Musi być krew, powiedział premier

Nie ulewa, ale prawnicy ujawnią tajemnice polityczno-biznesowego thrillera, które kryła fasada Stadionu Narodowego. Na kosztującej ponad dwa miliardy arenie nie ziścił się sen kibiców, za to zrealizował koszmar budujących ją firm.

29.10.2012

Czyta się kilka minut

Gdy coraz bardziej zdezorientowani kibice, w tym premier Donald Tusk, patrzyli, jak murawa stadionu błyskawicznie zmienia się w wielką kałużę, budowlańcy nie byli zaskoczeni.

– W weekend usłyszałem prognozę pogody na wtorek i wiedziałem, czym to się skończy. Nas jednak rząd nie słucha. Szczęśliwie, są jeszcze w Polsce sądy – mówił mi jeden z nich jeszcze przed ostateczną decyzją o przełożeniu meczu Polski z Anglią.

– Sprawa Stadionu Narodowego nie rozejdzie się po kościach – zapowiadał wzburzony rzecznik rządu Paweł Graś chwilę po odwołaniu meczu, zapowiadając równocześnie kontrolę działań Ministerstwa Sportu i Narodowego Centrum Sportu, które administruje najnowocześniejszą areną w Polsce.

Po tygodniu dowiedzieliśmy się, że odpowiedzialność za kompromitację, która wywołała nową światową falę żartów o Polakach, przypisano szefowi Narodowego Centrum Sportu.

– Przyczyną całej sytuacji są ukrywane grzechy władzy, których właśnie będziemy dowodzić przed sądem – tłumaczy jednak menedżer jednego z wykonawców stadionu.

NARODOWA MURAWA

Byli także inni, których nie zaskoczył rozwój wydarzeń wokół meczu Polska–Anglia. W dwa dni po odwołaniu spotkania odpowiedzialny do niedawna za „narodową” murawę Wojciech Kowalczuk mówił w TVN 24: – Przed rezygnacją z pracy, którą złożyłem w sierpniu, zwracałem uwagę szefom NCS na piśmie, że nowa murawa nie jest bezpieczna dla piłkarzy oraz nie spełni odpowiednich parametrów odnośnie odprowadzania wody. Bo winna przełożenia meczu jest murawa: sprawa niezamkniętego dachu jest sprawą wtórną.

Kowalczuk mówi o „nowej” murawie, gdyż ta, na której odbyły się październikowe spotkania z RPA i Anglią, jest piątą w zaledwie rocznej historii stadionu. Koszt wszystkich przekroczył kilka milionów, a ostatnia – według ekspertów – jest najgorsza z dotychczasowych.

– Chcemy murawy, którą po rozegraniu meczu dostawca będzie mógł sobie zabrać. Pisząc warunki przetargu, zostawiliśmy sobie możliwość sprowadzenia jej po raz kolejny, gdy okaże się to konieczne – tłumaczyła w triumfującym tonie pod koniec września rzecznik Narodowego Centrum Sportu Daria Kulińska.

Dzięki takiemu rozwiązaniu arena miała zyskać uniwersalność, pozwalającą na organizowanie np. koncertów na przemian z meczami.

– To realny problem. Niestety, jak się okazało, wciąż odległy od sensownego rozwiązania. A bez niego trudno mówić o finansowym sukcesie stadionu – wzdycha Rafał Kapler, były szef Narodowego Centrum Sportu.

W ostatnim przetargu NCS zyskał „mobilność” murawy, stracił jednak jej jakość. Ta, na której odbywały się mecze podczas Euro 2012, miała około metra głębokości, wzrastała na grubej „warstwie wegetacyjnej”. Bez problemu wchłonęłaby ulewę, która przeszła nad Warszawą w pierwotnym terminie meczu. Została jednak zdarta przed koncertem Madonny, który odbył się w sierpniu. Ta nowa ma wysokość niespełna 10 centymetrów i leży niemal bezpośrednio na betonowej niecce stadionu. Organizator meczu może sobie gratulować, że żadna z gwiazd angielskiej i polskiej reprezentacji nie odniosła poważnej kontuzji, bo proces o odszkodowanie mógłby kosztować miliony.

– W pierwotnym wariancie drenaż był wprowadzony bezpośrednio do płyty betonowej. Dzisiaj leży na niej warstwa folii i ziemi. Innymi słowy: woda nie odpływa, gdyż koryta do jej odprowadzania są zasypane – wyjaśnia w mailu osoba pracująca na Stadionie Narodowym.

To jednak nie jest jeszcze pełnia nieszczęścia. Na jej prawdziwy rozmiar wskazuje inny z moich rozmówców, pracujący dla austriackiej firmy Alpine, tworzącej z Hydrobudową i PBG konsorcjum, które budowało stadion.

