MH17 leciał tamtędy... żeby było bezpieczniej

Z wysokości 10 tys. metrów trudno gołym okiem wypatrzyć ślady wojny. Dla załogi lotu MH17 Donbas wyglądałby tak, jak każda inna część Ukrainy. Spokojnie.

21.07.2014

Czyta się kilka minut

Wrak malezyjskiego boeinga, Grabowo, 19 lipca 2014 r. / Fot. Alexander Khudoteply / AFP / EAST NEWS
Wrak malezyjskiego boeinga, Grabowo, 19 lipca 2014 r. / Fot. Alexander Khudoteply / AFP / EAST NEWS

Po zestrzeleniu pasażerskiego samolotu nad wschodem Ukrainy podniosły się głosy obwiniające kontrolerów, załogę czy linie lotnicze: co robił on nad tak niebezpiecznym obszarem? Odpowiedź jest prosta: był tam, bo nikt nie uważał tego obszaru za niebezpieczny dla lotnictwa cywilnego. Przynajmniej nie na pułapach, na których poruszają się rejsowe maszyny.

W ciągu ostatnich kilkunastu dni rebelianci zestrzelili kilka wojskowych maszyn, zabijając dziesiątki żołnierzy. Ale wszystkie te incydenty miały miejsce na niewielkiej wysokości, zestrzelone maszyny były trafiane z lekkich, przenośnych wyrzutni rakiet przeciwlotniczych czy wręcz z kałasznikowów. Żadna z tych broni nie stanowi zagrożenia dla samolotu, który porusza się 10 km nad ziemią. A taką minimalną wysokość dla cywilnych maszyn poruszających się nad tym regionem wyznaczyła europejska organizacja kontroli powietrznej Eurocontrol.

Malezyjskie linie lotnicze utrzymują, że ICAO, czyli Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego, uznała korytarz powietrzny nad wschodem Ukrainy za bezpieczny. Podobnie IATA – Międzynarodowe Stowarzyszenie Transportu Powietrznego.

Korytarz L980, którym poruszała się malezyjska maszyna, należy do najbardziej zatłoczonych „powietrznych ­autostrad” w tej części świata. Tu biegną trasy z ­całej południowej Azji – Indii, ­Malezji, ­Singapuru – do najbardziej obleganych europejskich portów lotniczych: Heathrow, Frankfurtu czy amsterdamskiego Schipholu. W promieniu kilku minut lotu od MH17 były też dwie inne maszyny pasażerskie. Godzinę później nad miejscem katastrofy leciała maszyna z premierem Indii na pokładzie.

L980 mógł wręcz stać się bardziej zatłoczony niż zwykle. Kilka miesięcy wcześniej maszyny obsługujące transkontynentalne połączenia miały do dyspozycji dwa korytarze. Jeden nadzorowany ze Lwowa, drugi – z Symferopola. W kwietniu tego roku ICAO oświadczyło, że prawo do zapewniania usług nawigacyjnych w obszarze symferopolskim przysługuje ­wyłącznie Ukrainie. Ale w związku z utratą przez Kijów ­kontroli nad ­Krymem, a więc i Symferopolem, 3 kwietnia organizacja wystosowała biuletyn bezpieczeństwa, który zalecał niekorzystanie z tego korytarza. Wiele linii lotniczych wybrało więc korytarz lwowski. Ten, którym leciał MH17. Dla bezpieczeństwa.

Eurocontrol zaleciła, by nad wschodnią Ukrainą nie schodzić poniżej pułapu 32 tys. stóp. Malezyjczycy lecieli na 33 tys. Uważano, że jak w wielu innych zapalnych strefach, nad którymi nadal toczy się normalne, lotnicze życie, półpartyzancka wojna nie sięgnie tak wysoko. Bo to wymaga już nie ręcznych wyrzutni rakiet, lecz drogich, skomplikowanych systemów przeciwlotniczych. Jak system „Buk”. A nigdy dotąd organizacja paramilitarna nie wykorzystała takich urządzeń w walce. Cywilne maszyny – z obwarowaniami – latają w końcu wysoko nad Irakiem, Somalią czy Jemenem. Zagrożenie przypadkowym strąceniem maszyny przez ukraińskie systemy przeciwlotnicze też wydawało się nikłe, bo rebelianci nie dysponują siłami powietrznymi, więc ukraińska obrona przeciwlotnicza nie pracowała raczej w trybie „wojennym”.

Ryzyko, że powtórzy się scenariusz z 1988 r., kiedy Amerykanie, w ogniu wojny Irak–Iran, omyłkowo strącili irańskiego airbusa, albo z 1983 r., kiedy myśliwce ZSRR zestrzeliły koreańskiego boeinga 747, można było więc uznać za niezwykle niskie. To nie była, jak wtedy, zbłąkana maszyna na nietypowym kursie, lecz jeden z całego sznura samolotów zmierzających w tym samym kierunku.

Czy dopuszczenie do tego, by nad Donbasem spokojnie latały cywilne maszyny przewożące między kontynentami dziesiątki tysięcy pasażerów dziennie, było lekkomyślnością? Oceniając to z dzisiejszej perspektywy – zapewne tak. Ale należy pamiętać, że tragedia lotu MH17 była wydarzeniem niemal bez precedensu.

Wnioski zostaną wyciągnięte. Procedury zmienione. Korytarze powietrzne narysowane na nowo. Ale to będzie lekcja zapisana krwią 298 osób.


WOJCIECH BRZEZIŃSKI jest dziennikarzem Polsat News, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2014