Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kamienna, wmurowana w 1926 r., zawiera listę profesorów i uczniów „poległych w wielkiej wojnie, z której wypłynął cud wolności polskiej”. 31 nazwisk, w tym dwóch nauczycieli. W przypadku uczniów wymieniono nie tylko stopień wojskowy i rok śmierci, ale też klasę, do której uczęszczali, zanim poszli na wojnę. Większość zginęła w latach 1918-21, w obronie uzyskanej dopiero co niepodległości. Niemniej aż jedna trzecia wymienionych na tablicy, w tym obaj nauczyciele – to żołnierze Legionów Polskich, polegli w latach 1915-16.
Właściwie nie powinno to dziwić: przed 1914 r. w liceum trwała intensywna praca niepodległościowa. Współorganizował ją nauczyciel, którego nazwisko trafiło na tę tablicę: Mikołaj Szyszłowski, absolwent krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, malarz i wychowawca młodzieży, aktywny w Związku Strzeleckim. Zginął w 1915 r., w wieku 32 lat, jako porucznik 1. Pułku Legionów.
A poza tym – chłopcy (szkoła była, rzecz jasna, męska) mieli blisko: punkt werbunkowy Legionów znajdował się podobno w kamienicy naprzeciwko... Większość musiała kłamać w sprawie wieku – wśród tych na tablicy są nie tylko chłopcy z ostatniego rocznika (wtedy klasa ósma), ale też z niższych. Najmłodszy, Wincenty Giza, był dopiero w trzeciej klasie (zginął jako sierżant I Brygady).
W II RP Legiony spowiła legenda, nie tylko biała – patrz pojęcie „legionowej sitwy”. Jednak gdy czyta się wspomnienia Romana Starzyńskiego, trudno się dziwić, że ludzie, którzy przeszli przez Legiony, mieli poczucie przynależności do wspólnoty, niemal rodziny. Nie tylko dlatego, że było ich niewielu (w 1915 r. łącznie 15 tys. ludzi) czuli niezrozumienie oraz obojętność ze strony większości społeczeństwa polskiego – albo biernego, albo jeszcze przywiązanego do zaborczych monarchów (car był zaskoczony sprawną mobilizacją w „Kongresówce”). Legioniści często spotykali się z niechęcią ze strony ludności w zaborze rosyjskim. Aby być w Legionach, potrzeba było naprawdę silnej motywacji, wiary – także w osobę Piłsudskiego.
W Komendanta wierzył też Roman Starzyński. Miał 24 lata, gdy w sierpniu 1914 r. wyruszał z krakowskich Oleandrów. On i jego dwaj bracia (jeden będzie prezydentem Warszawy w 1939 r.) mieli za sobą kilka lat „roboty” w konspiracji młodzieżowej w Warszawie i w Związku Strzeleckim w Galicji. W Legionach Roman służył „w linii” jako dowódca plutonu. Przez cały czas prowadził dziennik – po raz pierwszy wydany w 1937 r., teraz wznowiony.
Czytając ten dziennik (jego autor zmarł na zawał w 1938 r.), można zrozumieć, w jakich warunkach rodziły się te szczególne więzi, wzmacniane patriotyczno-obywatelską atmosferą Legionów – formacji w tak dużym stopniu składającej się z inteligencji i młodzieży. Bywało, że „zbiegły” ze szkoły licealista maszerował w jednej „czwórce” z wykładowcą uczelnianym, też szeregowcem. Jak 45-letni Michał Kwaśniewski: ten medyk i działacz PPS, powołany do wojska rosyjskiego jako lekarz, przedostał się przez front i zgłosił do Legionów jako szeregowiec. Trzeba było perswazji, by przekonać go do przejścia do służb medycznych, co oznaczało opuszczenie „rodziny”: Kwaśniewski służył w plutonie złożonym z chłopców, dla których mógłby być ojcem.
Takich jak oni: Giza z klasy trzeciej, Babik z szóstej, Mulica z piątej...
ROMAN STARZYŃSKI „Cztery lata wojny w służbie Komendanta. Przeżycia wojenne 1914–1918”, Wydawnictwo Tetragon i Instytut Wydawniczy ERICA, Warszawa 2012.