– Przed Euro zwyciężyła koncepcja, że murawa będzie zbudowana w technologii modułowej. Miała rosnąć w specjalnych skrzyniach, które można było wywozić ze stadionu. Specjalnie pod nią wzmacnialiśmy strop niecki, pod którą znajduje się parking podziemny, układaliśmy instalacje do ocieplania i drenaż – ujawnia, oceniając koszt prac na 40 milionów. Po poniesieniu tych kosztów NCS nagle wycofał się z planu modułowej murawy – prawdopodobnie dlatego, że wymagała zbudowania bliźniaczej niecki obok stadionu, gdzie przewożono by „moduły” przed imprezami innymi niż mecze.

– W pewnym momencie zapadła decyzja, że rząd już nie wyda ani złotówki. Tyle że za wszystkie dodatkowe prace zapłacili wykonawcy. I to o te rachunki rozegra się teraz zacięta sądowa batalia – przyznaje menedżer, który pracował na stadionie.

NARODOWE UPADKI

– Ostatecznie zbudowaliśmy zupełnie inny obiekt, niż ten, który mieliśmy, wygrywając przetarg. Gdybyśmy go robili według oryginalnego projektu, żadnego Euro by nie było – denerwuje się Janusch Ewert, kierujący austriackim Alpine.

Na to, że ma rację, może wskazywać historia raportu renomowanej firmy audytorskiej EC Harris, który powstał na przełomie 2010 i 2011 r. Eksperci zakończyli go konkluzją: liczba zmian w pierwotnym projekcie jest tak wielka, że wykonawcy nie mają żadnych szans na dotrzymanie oryginalnego terminu oddania stadionu (lato 2011).

Ocenili również – jak się później okazało, trafnie – że realny termin zakończenia prac na stadionie to późna wiosna 2012. Gdy prezesi Hydrobudowy, PBG i Alpine czytali dokument EC Harris, na biurku premiera Tuska i u parlamentarzystów wylądował inny raport, podpisany przez ówczesnego ministra sportu Adama Giersza. Na kilkuset stronach jego urzędnicy „wnikliwie” oceniali realizację każdej inwestycji niezbędnej dla rozegrania Mistrzostw Europy. Budowa Narodowego była opisana w samych pozytywach, a czerwiec 2011 jako termin zakończenia uznany został za „niezagrożony”.

Gdy na łamach „DGP” ujawniłem wówczas treść raportu EC Harris, rząd i NCS upierały się, że stadion wkrótce będzie gotów. Ostatecznie musiano się przyznać do klęski, a odpowiedzialność zrzucono na prezesa NCS Rafała Kaplera. Pod naciskiem rządu zmieniono również lidera konsorcjum i austriacką Alpine zastąpiła Hydrobudowa. Na konferencji prasowej Donald Tusk komplementował nowego głównego wykonawcę: – Zajęliśmy się sprawą stadionu i mogę powiedzieć, że Polak potrafi, jak trzeba, i nie mówię tu o urzędnikach. Rozmawiałem z prezesem Hydrobudowy. On przejmuje pełną kontrolę i monitoring nad tym, żeby budowa stadionu była zakończona w terminie. Wyznaczona data zakończenia prac [30 listopada 2011 – red.] jest wiarygodna.

Co ciekawe: na konsorcjum, nawet na austriackie Alpine, nie nałożono żadnych kar związanych z przekroczeniem oryginalnego terminu zakończenia budowy. I to mimo że również pod kierownictwem Hydrobudowy nie udało się dotrzymać kolejnego terminu – czyli końca listopada. Ostatecznie budowę stadionu zakończono, tak jak to przewidywali eksperci EC Harris, czyli wiosną 2012 – dosłownie na ostatni moment przed pierwszym gwizdkiem na Mistrzostwach Europy.

– Dodatkowe koszta, które ponieśliśmy w związku ze zmianami wprowadzanymi na budowie, oceniamy na 400 milionów. Będziemy się ich domagać od zamawiającego – ogłosił dzień przed Euro komplementowany przez premiera zarząd Hydrobudowy, a chwilę potem sąd rozpoczął procedurę upadłości spółki.

NARODOWE CENTRUM

Światło na to, co się działo wokół budowy w gabinetach, rzuca dopiero dokumentacja pozwu, który trafił do warszawskiego sądu z żądaniem zapłaty przez Skarb Państwa dodatkowych milionów. Okazuje się, że od początku 2012 r. toczyły się intensywne negocjacje między NCS a wykonawcami.

– Na początku spotkania Robert Wojtaś [który zastąpił Rafała Kaplera w fotelu prezesa NCS, a teraz został odwołany – red.] powiedział, że sprawa jest mocno osadzona politycznie – zanotowali obecni na spotkaniu menedżerowie.

Prezes przytaczał również cytaty ze spotkania z premierem. – Kary muszą być, bo nic tak nie działa na tłum jak krew. Musi być krew, powiedział pan premier, bo zostałem oszukany – wyjaśniał budowlańcom.

Przez kolejne miesiące toczyły się podobne spotkania między NCS a wykonawcami. Z dokumentacji pozwu wynika, że prezes Wojtaś nigdy nie kwestionował, że opóźnienia w oddaniu stadionu wynikały z winy NCS. Problemem była jednak wysokość żądań.

