Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zablokowane miasto i oddziały policji atakujące demonstrantów, którzy – chroniąc się przed pałkami, gumowymi kulami, petardami i gazem łzawiącym – w geście samoobrony zakładali maski gazowe, a nawet hełmy: w minionym tygodniu centrum Hongkongu mogło kojarzyć się z kijowskim Majdanem sprzed pół roku. Tylko pogoda była przychylniejsza dla dziesiątków tysięcy demonstrantów, których – podobnie jak w Kijowie – mimo brutalności policji z dnia na dzień nie ubywało, lecz przybywało. I podobna jest w gruncie rzeczy przyczyna, która pcha na ulice Chińczyków z Hongkongu, głównie studentów i młodzież: pragnienie wolności i demokracji, zrzucenia opresyjnych rządów i wolnych wyborów.
W miniony piątek nastąpiła eskalacja protestów: demonstranci zablokowali dzielnice finansową, rządową i handlową. Komunikacja była w znacznym stopniu sparaliżowana, stanęło częściowo metro; zamknięto też niektóre banki i szkoły.
Iskrą, która wywołała pierwsze protesty, była decyzja władz komunistycznych Chin, zmieniająca zasady wyboru szefa lokalnego rządu Hongkongu: Pekin postanowił, że do następnych wyborów w 2017 r. dopuszczeni zostaną tylko kandydaci wcześniej wyselekcjonowani (tj. zatwierdzeni przez Pekin). Niemożliwe stanie się więc wystawienie kandydata krytycznego wobec władz Chin, co oznacza ograniczenie autonomii, jaką ma 7-milionowy Hongkong. Odkąd w 1997 r. brytyjska kolonia została oddana Chinom, formalnie jest częścią ChRL, lecz obowiązuje zasada „jeden kraj, dwa systemy”: Hongkong ma autonomiczne władze, wybierane w powszechnych wyborach.
Lokalny rząd Hongkongu zapewnia, że armia chińska nie wkroczy do miasta. Gdy zaczęły się protesty, pojawiły się bowiem obawy, iż nastąpi powtórka z Tian’anmen, pekińskiego Placu Niebiańskiego Spokoju, gdzie w 1989 r. wojsko stłumiło krwawo protesty studentów.
W miniony poniedziałek, 29 września, po nocnych starciach, w których rannych zostało kilkudziesięciu demonstrantów, lokalny rząd ogłosił, że wycofuje z ulic oddziały uderzeniowe policji i ma nadzieję, że sytuacja się uspokoi. Demonstranci nie ustępują: w nocy z niedzieli na poniedziałek nadal okupowali centrum.
Tymczasem w Pekinie narasta obawa, że protesty rozleją się na Chiny kontynentalne. Na razie władze ograniczyły się do potępienia „nielegalnych zgromadzeń”.