Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdyby ktoś wyjechał z kraju na kilka miesięcy, nie interesował się wydarzeniami, nie czytał gazet, nie oglądał telewizji i nie miał dostępu do internetu, i gdyby wrócił do Polski kilka tygodni temu, to dowiedziałby się, że tutejszy Kościół ma dla niego dwa kluczowe przesłania. Pierwszy brzmiałby: przemoc w rodzinie jest w porządku. Drugi: największym grzechem Polaków jest życie ze sobą przed ślubem.
Od tygodni część katolickich publicystów i lokalnych biskupów strofuje polityków, którzy przegłosowali Konwencję o zapobieganiu przemocy w rodzinie. Świat przedstawiony w pierwszym akapicie to – owszem – duże nadużycie. Niemniej jest w nim ziarno prawdy. Konwencja, którą tak krytykują ludzie Kościoła dotyczy cichego dramatu wielu polskich domów. Gwałtów na żonach, biciu kobiet i dzieci, przemocy ekonomicznej itd. Wobec tej smutnej rzeczywistości do mediów przedostaje się tylko jeden komunikat artykułowany przez Kościół: konwencja jest niepotrzebna, jest szkodliwa, genderowa itd.
Nawet jeśli Kościół ma słuszne zastrzeżenia do zapisów konwencji, to najwyraźniej nie potrafi ich wyartykułować w sposób klarowny. W zasadzie nie ma się czemu dziwić. Gdybyśmy rzeczywiście troszczyli się o problemy w polskich rodzinach, to zamiast bezrefleksyjnej krytyki konwencji, podjęlibyśmy próbę współpracy nad jej ostateczną konstrukcją.
Na początku tego tygodnia w wielu polskich miastach pojawiły się też billboardy. Hasło na plakatach brzmi: „Konkubinat to grzech. Nie cudzołóż”. Za kampanię odpowiedzialny jest działający przy Konferencji Episkopatu Polski Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin. Ks. Przemysław Drąg kierujący ośrodkiem zapewnił mnie, że Episkopat nie wydał na kampanię „ani złotówki”. Dodał, że plakaty sfinansował prywatny sponsor proszący o anonimowość.
Zdaniem ks. Drąga w społeczeństwie potrzebny jest często stanowczy komunikat do młodych ludzi, którzy żyją w związkach niesakramentalnych. To właśnie do nich skierowana jest kampania.
Chciałoby się pochwalić ludzi Kościoła za tę inicjatywę. Billboardy, kampania w przestrzeni publicznej, stanowczy komunikat – wszystko gruntownie przemyślane. Jest głośno i trafia do mediów. Ludzie o tym rozmawiają. Niestety jednak merytorycznie inicjatywy pochwalić się nie da, a sama kampania KODR to przykład szerszego problemu w Kościele.
Po pierwsze nadużyciem jest nazywanie tych billboardów sposobem na Ewangelizację. W niej chodzi bowiem o nawrócenie. Ks. Drąg mówi, że chodzi o uświadomienie ludziom, że żyją w grzechu. Praktyka religijna mówi jednak coś innego. Trudno uświadomić sobie grzech, jeśli najpierw nie uświadomimy sobie miłości Boga. Jakkolwiek patetycznie to brzmi: każdy rachunek sumienia zaczynamy najpierw od zrozumienia, co myśli o nas Bóg.
Wiedza o tym, że jest naszym Ojcem i chce naszego dobra, ale nie jest zadowolony z naszych grzechów, jest pierwszym etapem w zrozumieniu grzechu. W rachunku sumienia – czyli w uświadomieniu sobie grzechu są dwa etapy. Pierwszy, to podjęcie próby zrozumienia, że Bóg chce naszego dobra i kocha nas pomimo grzechów. Drugi brzmi: właśnie ta miłość Boga może stać się motywacją do zerwania z grzechem.
Jeśli zatem odwracamy tę logikę miłosierdzia i zaczynamy od grzechu (jedynie tak należy interpretować komunikat z billboardów), to trudno nam będzie osiągnąć oczekiwany rezultat.
Po drugie, sam nie wiem, co ludzie mają zrobić z informacją, którą skierował do nich Ośrodek Duszpasterstw Rodzin. Mają powiedzieć swojej dziewczynie/chłopakowi: „słuchaj, widziałem plakat, żyjemy w konkubinacie, grzeszymy, pakuj się i wyjeżdżaj”?
Oczywiście nie chodzi o bagatelizowanie problemu. Ale jednoznacznie stwierdzenie, że człowiek żyje w grzechu, wcale nie powoduje, że od razu się nawraca. Znam pary żyjące w – jak chce to nazywać ks. Drąg – konkubinacie i wiem, że zmagają się z realnymi problemami. Wypracowały jednocześnie szereg pomysłów na to, jak wprowadzić w swój związek Pana Boga. Tego chyba chce Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin. Znam związki, w których zakochani modlą się codziennie i chodzą razem do Kościoła.
Znam też wiele małżeństw zawartych w Kościele, w obecności Boga, gdzie trwa cichy dramat związany z przemocą i niezrozumieniem. Jeśli więc już musimy zacząć od grzechu, to czy naprawdę największym dramatem rodzin jest życie w konkubinacie? Co z przemocą w rodzinie, gwałtem na żonach, niezrozumieniem między małżonkami, alkoholizmem, biciem dzieci, przemocą ekonomiczną?
Problemy leżą w innym miejscu, a odpowiedzialności i dojrzałości nie uczy się wyłącznie przez wytykanie innym grzechów.