Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jest to niezwykle ciekawa opowieść o stopniowym wchodzeniu w świat komputerowo-internetowy, o indywidualnym doświadczeniu Sieci. Zarazem: jest to ważne świadectwo samoświadomości jednej z uczestniczek niedawnych protestów przeciw ACTA. Świadectwo pozwalające lepiej zrozumieć intencje tych, którzy wyszli na ulicę, by wykrzyczeć niezgodę na decyzje polityków, wiedzących o Sieci mniej niż oni sami.
2
Opowieść Mikoszewskiej jest wyznaniem wiary w Sieć, w nieograniczone możliwości poznawcze, otwierające się przed tymi, dla których jest ona przestrzenią bliską i przyjazną. To wyznanie przekonuje mnie, chociaż sam wychowałem się w przestrzeni Biblioteki i chociaż drukowane na papierze książki (i gazety) są mi znacznie bliższe, bardziej realne niż ich elektroniczne odpowiedniki.
3
Oprócz zdań przekonujących są też w opowieści wyznawczyni Sieci zdania niepokojące. Mikoszewska mówi: „W sieci mogą siedzieć wszyscy i mogą robić wszystko (...). Teraz w sieci są wszyscy”. Nie wiem, czy to prawda; jeśli to prawda, nie wiem, czy jest się z czego cieszyć. Tam, gdzie są „wszyscy” i mogą robić „wszystko”, wolność szybko może się stać złudzeniem. Mikoszewska mówi (a redakcja „Gazety” mocno te słowa podkreśla): „Sieć to moja domena, ja wiem, jak działa. Pomogę, wytłumaczę. Ale nikt, kto nie wie, jak działa, nie będzie mi mówił, czego nie wolno”. Proszę wybaczyć: te stwierdzenia są (w najlepszym przypadku) naiwne. Sieć nie jest absolutnie wyłączona z rzeczywistości, reguły życia społecznego (w tym: istnienie porządku prawnego) nie tracą w niej ważności. Niewiedza tego czy innego polityka to zupełnie inna (i mniej istotna) kwestia. Mikoszewskiej nie podoba się wpisana w tekst porozumienia ACTA zasada, wedle której „czyjeś prawa autorskie mają być ważniejsze niż moje prawo do prywatności, domniemania niewinności, tajemnicy korespondencji i dozwolonego użytku”. Niestety, tę pretensję można odwrócić i spytać, dlaczego czyjeś prawo do prywatności miałoby naruszać prawa autorskie kogoś innego?
Wnioski? Głos Kai Mikoszewskiej brzmi mocno, gdy domaga się ona zrozumienia dla swoistości Sieci i sposobu myślenia jej świadomych użytkowników. Brzmiałby jeszcze mocniej, gdyby Mikoszewska zechciała zauważyć, że druga strona też ma jakieś racje. Inaczej: gdyby zauważyła, że najbardziej nawet zaawansowani użytkownicy Sieci nie przestają być obywatelami tego czy innego państwa. Jeśli zaś chodzi o argumenty typu „nikt mi nie będzie mówił, co mi wolno” albo „w Sieci wszyscy wszystko mogą” – to ich najbardziej prawdopodobną konsekwencją jest wojna wszystkich ze wszystkimi. W Sieci i poza nią, w imię świętej i dobrze z historii znanej zasady liberum veto.