szans (na to liczył rząd, przygotowując optymistyczny tegoroczny budżet), by wzrost gospodarczy na dobre przyspieszył w drugiej połowie roku. Koniunktura na świecie ledwo się tli, nie widać wyraźnych oznak poprawy, ani za oceanem, ani w Azji, ani w Europie.

Niemcy, nasz największy partner handlowy, nadal borykają się z kryzysem, ich powolne tempo wzrostu gospodarczego nie daje szans na poprawę sytuacji w Polsce.

Rząd mógł ściąć wydatki, ale to lekarstwo okazałoby się gorsze od choroby, zapewne doprowadziłoby do recesji. Mógł też podnieść stawki podatku, ale zgodnie z prawem w grę wchodziłaby tylko akcyza. Wzrost akcyzy odniósłby raczej odwrotny skutek do zamierzonego, zachęcałby do łatwego zarobku, czyli przemytu benzyny lub papierosów. Tańsze przeszmuglowane towary wypierałyby z rynku droższe akcyzowe. Gabinet premiera Donalda Tuska zdecydował, że w tej sytuacji w sierpniu znowelizuje budżet, czyli zwiększy o 16 mld zł deficyt (do ponad 50 mld zł), równocześnie obcinając wydatki poszczególnych ministerstw o ponad 8 mld zł. Zapewnia, że zwiększenie deficytu o blisko 1 proc. PKB da gospodarce silny impuls do wzrostu, a pod nóż nie pójdą prorozwojowe inwestycje.

INWESTORZY SĄ PEWNI

Elastyczne podejście do deficytu może mieć miejsce, ponieważ równocześnie zostaną czasowo zawieszone prawne progi bezpieczeństwa. Nie pozwalają one rządzącym na nadmierne zadłużenie państwa. Jak to może być groźne, mogą nam opowiedzieć Grecy czy Hiszpanie.

Na razie nasz dług przekroczył 50 proc. PKB, co oznacza, że nie wolno zwiększać deficytu. To pierwszy próg ostrożnościowy. Są jeszcze dwa. Gdy dług przekracza 55 proc. PKB, wtedy trzeba zamrażać np. wynagrodzenia sfery budżetowej lub obniżać waloryzację emerytur. A jeśli dług przekracza 60 proc. PKB, wówczas należy od razu ciąć wydatki.

Rząd zapewnia, że Polsce nie grozi przekroczenie drugiego progu. O ile wiadomości z USA, Grecji czy Francji obiegają świat i skłaniają do dyskusji o kryzysie (a właściwie – kolejnej odsłonie nieumiejętnej walki z nim), to informacja z Warszawy nie wywołuje za granicą dreszczy emocji, a nawet rumieńca. Ogłoszenie nowelizacji i odmrożenie progów nie spowodowało gwałtownego odpływu zagranicznych inwestorów z naszego rynku, co było widać choćby po zachowaniu kursu złotego. Stało się tak, gdyż od kilku miesięcy rodzimi ekonomiści, podobnie jak zagraniczni inwestorzy – zwłaszcza ci finansowi – uważnie śledzący to, co dzieje się w naszej gospodarce, byli pewni, że do nowelizacji polskiego budżetu dojść musi, nie wiedzieli tylko, kiedy. Taki scenariusz pisało życie.

Gospodarka zwolniła bardziej, niż rząd przewidział w ustawie. W tegorocznym budżecie założono, że wzrośnie o 2,2 proc., a prawdopodobnie sięgnie najwyżej około 1 proc. Niższe PKB to mniejsze dochody państwa z podatków, zarówno tych od firm, jak i obywateli. Kryzys, który coraz wyraźniej zagląda nam w oczy, sprawia, że zaczęliśmy gwałtownie oszczędzać. Dane z rynku pracy utwierdzają w przekonaniu, że to nie czas na szaleństwa zakupowe. Tegoroczne wpływy z podatków będą o kilkanaście procent niższe od tych pierwotnie zakładanych. Do państwowej kasy w pierwszym półroczu wpłynęło mniej dochodów z podatków, niż zaplanowało Ministerstwo Finansów. Największy spadek dotyczył podatków CIT i VAT. Stąd „dramatyczna różnica między deficytem planowanym a rzeczywistym” – tłumaczył premier decyzję o nowelizacji.

Niższe wpływy z VAT to wynik mniejszej liczby inwestycji publicznych, ale też inwestycji obywateli. Mniej bowiem kupiliśmy samochodów, telewizorów, mieszkań. Także wpływy z akcyzy były sporo niższe. Albo już oszczędzamy na przyjemnościach, typu alkohol, albo zaopatrujemy się tam, gdzie taniej, czyli w szarej strefie. Podatkowy ugór to także efekt nadużyć czy wręcz oszustw. Dekoniunktura sprawia, że firmy, by wygrać z konkurencją, stosują triki w rozliczaniu się z fiskusem. Do niedawna na masową skalę przenosiły swoje firmy na Słowację, by płacić niższe podatki. Ale też, jak mówił Tusk, „wiele przedsiębiorstw, korzystając z możliwości prawa, jakie mamy w Polsce, przesuwa termin należności wobec państwa”. Nowelizacji dałoby się uniknąć, gdyby resort finansów był mniej optymistyczny w swoich założeniach wzrostu. Tylko inflację zapisaną w budżecie można rozgrzeszyć. Tak niski jej poziom mało kto przewidział. Zazwyczaj zaniżana prognoza była buforem bezpieczeństwa. Dzięki w praktyce wyższej inflacji dochody budżetu były większe. Teraz zabrakło tej rezerwy.

BYLE NIE POD DYWAN

Nowelizacja budżetu to jeszcze nie tragedia. Ale nawet dwuletnie zniesienie progów ostrożnościowych wydaje się potencjalnie niebezpieczne. Dyscyplina budżetowa nie jest najmocniejszą stroną rządzących. Zwłaszcza gdy zbliżają się wybory – a odbędą się one już za dwa lata. Trudno sobie wyobrazić, by następny rząd – obojętne, kto go stworzy – zaczął od cięcia wydatków i poskramiania apetytów swoich wyborców. Zawsze będzie można powiedzieć, że większy deficyt budżetowy rozkręca koniunkturę w dobie wychodzenia świata z kryzysu. Można też będzie przywołać klasyków ekonomii: na przykład Keynesa, który zachęcał wtedy do zwiększania wydatków państwa, by pobudzić gospodarkę.

Rząd chce działać antycyklicznie, czyli: gdy nadejdzie ożywienie, powinniśmy zacieśniać budżet, konsolidować wydatki, w tym odbierać przywileje, na które nas nie stać. To proste. Trudno mu jednak będzie zauważyć, że to już pora na sprzątanie. Byle nie pod dywan, jak zwykli to robić politycy z finansami publicznymi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka ekonomiczna, pracuje w Polskiej Agencji Prasowej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2013