Małżeńskie realia

O. Paweł Gużyński, dominikanin: Jeśli ktoś mówi na kursie, że nie potrafi żyć bez swojej drugiej połówki, odpowiadam, że nie nadaje się do małżeństwa.

19.10.2014

Czyta się kilka minut

O. Paweł Gużyński / Fot. Piotr Bławicki / EAST NEWS
O. Paweł Gużyński / Fot. Piotr Bławicki / EAST NEWS

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Zakochałem się i chcę wziąć ślub.

O. PAWEŁ GUŻYŃSKI: Znakomicie. Ale samo zakochanie to za mało. Co z innymi miłościami?

Co to jest zakochanie?

Tym samym pytaniem dręczę narzeczonych, gdy przychodzą i mówią, że chcą się pobrać, bo zakochali się w sobie.

I co odpowiadają?

Najczęściej, że to motylki w brzuchu, nadawanie na tych samych falach i takie tam... frazesy.

Zła odpowiedź?

Dobra, gdy chodzi o nazywanie niektórych odczuć. Sam preferuję odpowiedź bardziej rozumną. Zakochanie to relacja międzyosobowa, wynikająca z upodobania sobie w kimś, które powoduje zależność emocjonalną od kogoś. Zależność owa, na miarę swojej siły, wywołuje dwa zasadnicze skutki: utratę zdrowego rozsądku i utratę zdolności samodzielnego decydowania o sobie. Stąd właśnie zakochanie wkłada do ust swoich „ofiar” słowa: „nie mogę żyć bez ciebie”.

I jak się to ma, ślubu brać nie można?

W miłości małżeńskiej decydująca jest właściwa kompozycja różnych miłości. Wśród nich zdecydowanie ważniejsza od zakochania jest np. miłość przyjaźni.

Czyli jaka?

W Ewangelii Jana czytamy, że „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. Gdy słyszę, jak księża reinterpretują te słowa w duchu psychologicznych popłuczyn, sprowadzając ewangeliczny ideał miłości do poziomu uczuć, mam wrażenie, że nigdy nie odnieśli do siebie pytania, które Jezus po zmartwychwstaniu zadał Piotrowi: „Piotrze, czy kochasz mnie miłością przyjaźni?” („Petros, fileis me?”).

Ale co z tą przyjaźnią w małżeństwie?

To od miłości przyjaźni najbardziej zależy szczęśliwe małżeństwo. Przyjaźń nie karmi się żywiołami zmysłowego popędu, jest wolnym wyborem. Małżonkowie powinni być przede wszystkim przyjaciółmi, a nie ludźmi zakochanymi w sobie na zabój. Jeśli ktoś mówi na kursie przedmałżeńskim, że nie potrafi żyć bez swojej drugiej połówki, to odpowiadam, że nie nadaje się do małżeństwa.

To musi boleć.

Oburzają się. „Co mi tu ojciec wygaduje?” – krzyczą. „Co ojciec może o tym wiedzieć?”.

Właśnie: skąd Ojciec wie, co to jest małżeństwo?

Pytanie-standard na kursach, ze szczególną domieszką grubiaństwa w przypadku mężczyzn. Siedzą tacy, ja się produkuję, a oni sobie myślą: „co ty, bezpłciowy prawiczku, możesz o tym wiedzieć?”. Przeprowadzam wtedy test: zapraszam kobietę i mężczyznę na środek sali, staję między nimi, a resztę kursantów proszę, żeby zadawali pytania: im o życie zakonne, a mi o życie małżeńskie.

Kto wygrywa?

Trzy pytania i jest po sprawie. Nie wiedząc, na jakiej miłości opiera się moje życie, roją sobie moją ignorancję w dziedzinie miłości małżeńskiej.

Mało przekonujące.

No to przyjrzyjmy się spowiedzi. Konfesjonał jest nieprawdopodobną kopalnią informacji na temat problemów małżeńskich. Po drugie, rozmawiam z ludźmi i słyszę, z czym sobie nie radzą. Po trzecie, jestem takim samym człowiekiem jak wszyscy. Przeżywam swoje uczucia i swój pociąg seksualny, mam swoją historię, swoją rodzinę i swój rozum. Studiuję to i staram się zrozumieć. Mówię na kursach: „Wy znacie swój przypadek i cztery inne ze swojej rodziny. A ja znam czterysta przypadków rocznie”.

Mój przypadek jest wyjątkowy.

Przepraszam, ale tu wszystko odbywa się według sztampy. W pewnym sensie nie istnieją „wyjątkowe pary”.

Nadal myślę, że jestem wyjątkowy. Dajmy na to: idę na kurs mając lat 30, a siedzą obok mnie pary mające lat 18.

W takich sytuacjach trzeba oczywiście profilować przekaz. Nie da się podczas kursu, gdy ma się taką rozpiętość wiekową w grupie, mówić jednym językiem. To jasne, że ci, którzy mają więcej lat albo nareszcie próbują zalegalizować swój związek, zadają mądrzejsze pytania, są rozumniejsi.