– Prezes Wojtaś przyznał, że nie zamierza głośno mówić o zleconych robotach dodatkowych, zasugerował, że kwestię wynagrodzenia należy załatwić po cichu – zanotowali w marcu 2012 r. uczestnicy spotkania.

Ostatecznie negocjacje załamały się w kwietniu, mimo pisemnych próśb kierowanych przez wykonawców zarówno do premiera, jak nowej minister sportu Joanny Muchy. Kto miał rację w tym sporze – będzie rozważał, prawdopodobnie latami, warszawski sąd. Jednak pierwsze starcie wygrała już Alpine: sąd wstrzymał windykację 120 milionów z gwarancji ubezpieczeniowej, której realizacji domagał się rząd.

Nim zapadnie ostateczny wyrok, przesłuchani zostaną m.in. Joanna Mucha i sam premier, a ostatecznie koszt narodowej areny może wzrosnąć o 400 milionów, zamykając się kwotą niemal 2,5 miliarda.

NARODOWY ZWYCIĘZCA

Choć zatrudniające tysiące pracowników budowlane potęgi – Alpine, Hydrobudowa i PBG – nie zarobiły na budowie Narodowego, jest jedna firma, której się to udało. Aluglass-Realizacja, będąca – co ciekawe – własnością stołecznego radnego PO Piotra Kalbarczyka.

Aluglass-Realizacja jest również jedną z nielicznych firm, która już otrzymała całość zapłaty za prace wykonane na Narodowym. Jej kontrakt, m.in. na budowę lóż dla VIP-ów, biznes klub i kaplicę, opiewał na kwotę 58 milionów zł.

– Sytuacja firmy radnego Kalbarczyka jest inna niż pozostałych spółek, dlatego że jest on wykonawcą, który miał bezpośrednią umowę z NCS. Wygrał przetargi na prace, które nie były ujęte w kontrakcie z generalnym wykonawcą – tłumaczył Robert Wojtaś wyjątkowość sytuacji polityka i biznesmena równocześnie.

Jednak „Puls Biznesu” ujawnił, że firma radnego dostała kontrakty bez przetargu, w trybie negocjacji bez ogłoszenia. Wiadomo również, że także Aluglass-Realizacja nie wykonała swoich prac w terminie, jednak w tym przypadku NCS nie żąda zapłaty kar przewidywanych umową. – Winni tych opóźnień byli główni wykonawcy – odpowiadają przedstawiciele NCS.

Do dziś na wypłatę czeka ok. 50 mniejszych firm, których żądania sięgają ok. 100 milionów. Nie mają szans ich otrzymać od upadłej Hydrobudowy i PBG, dlatego muszą czekać na pieniądze z Narodowego Centrum Sportu.

NARODOWY STADION

Według biznes-planów NCS już miało zacząć przynosić zyski z organizacji licznych imprez na stadionie. Więcej niż piłkarskie mecze miały przynosić koncerty wielkich gwiazd muzyki, wynajem lóż na imprezy firmowe oraz przestrzeni biurowej.

– To wszystko jest oparte na wariackich papierach. Najprostsze, wydawałoby się, rzeczy nie są prawnie uregulowane – uważa jeden z naszych rozmówców.

Okazuje się, że nawet dziś NCS nie jest operatorem Stadionu Narodowego, a tylko świadczy usługę nadzoru nad budową. W efekcie każda złotówka wpływa bezpośrednio do kasy państwa.

– Z każdym drobiazgiem zwracamy się o zgodę lub opinię do Ministerstwa Sportu, co wydłuża łańcuch decyzji. To również prawnie ryzykowne, gdyż za ewentualne zobowiązania z tytułu realizacji umów odpowiada Skarb Państwa. A ma on nieograniczony pułap, w przeciwieństwie do spółki, która odpowiada do dwóch milionów – wyjawia proszący o zachowanie anonimowości rozmówca.

Już wiadomo, że w 2013 r. NCS będzie potrzebował z budżetu dodatkowych 34 milionów. Dzięki tej kwocie dokończone zostaną np. pomieszczenia pod restaurację, z której będzie się rozciągał wspaniały widok na Wisłę.

– To jest koszt, który powinien ponieść chętny na wynajem tych pomieszczeń. Sam NCS powinien się skupić np. na definitywnym rozwiązaniu problemu murawy – uważa jeden z naszych rozmówców.

Jednak na ten cel w budżecie nie ma nawet złotówki. Jest za to kilka milionów, które mogą zostać przeznaczone na opłatę prawników, którzy będą w sądzie wspomagać reprezentującą Skarb Państwa Prokuratorię Generalną w sporze z mecenasami Alpine. Przypomnijmy, że ewentualna przegrana dla wspólnej kieszeni podatników będzie oznaczała wydatek nawet 400 milionów. 


ROBERT ZIELIŃSKI jest reporterem śledczym „Dziennika Gazety Prawnej”, stale współpracującym z „TP”. Za teksty o e-aferze, publikowane także na naszych łamach, jest nominowany do tegorocznej Nagrody im. Andrzeja Woyciechowskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2012