A co Ojciec mówi tym młodym?

Czasem trzeba uprawiać łopatologię. Jednak gdy grupy są zróżnicowane wiekowo, to starsi zwykle ciągną młodszych w górę, a i młodsi miewają mądre spostrzeżenia.

Ale Wy, księża, też lecicie sztampą.

To znaczy?

Tylko seks Wam w głowie.

Powszechnie podzielanym przekonaniem jest, że Kościół chce nadmiernie ingerować w intymne sprawy małżonków. Ale jeśli spojrzy się na to bez uprzedzeń, sprawy płci okażą się naprawdę istotne.

Jestem ja, dziewczyna, którą kocham, i Pan Bóg. Po co Kościół pcha się na czwartego?

Myślisz według tych złych schematów. Kiedy pytamy o to, co mówi się ludziom o seksie podczas kursów przedmałżeńskich, z reguły uaktywnia się stereotyp: mówi się tam o antykoncepcji, in vitro, naturalnym planowaniu rodziny. Czy tak jest zawsze?

Wiemy, jak mierzyć temperaturę, wiemy, że in vitro to zło, ale jak nam się pojawi małżeński kryzys, to nie będziemy wiedzieli, co zrobić.

Dlatego lwią częścią tej opowieści powinno być wszystko, co dotyczy kształtowania bliskich, intymnych relacji. Kiedy diagnozuję współczesny stan stosunków między ludźmi, to krew się we mnie burzy. Wiele relacji i uczuć przeżywamy na modłę filozofii SMS-ów.

Czyli?

Jako czysto konwencjonalne, więc bez większego znaczenia. Świat powtarza młodym mantrę „nic się nie stało”. Bzykniemy się? „Nic się nie stało”. Opublikujemy z tego focię w necie? „Nic się nie stało”. Tymczasem każdy kontakt seksualny coś znaczy i coś w nas zmienia. Te relacje są realne, mają swoje konsekwencje. Dopóki nas nikt nie gwałci, to nie czujemy, żeby coś złego się działo, bo zło to sprawa czucia, nieprawdaż? Na „moralniaka” też się można znieczulić.

To jaki powinien być seks, żeby nie prowadził do rozczarowania?

Pełen kochającego szacunku, co oznacza, że uznaje się granice, jakie miłość mu wyznacza. Seks to komunia, a nie wyszukana penetracja. Nie chodzi o to, żeby wyżyć się seksualnie na kimś (nawet za obopólną zgodą), rozładować napięcie, skonsumować maksimum rozkoszy. Seks łatwo wyzuć z miłości i przeżyć go z zadowalającą nas satysfakcją, która pochodzi od przyjemności.

Ciało poruszane przez miłość lub przez pożądanie to dwie różne narracje. Największą wartością katolickiego nauczania jest to, że ustala granice: nie traktuj drugiego człowieka w sposób przedmiotowy.

Ludzie rozwodzą się, bo nie potrafią dogadać się w sprawach seksu?

Stereotypowy mężczyzna, jeśli nie zmuszają go do tego zewnętrzne okoliczności, sam z siebie rzadko dorasta do wrażliwości duszy i ciała kobiety. Ma w głębokim poważaniu, że ona funkcjonuje także wedle psychofizycznego cyklu. Sam jest „zawsze gotowy”. Nie obchodzi go, że ona mówi któregoś dnia: „nawet mnie nie dotykaj”. Wpada we wściekłość: przecież po to się żenił, żeby mógł to robić do woli, bez grzechu i dodatkowych kosztów. A tu okazuje się, że ona unika... Odsetek różnego rodzaju kłopotów, które miewamy ze swoją seksualnością – lęków, oporów, defektów itd. – jest wystarczająco duży, żeby postulować zasadę: w tej sferze trzeba się wrażliwie znać i szanować.

Jak to zrobić?

Pytasz, dlaczego mówić o seksie na kursach przedmałżeńskich? A co nas popycha do małżeństwa? No właśnie ta dynamika! Jak nie mówić o seksie, skoro on jest istotną częścią małżeństwa? A młodzi przychodzą na kursy i są chodzącym nagim instynktem. Wiedzą, że coś ich popycha. Czują coś. Ale nic więcej. Żadnej ogłady. Naturszczycy!

Kursy przedmałżeńskie są więc po to, by pokazać, jak Bóg jest ważny w miłości. Mówiąc o wrażliwości, subtelności i szacunku korzystam z formuły zawierania związku małżeńskiego i pokazuję, w jaki sposób Pan Bóg jest gwarantem miłości. Że jak do niego przyjdziemy, to wszystko możemy odzyskać. Co by się nie stało. Bez takiej miłości, jaką Pan Bóg nam odsłania, pewne poziomy szczęścia są dla nas nieosiągalne.

„Bóg jest miłością”. „Bóg cię kocha”. „Bóg wszystko wyjaśni”. To dopiero sztampa! My nie mamy doświadczenia spotkania z Bogiem. Nie wiemy, co to znaczy, że „Bóg jest obecny w życiu”. Więc Ojciec gada o Bogu, a my wychodzimy z kursów i robimy swoje.

Dlatego potrzebna jest ewangelizacja. Niektórych udaje się obudzić do wiary. No i to się dzieje: oni później, po kursach, dziękują. Chociaż inni, jak byli ogorzali, tak pozostają.

No i co wtedy? Jaki to ma sens?

Ciągle mam przed oczami częsty schemat. On – ogorzały drab, 140 kg żywej wagi. Ona – drobna, delikatna. Widzę, że on nie wylewa za kołnierz. Staram się z nią zostać sam na sam i wypytać, co i jak. A na sali uderzam na odlew: jeśli którykolwiek z tych facetów pije, używa przemocy, jest agresywny – to wy, dziewczyny, dobrze się zastanówcie. To dla was ostatni moment, aby zapobiec nieszczęściu. I na odwrót też. Jeśli któraś z siedzących tu dziewczyn jest emocjonalnym wampirem, ich zaborczość jest niepokojąca, wy się, panowie, dobrze zastanówcie.

Słuchają, ale mimo wszystko decydują się na ślub.

Nie mogę za nich podjąć decyzji. Mówię, co widzę, ale oni decydują. Ich wybór.

Kościół powinien odmawiać sakramentu?

To złe słowo. Raczej trzeba tłumaczyć, o co w małżeństwie chodzi. To kolejny powód, żeby narzeczeni przychodzili na kursy przedmałżeńskie. Ostatni moment na zweryfikowanie motywów.

Robi Ojciec ludziom problemy. A rodzice każą się pobrać. No i to takie fajne, ślub, biała suknia, prezenty.

Jeśli narzeczeni są niewierzący albo przychodzą przed ołtarz tylko z pobudek kulturowych, to w ogóle nie powinno być mowy o sakramencie. Ale jeśli traktujemy się poważnie, a rozmowa nie jest typowo administracyjna, to łatwo dojść do porozumienia. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żebyśmy nie doszli do jasnego stanowiska: „Jeśli jesteś osobą niewierzącą, to dajmy sobie spokój”.

Takie indywidualne podejście rzadko zdarza się na kursach w zwykłej parafii. Tam idziemy na ilość, nie na jakość.

To jest w dużej mierze związane z mentalnością niektórych księży, tych uformowanych na funkcjonariuszy i administratorów kultu. Sakramenty opierają się na innej filozofii: wtajemniczenia i stopni inicjacji.

Dlatego, gdy przychodzi kryzys, nie szukamy oparcia w Bogu. Idziemy do psychologa.

Jedni idą do psychologa, drudzy do Pana Boga. Rzesza przychodzi wciąż jeszcze do nas. Tylko problem w tym, że przychodzi za późno. Szukała oparcia najpierw w czasopismach, u koleżanek, u psychologa właśnie, a nam pozostaje sprzątanie gruzowiska.

Demonizuje Ojciec tych psychologów.

Celowo! Bo karmią ludzi złudzeniami, z pysznym przekonaniem, że dużo wiedzą o miłości. Czy tylko ja słyszę, że kiedy mówią o miłości, to prawie wyłącznie tokują o uczuciach? Owszem, mają swoje kompetencje, są potrzebni. Jednak psychologia to relatywnie młoda nauka, psychologowie dotąd nie potrafią przyznać, że wypuścili niejednego dżina z butelki ludzkich namiętności. Nagminnie redukują dobro, zło, miłość, nienawiść do uczuć i potrzeb. To zarzut tak samo zasadny, jak obarczanie religii odpowiedzialnością za neurotyczne stany ich pacjentów.

Co to znaczy Bóg w małżeństwie?

Ludzie pytają na kursach, jak znaleźć pewność. To kolejny znak naszych czasów: potrzebujemy pewności i stąd odkładamy stanowcze deklaracje na później. Ale szukamy pewności tam, gdzie jej znaleźć nie można. Chcemy poznać wzór, równanie: coś dodać, coś odjąć i osiągnąć pewny wynik. A najważniejsze, żeby nie bolało. Żeby nie skończyło się porażką.

W tym wszystkim jest właśnie miejsce dla Boga. Porażka grozi każdemu. Wyobraź sobie jednak małżonków, którzy wierzą. Mężczyzna mówi: „przysięgam, Tobie, Boże, że zawsze będę wobec Ciebie uczciwy”. Dzięki temu ona zawsze będzie bezpieczna. Ona mówi: „Boże, będę przed Tobą zawsze uczciwa”. Dzięki temu on też będzie bezpieczny w każdej sytuacji. Tak Bóg staje się gwarantem i zakładnikiem najwspanialszej miłości małżonków.


O. PAWEŁ GUŻYŃSKI OP (ur. 1968) jest rekolekcjonistą i przeorem klasztoru dominikanów w Łodzi. Przez ponad 3 lata prowadził w Rzeszowie kursy przedmałżeńskie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2014